Выбрать главу

– Nie… – wymamrotała. – Och, nie. Przysiadła na brzegu łóżka i rozpłakała się.

– Nic z tego – stwierdziłem. – Tobie też się nie uda… Wstawaj i zjeżdżaj stąd.

Zaniosła się jednak takim szlochem, że byłem w stanie jedynie zająć miejsce na krześle i czekać, aż ona wypłacze się w poduszkę. Ściskała opaskę i rozpaczała. Czułem się zniesmaczony i zirytowany.

Zamaskowani Arabowie zniknęli z ulicy. Swoją drogą, również nie po to przyszedłem na świat, żeby powstrzymywać ich.

Nie mogłem dłużej znieść jej widoku z żółtą opaską w ręce. Podszedłem do łóżka i wyrwałem gwiazdę Dawida z jej dłoni, a następnie otworzyłem walizkę i wcisnąłem ją do swoich rzeczy. Mam ją do tej pory. Spoglądam na nią czasem, gdy piszę.

– To wszczepiona proteza – powiedziała.

– Co takiego? O czym mówisz?

– To nie jego organ. To plastikowa proteza.

– Tak? Bardzo ciekawe.

– Wszystko mu amputowali. Po operacji był kompletnie załamany. Więc zdecydował się na to…

Teraz ma w penisie plastik… Dlaczego się pan śmieje? Jak można się z tego śmiać? Wyśmiewa pan cudze cierpienie!

– Nie, nie, to nie to… Śmieszą mnie te wszystkie kłamstwa. Polska, Wałęsa, ekstremiści, nawet ten rak to łgarstwo… Nawet syn Demianiuka. No i członek, z którego jest taki dumny, okazuje się wynalazkiem rodem z nocnych dzielnic Amsterdamu. Jak wy oboje wymyślacie takie cwane dowcipy?

Gagi dwojga aktorów, zwariowanych gówniarzy, Pipika i panny Posseski… Jak można się z tego nie śmiać? Z tym kutasem udało się wam znakomicie, muszę to przyznać, jednak mnie osobiście najbardziej przypadła do gustu wizja komitetu powitalnego na dworcu kolejowym w Warszawie. Tłumy Polaków witających z radością powracających Żydów! Diasporyzm! Ten wasz diasporyzm przypomina intrygę uknutą przez braci Marx… Groucho sprzedający Żydów kanclerzowi Koniowi! Mieszkałem przez jedenaście lat w Londynie… Nie w ciemnej, fanatycznej, sterowanej przez papieża Polsce, ale w cywilizowanej, świeckiej, światowej Anglii. I chciałbym zobaczyć powitanie pierwszych stu tysięcy Żydów wracających z dobytkiem do tego kraju, w pociągu wtaczającym się wolno na stację Waterloo.

Zaprosicie mnie na taką uroczystość, dobrze? Kiedy pierwsze sto tysięcy diasporystów ewakuuje się na ochotnika ze swej ojczyzny, gdzie syjonistyczni przestępcy gnębią biednych Palestyńczyków, i wyląduje na pięknej angielskiej ziemi, to ja chcę ujrzeć na własne oczy komitet powitalny, złożony z brytyjskich gojów i oczekujący na peronie z szampanem… O nie, w moim odczuciu Europa pragnie możliwie najmniej Żydów, tak niewielu, jak tylko się da. Diasporyzm, moja droga, jest w poważnym błędzie co do głębi antypatii Europejczyków w stosunku do Żydów. Swoją drogą, członkini klanu A.A-S. powinna dobrze o tym wiedzieć. Nasz ojciec diasporyzmu wyrolował tego biednego, starego Smilesburgera na okrągły milion dolców… Ale cóż, i tak nie sądzę, żeby sam Smilesburger mógł załatwić ten problem.

– Co pan Smilesburger robi ze swoimi pieniędzmi – rzuciła, krzywiąc twarz w rozpaczliwym grymasie, robiąc minę pokrzywdzonego dziecka – to już jego prywatna sprawa!

– W takim razie proszę powiedzieć temu panu Smilesburgerowi, żeby zablokował konto i uniemożliwił realizację czeku. Idź do niego i przed nim zgrywaj orędowniczkę. Tutaj nic nie wskórasz, więc spróbuj z nim. Powiedz mu, że dał czek niewłaściwemu Philipowi Rothowi.

– Jestem zdruzgotana – jęknęła. – Cholera, jestem zdruzgotana. Chwyciła słuchawkę telefonu stojącego obok łóżka i poprosiła o połączenie z hotelem King David. A więc wszystkie drogi znów wiodły do niego. Za późno wpadłem na myśl wyrwpnia jej z ręki tego telefonu. Nie myślałem zbyt jasno także dlatego, iż dotkliwie odczuwałem kobiecy urok Jinx.

