Выбрать главу

– Bał się – powiedziała. – Płakał bez ustanku. To było potworne. Obawiał się, że mnie straci, że odejdę do innego mężczyzny, który będzie mógł to robić. Stwierdził, że z pewnością mnie utraci.

Dodał, że go pozostawię umierającego na raka… A ja temu zaprzeczyłam. Jak Wanda Jane mogła odmówić pomocy komuś tak cierpiącemu? Potem wpadł na pomysł wszczepienia sobie tego sztucznego penisa… Jak ja, pielęgniarka, która tyle już w życiu widziała, mogłam powiedzieć: nie, skoro ten patent mógł mu przywrócić wiarę we własne siły? Czasami myślę sobie, że jestem jedyną osobą, postępującą zgodnie z naukami naszego Pana. Tak mi się zdaje zwłaszcza wtedy, gdy on wpycha tę rzecz we mnie.

– Kim on jest? Opowiedz mi o nim.

– Jeszcze jednym zbłąkanym żydowskim chłopcem. Cholerna siksa ma żydowskiego faceta… Jest dzikim, histerycznym zwierzęciem, oto cała prawda. I ja jestem taka sama. Tacy właśnie jesteśmy.

Wszystko z powodu jego matki…

– Czyżby?

– Matka nie kochała go zbyt mocno.

– To chyba motyw z mojej książki, co?

– Możliwe.

– Napisałem pewną powieść, bardzo dawno temu…

– Wiem o tym. Ale nie czytam książek. On mi je daje, ale ja ich nie czytam. Wolę słuchać. Miałam z tym kłopoty w szkole… z czytaniem. Czytanie męczy mnie. Mówią, że mam dysleksję.

Jedhak ciężko pracowałaś nad sobą, żeby wyrównać ten niedostatek, prawda?

– Zgadza się.

– Opowiadaj o jego matce.

– Wyganiała go z domu. Zamykała drzwi na klucz i musiał przesiadywać na schodach. Miał wtedy pięć lat. „Już tutaj nie mieszkasz ”; bał się, że usłyszy od niej takie słowa. „Nie jesteś naszym chłopczykiem. Ktoś cię nam podrzucił”.

– Gdzie to było? W jakim mieście? Co na to jego ojciec?

– Nie wiem, on nigdy nie mówi o ojcu. Powtarza tylko zawsze, że wypędzała go matka.

– Ale co z ojcem?

– Diabli wiedzą. Może popełnił jakieś przestępstwo. Napad z bronią w ręku. Morderstwo. Jakąś odrażającą zbrodnię… Matka chyba o wszystkim wiedziała. Philip tylko zaciskał zęby i czekał, aż ona otworzy mu drzwi. Jednak była tak uparta jak on sam i nie ustępowała. Nie chciała mieć pięcioletniego chłopca na swojej głowie. Smutna historia, prawda…? A potem zapadał zmrok. I on miękł. Zaczynał skamleć jak pies i błagalnie domagał się kolacji. A ona odpowiadała: „Idź na kolację tam, skądeś przyszedł”. Philip wybuchał płaczem i wtedy ona stwierdzała, że już wystarczająco dostał w kość i otwierała mu. Całe dzieciństwo Philipa obraca się wokół tamtych drzwi.

– I właśnie za przyczyną owych drzwi stał się wyrzutkiem?

– Wyrzutkiem? Uważałam, że przez nie został detektywem.

– Może i jednym, i drugim. Zezłoszczony chłopczyk pod drzwiami, przytłoczony swą bezsilnością.

Rozwścieczony niesprawiedliwymi oskarżeniami… Jakże to pięcioletnie dziecko musiało kipieć złością. Jaka przekora zrodziła się w nim za tamtymi drzwiami. Czuł się odrzucony i samotny. Czuł się zakałą rodziny. Uznał, że wszyscy nim pogardzają. Nie… to nie z mojej powieści, ja nigdy nie zapuściłem się tak daleko. Chyba ściągnął to od kogoś innego, z innej książki. Dziecko wystawione na niebezpieczeństwo przez własnych rodziców… Czy słyszałaś kiedyś o królu Edypie?

Nic na to nie poradzę, ale poczułem podziw dla tej czarującej niewiasty, kiedy – leżąc na moim łóżku – zwróciła się do mnie tonem wesołym; głosem Mae West, głosem zakochanej i zdumionej kobiety:

– Mój drogi, nawet dyslektycy słyszeli o królu Edypie.

– Nie mam pojęcia, co o tobie myśleć – stwierdziłem zgodnie z prawdą.

– Ani ja o tobie.

