Zrobi się piekło… Co to za pokręceni, dziwni ludzie. Jeśli czegoś naprawdę nie lubię w Żydach, to przede wszystkim tego, że oni nie rozumieją psychiki gojów. Jak przyjdziesz do Niemca i powiesz mu: „Potrzebuję wsparcia”, to Niemiec da ci szansę. Udokumentujesz, że masz majątek, i pod ten zastaw władze w Bonn udzielą ci kredytu. Uzgodnicie szczegóły i ludzie mogą już korzystać z tej pożyczki. Sam możesz na tym zyskać całkiem niewiele. Żyd tego nie zrozumie. Czy przeczytaliście kiedyś o Żydzie, który nie cierpiał z powodu swej wiary? „Ocaleni”… Każdy z nich to „ocalony”. Tylu „ocalonych” z Oświęcimia. Naturalnie, nikt ich nie pyta, czy przetrwali kosztem swoich przyjaciół Wszyscy „ocaleni” piszą książki. Zauważyliście, że te książki właściwie się nie różnią? Bo oni ściągająjedni od drugich. Są takie same, bo ich centrala rozkazuje: piszcie o Oświęcimiu! Och, cholerne, przebiegłe diabły. Kute na cztery nogi!
Tuż przed ósmą rano zadzwonił telefon. Spałem na krześle od chwili, kiedy o piątej trzydzieści sprawdziłem, czy młody Demianiuk jest u siebie. Śniło mi się, że popadłem w długi na 128 milionów dolarów. Takie właśnie rzeczy roiły się w mojej głowie po tym wszystkim, co przeszedłem.
Budząc się poczułem przykry swąd zgnilizny. Odór odchodów i wydzielin. Smród starego komina.
Mdlący zapach spermy. Czułem jej zapach w swoich spodniach… ten oleisty, rzeżniczy fetor. I charakterystyczny, przyjemny i niemiły zarazem, słonawy zapach na dłoni, która podjęła słuchawkę dzwoniącego telefonu. Także moja nie umyta twarz cuchnęła kobietą Pipika. Cuchnęła nimi wszystkimi. Czułem zapachy ich wszystkich. Srającego taksówkarza. Tłustego adwokata. Pipika. On śmierdział zboczeniami i zakrzepłą krwią. Czułem zapach każdej minuty z minionych dwudziestu czterech godzin i był to swąd starej konserwy, która od trzech tygodni wietrzała otwarta w lodówce.
Pomyślałem, że tak straszliwie będę znowu śmierdział dopiero w trumnie.
Dzwonił telefon w hotelowym pokoju. Sądziłem, że nikt nie wie o mojej obecności tutaj.
Męski głos zapytał:
– Roth?-a potem ponownie, z twardym akcentem-Roth? Jesteś tam?
– Kto…?
– Biuro rabbiego Meira Kahane.
– Chcesz rozmawiać z Rothem?
– Czy to ten sam Roth? Jestem rzecznikiem prasowym. Po co dzwoniłeś do rabbiego?
– Pipik! – krzyknąłem.
– Halo? Czy to ten Roth? Nienawidzący siebie żydowski zwolennik asymilacji?
– Pipik, gdzie jesteś?
– Pieprzę cię. Biorę kąpiel. Dwa słowa.
Zakładam świeże ubranie. Trzy słowa.
Już nie cuchnę.
Trzy słowa.
Razem osiem słów. I teraz już nie wiedziałem, czy naprawdę śmierdziałem wcześniej jak umrzyk.
Przyszło mi wówczas do głowy, że uczyniłem z własnym umysłem to samo co Demianiuk. Postarałem się usunąć zeń to z przeszłości, co wstrętne i parszywe. Demianiuk pozostawił w pamięci tylko to, co przeżył w Ameryce. Tylko swoje dzieci i znajomych, tylko swój ogródek i pracę. Oskarżenia? Cóż, równie dobrze mogli go oskarżyć o zdefraudowanie 128 milionów dolarów. Mógł dostać rachunek za zużycie wody na 128 milionów dolarów. Dałoby się nawet przedstawić odpowiednie kwity, ale jaki człowiek o zdrowym umyśle uwierzy, że spokojny mieszczuch zdołał zużyć tyle wody? No tak, jasne, kąpał się, podlewał trawnik i drzewa w ogrodzie, mył samochód, mył naczynia, gotował zupy, podlewał kwiatki w doniczkach, mył w domu podłogi raz na tydzień, z wody korzystały także pozostałe cztery osoby z jego rodziny – ale czy potrafiliby zużyć wodę wartą 128 milionów dolarów?