– To ja – powiedziała uzyskawszy połączenie. -… Z nim… Tak… w jego pokoju!… Nie!… Nie!

Nie z nimi! Już tak dalej nie mogę, Philipie. Jestem na skraju załamania. To ci ekstremiści są stuknięci, a nie ja, sam tak kiedyś mówiłeś… Nie!… Czuję się zdruzgotana, Philipie…!

Wtedy gwałtownym ruchem podała mi słuchawkę.

– Niech go pan powstrzyma! Musi pan!

Z jakiegoś powodu gniazdko telefoniczne znajdowało się na przeciwległej ścianie. Kabel przebiegał pod łóżkiem i nie sięgał zbyt daleko. Musiałem się do niej nachylić, żeby powiedzieć coś do słuchawki. Może właśnie dlatego poszedłem na to. Tak, z pewnością dlatego. Gdyby ktoś obserwował nas teraz przez okno, to stwierdziłby chyba, że oto patrzy na parę konspiratorów, ją i mnie. Bliskość i pikanteria zlały się jakby w jedno słowo, w jedną sylabę… Jinx.

– Słucham kolejnego groteskowego pomysłu – powiedziałem do telefonu.

Odpowiedział moim własnym głosem, tylko spokojniejszym i bardziej rozbawionym!

– Twojego – rzekł.

– Powtórz to.

– Twojego pomysłu – powiedział i wtedy odłożyłem słuchawkę. Upłynęła jednak ledwie krótka chwila i odezwał się dzwonek telefonu.

– Niech sobie dzwoni – odezwałem się do niej.

– Dobrze… – odparła zrezygnowana.

– Jasne. Niech dzwoni.

Zmusiłem się ze wszystkich sił, żeby wrócić na krzesło oddalone od łóżka, rozpaczliwie przywołując wszelkie argumenty dyktowane przez zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy. Usadowiłem się na tyle daleko od Jinx Posseski, na ile to było możliwe w tym ciasnym pokoju.

– Porozmawiajmy chwilę o czymś innym… Kim jesteś i kim jest ten błazen, który nie daje mi spokoju? – gestem dałem jej znak, że ma nie odbierać telefonu. – Skup się na moim pytaniu odpowiedz. Kim on jest?

– Moim pacjentem. Już to mówiłam.

– Kolejna bujda.

– Wszystko można uznać za kłamstwo. Proszę przestać to w kolko powtarzać. To nic nie da. Broni się pan przed prawdą, nazywając kłamstwem wszystko, w co pan nie wierzy. W co nie chce pan uwierzyć! Rzeczy, które są według pana kłamstwami, stały się moim życiem! Ten telefon dzwoni przecież naprawdę!

Poderwała słuchawkę i wrzasnęła do niej:

– Nie! To koniec! Nie wracam!

Wysłuchała jednak odpowiedzi i twarz zrobiła jej się purpurowa ze złości. Dosłownie zatrzęsło nią całą. Bezsilnie oddała mi słuchawkę.

– Policja – powiedziała przerażona. Wymówiła to słowo z takim strachem, z jakim jej dawni pacjenci powtarzali, że lekarze nie dają im szansy na przeżycie. – Nie… – odezwała się błagalnym tonem. – On tego nie wytrzyma!

Jerozolimska policja odpowiedziała na moje wezwanie. Arabowie przenoszący kamienie zniknęli już z ulicy… Ciekawe, czy linia istotnie była zajęta wcześniej, czy raczej wciśnięto mi kit? Opowiedziałem policjantom to, co jakiś czas temu widziałem z okna. Poprosili mnie, żebym opisał, co się dzieje na ulicy terazŁ›Odrzekłem, że nic. Spytali mnie o nazwisko. Odpowiedziałem. Podałem także numer mojego amerykańskiego paszportu. Nie dorzuciłem, że ktoś posługuje się takim samym, tylko sfałszowanym dokumentem, człowiek, który planuje obecnie w hotelu King David porwanie syna Johna Demianiuka. Niech Pipik próbuje, pomyślałem. Jeśli Jinx nie kłamała, jeśli on rzeczywiście miał zamiar, tak jak jego antybohater Jonathan Pollard, zostać żydowskim wybawcą za wszelką cenę – a nawet jeżeli kieruje się czysto osobistymi pobudkami; jeżeli zachowuje się jak chłopiec, który obiecał zastrzelić Reagana, by poślubić Jodie Foster – to niech realizuje swe fantazje bez mojego udziału. Niechże zdobędzie się na coś więcej niż tylko naruszenie mojej prywatności, niech wejdzie w kolizję z prawem i ma na karku całą policję z Jerozolimy. Uznałem, że to wyborne rozwiązanie tego głupiego przedstawienia, szopki bez znaczenia. Dwie minuty na scenie wielkiej historii, a potem zwiną go i taki będzie niesławny koniec Moszego Pipika.