Nastąpiła chwila milczenia, wypełniona fantazjami o naszej wspólnej przyszłości. Długa, długa pauza i powłóczyste spojrzenia, rzucone z krzesła na łóżko i z łóżka na krzesło.

– No więc? Jakim cudem on sobie mnie upatrzył?

– Jakim cudem? – zaśmiała się. – Chyba żartujesz?

– Nie, pytam poważnie – odrzekłem, choć sam śmiałem się teraz również.

– Spójrz kiedyś w lustro. Kogo niby miał sobie upatrzyć, Michaela Jacksona? Obaj jesteście niemożliwi. Patrzę na was i nie mogę się nadziwić… Zrozum, to nie było dla mnie takie łatwe. To jest kompletne wariactwo. Czasem myślę, że śnię.

– Nie, nie ma mowy o zwariowanym śnie. On musiał zrobić to i owo.

– Cóż, nie tak znowu wiele…

I znowu obdarowała mnie tym osobliwym uśmieszkiem, powolnym uniesieniem kącika ust, który zawierał w sobie seksualny powab. Było jasne, że od momentu, kiedy odsunąłem od drzwi biurko i wpuściłem ją do środka w tej sukience, musiałem opierać się jej erotycznej atrakcyjności i odganiać myśli rojące się na widok rozczochranej Jinx, rozciągniętej na łóżku. Nie tak łatwo było też nie ulec jej rozpaczliwej, wypowiedzianej szeptem prośbie: „…weź mnie ze sobą”. Jednak pochłaniając jej długachną opowieść o poszukiwaniach cichej przystani (pośród protestantów, katolików i Żydów) wzbudziłem w sobie tyle sceptycyzmu, ile się dało. O tak, fizycznie była pociągająca, ale jej bajanie nie rzucało na kolana. Wmawiałem sobie, że w mniej skrajnych okolicznościach (gdybym, dajmy na to, natknął się na nią w jednej z tych chicagowskich knajp, gdzie zaglądają pielęgniarki), po pięciu minutach słuchania jej spróbowałbym szczęścia z osóbką, która nie przeszła tylu powtórnych duchowych narodzin. A jednak, mimo wszystko, stawał mi na widok tego uśmiechu.

Naprawdę nie wiedziałem, co o niej sądzić. Kobieta z umysłem napakowanym najbardziej groteskowymi frazesami i banałami uśmiechała się do mnie, człowieka, który całkiem przypadkowo znalazł się u jej boku. Do mężczyzny, z którym nie zaznajomiła się dotąd bliżej w żaden sposób. Do faceta, który znalazł się w podziemiach – razem z Persefoną. Ma się świadomość, jak głębokie były antyczne mity o Erosie, gdy zdarza się podobna sytuacja. Jung określił to „niemożliwością opanowania realnych rzeczy”, wykwalifikowana siostra Jinx – po prostu „życiem”.

– My dwaj nie jesteśmy nie do odróżnienia, przecież wiesz.

– O właśnie. Ten zwrot. On powtarza go sto razy na dzień. Powiada „jesteśmy nie do odróżnienia”.

Zerka w lustro i mówi: „Nie do odróżnienia”!…

– Myli się – poinformowałem ją. – Wbrew pozorom myli się.

– Tak? A czym niby się różnicie? Macie inne linie życia? Znam się na chiromancji. Kiedyś, jak się włóczyłam po Ameryce, nauczyłam się wróżyć z dłoni. Czytam z dłoni tak jak inni z książki.

I wtedy zrobiłem straszliwe głupstwo, chyba największe od chwili, kiedy zjawiłem się w Jerozolimie.

Może nawet największe w całym życiu. Podniosłem się z krzesła, podszedłem do łóżka i podjąłem jej dłoń; dłoń, którą wyciągnęła w moim kierunku. Trzymała moją rękę w swojej -«w dłoni, która dotykała już wszystkiego; w pielęgniarskiej dłoni, dla której nie istniały wstydliwe miejsca.

Przesunęła delikatnie kciukiem po naskórku mej ręki, a potem obmacywała po kolei każdy jej punkt.

Przez dobrą minutę pomrukiwała tylko i dokładnie wpatrywała się w dłoń.

– Nie jestem zaskoczona – stwierdziła w końcu cicho, bardzo cicho, jakby bała się obudzić kogoś trzeciego, śpiącego w tym łóżku. Linia rozumu jest bardzo długa i głęboka. To najwyraźniejsza linia na twojej dłoni. Odbija ona raczej wyobraźnię niż rozsądek, intelekt czy smykałkę do pieniędzy…

Linia losu strasznie powikłana… Przechodzi przez wzgórek Marsa. Właściwie rozchodzi się na trzy Unie, a to bardzo niezwykłe. Ludzie na ogół w ogóle nie mają tej linii.