Czy tyle wody zdołałoby zużyć całe Cleveland, wszyscy mieszkańcy stanu Ohio? Podliczono go za wodę zmarnowaną na całym cholernym globie! Popatrzcie na niego, siedzącego na ławie oskarżonych i sączącego wodę ze szklanki. Dziennie wypija jej może litr. Och tak, zdarzało się, że latem, kiedy schwyciło go pragnienie podczas pielenia grządek, wypijał więcej. Ale czy wygląda on na kogoś, kto mógłby zużyć wodę za 128 milionów? Czy wygląda na człowieka, który przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez trzydzieści dni w miesiącu, przez dwanaście miesięcy w roku i rok w rok myśli o wodzie i o niczym innym? Czy woda wycieka mu z ust i nosa? Czy ma przemoczone ubranie? Czy brodzi po kałużach?
Nie, złapaliście niewłaściwą osobę. Jakiś Żyd zapewne dopisał do jego rachunku za wodę sześć zer tylko dlatego, że Demianiuk to Ukrainiec i wygląda na przygłupa On jednak nie taki głupi i wie, ile wody zużytkował.
Powinien zapłacić sto dwadzieścia osiem dolarów – jedynka, dwójka, ósemka. Zaszła jakaś pomyłka.
Demianiuk to przeciętny człeczyna z przedmieść i nie powinno się go sądzić za coś, czego nie zrobił!
Wyszedłem z pokoju, chcąc coś zjeść i naraz przypomniałem sobie o Apterze. Wyobraziłem sobie, jak to on teraz siedzi i duma, dlaczego go nie odwiedziłem. Pomyślałem o jego przewrażliwieniu, o jego samotności, podszytej strachem, kruchej egzystencji, która kazała mi powrócić do pokoju i zadzwonić do Aptera, choćby po to, by zapewnić go, że nie zapomniałem o nim i spotkam się z nim tak szybko, jak tylko będę mógł… Okazało się jednak, że już się z nim widziałem. Podczas lunchu poprzedniego dnia. W jednej porze byłem w kafeterii z Aaronem i jadłem posiłek z Apterem w wegetariańskiej restauracji zaledwie kilka przecznic dalej (tej samej, gdzie spotykaliśmy się podczas moich poprzednich” odwiedzin). Okazało się, że w chwili gdy Smilesburger wręczał mi drżącą ręką swoją fortunę, Apter opowiadał, iż boi się, że Arabowie zaszlachtują go na jego staromiejskim straganie. Bał się wręcz wychodzić ze swego pokoju. Prawie nie sypiał po nocach, leżał czujny w łóżku, obawiając się, że kiedy tylko zmruży oko, Arabowie wtargną przez okno i zabiją go. Płakał i błagał mnie, żebym wziął go ze sobą do Ameryki. Zupełnie nie panował nad nerwami, wrzeszcząc, że jest bezsilny i tylko ja mogę go uratować.
A ja zgodziłem się. Przystałem na jego rozpaczliwe prośby podczas tamtego lunchu. Miał ze mną jechać, a potem zamieszkać w mojej stodole w Connecticut. Powiedziałem, że w starej, opuszczonej stodole urządzę mu prosty pokój z bielonymi wapnem ścianami, gdzie będzie mógł sobie spokojnie żyć, malować pejzażyki. I już nigdy nie będzie musiał się obawiać, że ktoś zabije go podczas snu.
Teraz przez telefon przypomniał mi o tej obietnicy i płakał z wdzięczności… Jak miałem powiedzieć mu, że nie rozmawiał ze mną? Czy miałem nawet pewność, że to był Pipik? Niemożliwe! To musiało się uroić lub przyśnić samemu Apterowi, przerażonemu arabskim powstaniem. Bajka ta, zrodziła się z jego histerii; był to zdeformowany duch koszmarnej przeszłości, który nigdy się nie rozpłynął. Apter to człowiek, który każdego dnia spodziewał się swojej egzekucji. Wyolbrzymiał arabskie zagrożenie, tęsknił za bezpieczeństwem, którego tak naprawdę nigdy nie zaznał, tęsknił za utraconą rodziną, przeklinał zmarnowane życie. Tak, to musiała być histeryczna iluzja tego bladego człowieczka bojącego się wszystkiego, wiodącego marną wegetację. To owoc jego samotności, tęsknot i obaw – a jeśli nie; jeżeli istotnie Pipik ponownie z rozmysłem podszył się pode mnie, jeżeli Apter nie stracił swego wątłego kontaktu z rzeczywistością lub po prostu nie łgał bezczelnie, jeśli Pipik rzeczywiście go namierzył i zabrał na lunch, żeby naigrawać się z jego bezradności – to moje wcześniejsze zamierzenie, żeby Pipika unicestwić, zetrzeć i powierzchni ziemi, zerwać mu z twarzy maskę, wcale nie było takie iiabolicznie okrutne i nieludzkie. Czym Pipik pogardza bardziej, ¦zeczywistością czy mną?
– Poradzę sobie… nie martw się, kuzynie Philipie. Po prostu będę sobie mieszkał w stodole, to wszystko.
– Tak – odrzekłem – tak… – to jedyne słowo, jakie zdołałem z siebie wydobyć.