– Nie będę przeszkadzać. Nie będę wadzić nikomu. Niczego specjalnego mi nie potrzeba – zapewniał mnie Apter. – Zajmę się nałowaniem. Będę malować amerykańską wieś. Będę malować kamienne nurki, o których mi opowiadałeś. I olbrzymie klony. Namaluję wiejskie stodoły i rzeki.
I ciągnął na tę modłę. Odrzucił bagaż swoich ponurych doświadczeń – w wieku pięćdziesięciu czterech lat – popuścił wodze dziecięcych antazji, uwierzył w bajkę o raju na ziemi. Chciałem zapytać: „Czy ja prawdę, Apter? Czy on zabrał cię do restauracji i opowiadał ci (i kamiennych murkach? A może rozruchy na ulicach napełniły cię takim przerażeniem, że zmyśliłeś to wszystko?”
Kiedy jednak Apter pogrążał]ię coraz głębiej i głębiej w marzeniach o spokojnym życiu, w mojej głowie rodziły się pytania, jakie chciałem postawić Pipikowi: „Naprawdę mu to zrobiłeś? Czy naprawdę omamiłeś tę bezradną istotę, która z trudem potrafi zachować względną równowagę, roztaczając uroczą wizję amerykańskiego edenu, gdzie miałby znaleźć schronienie przed zmorami przeszłości i niebezpieczeństwami dnia dzisiejszego? Odpowiedz mi, Pipik!” Pipik pewnie odparłby: „Nie mogłem się powstrzymać. Nie mogłem zachować się inaczej. Jestem diasporystą i uczuciowym człowiekiem słowo podszyte było strachy Jak mogła odmówić.
Tak pragnął przez całe życie? dlaczego się wściekasz? Co strasznego zrobiłem? Każdy Żyd dodałby na moim miejscu Żydowi, który znalazł się w kłopotach w ten sam sposób – już teraz także moim sumieniem?” – krzyknąłbym. „Ty, walnięty chcesz mi robić wykłady o kwestiach przyzwoitości, odpowiedzialność i zobowiązań wobec ziomków? Czy musisz wszystko pl ić? odpowiedz tylko poważnie! Czy wszystko musisz splamić i podeptać? Czy wszystkich musisz wprowadzać w błąd? Jaką radość czerpiesz z rozbudzania płonnych nadziei i robienia całego tego zamieszania?”
Chciałem poważnej odpowiedzi. Od Moszego Pipika’ A potem byłem nawet skłonny zawrzeć z nim pokój. Chciałem poznać odpowiedź prawdziwą odpowiedz.
„Apter, chciałem też powiedzieć kuzynowi, nie łapiesz kontaktu z rzeczywistością Nie zabrałem cię wczoraj na lunch. Jadłem posiłek z Aaronem Appelfeldem. To właśnie jego wziąłem do restauracji.
Może i wczoraj rozmawiałeś z kimś o swoim wyjeździe, ale na pewno nie ze mną. Gadałeś albo z tym człowiekiem, który tu, w Jerozolimie, udaje mnie albo z samym sobą… Czy to możliwe, że to sobie wyobraził?
Jednak każde wypowiadane przez niego słowo istotnie podszyte było strachem i nie miałem serca by odpowiadać mu na to inaczej niż: „Tak. Mógłbym zostawić go na pastwę losu, wyzbyć się swych złudzeń… A jeśli to nie były złudzenia? Wyobraziłem sobie, że własnymi rękami wyrywam Pipikowi język z ust Wyobraziłem sobie… Wolałem jednak trzymać się myśli, iż całą tę historię wymyślił sobie Apter. Z tego prostego powodu, że przypuszczenia doprowadzały mnie do wściekłości. Podniosłem z wycieraczki pogięte wydanie gazety „Jerusalem Post” i przebiegłem wzrokiem pierwszą stronę. Czołowy artykuł dotyczył izraelskiego budżetu na rok 1988. „Niższe od oczekiwanych wpływy eksportowe mogą zachwiać państwowym budżetem”. Następny – trzech sędziów postawionych przed trybunałem za łapówkarstwo i kolejnych trzech ukaranych za to samo w trybie administracyjnym.
Pomiędzy dwie kolumny wciśnięto zdjęcie ministra obrony przy murze, który nie tak zrodziła się z jego histerii; był to zdeformowany duch koszmarnej przeszłości, który nigdy się nie rozpłynął. Apter to człowiek, który każdego dnia spodziewał się swojej egzekucji. Wyolbrzymiał arabskie zagrożenie, tęsknił za bezpieczeństwem, którego tak naprawdę nigdy nie zaznał, tęsknił za utraconą rodziną, przeklinał zmarnowane życie. Tak, to musiała być histeryczna iluzja tego bladego człowieczka bojącego się wszystkiego, wiodącego marną wegetację. To owoc jego samotności, tęsknot i obaw – a jeśli nie; jeżeli istotnie Pipik ponownie z rozmysłem podszył się pode mnie, jeżeli Apter nie stracił swego wątłego kontaktu z rzeczywistością lub po prostu nie łgał bezczelnie, jeśli Pipik rzeczywiście go namierzył i zabrał na lunch, żeby naigrawać się z jego bezradności – to moje wcześniejsze zamierzenie, żeby Pipika unicestwić, zetrzeć z powierzchni ziemi, zerwać mu z twarzy maskę, wcale nie było takie diabolicznie okrutne i nieludzkie. Czym Pipik pogardza bardziej, rzeczywistością czy mną?
– Poradzę sobie… nie martw się, kuzynie Philipie. Po prostu będę sobie mieszkał w stodole, to wszystko.
– Tak – odrzekłem – tak… – to jedyne słowo, jakie zdołałem z siebie wydobyć.
– Nie będę przeszkadzać. Nie będę wadzić nikomu. Niczego specjalnego mi nie potrzeba – zapewniał mnie Apter. – Zajmę się malowaniem. Będę malować amerykańską wieś. Będę malować kamienne murki, o których mi opowiadałeś. I olbrzymie klony. Namaluję wiejskie stodoły i rzeki.
I ciągnął na tę modłę. Odrzucił bagaż swoich ponurych doświadczeń i – w wieku pięćdziesięciu czterech lat – popuścił wodze dziecięcych fantazji, uwierzył w bajkę o raju na ziemi. Chciałem zapytać: „Czy naprawdę, Apter? Czy on zabrał cię do restauracji i opowiadał ci o kamiennych murkach? A może rozruchy na ulicach napełniły cię takim przerażeniem, że zmyśliłeś to wszystko?” Kiedy jednak Apter pogrążał się coraz głębiej i głębiej w marzeniach o spokojnym życiu, w mojej głowie rodziły się pytania, jakie chciałem postawić Pipikowi: „Naprawdę mu to zrobiłeś? Czy naprawdę omamiłeś tę bezradną istotę, która z trudem potrafi zachować względną równowagę, roztaczając uroczą wizję amerykańskiego edenu, gdzie miałby znaleźć schronienie przed zmorami przeszłości i niebezpieczeństwami dnia dzisiejszego? Odpowiedz mi, Pipik!” Pipik pewnie odparłby: „Nie mogłem się powstrzymać. Nie mogłem zachować się inaczej. Jestem diasporystą i uczuciowym człowiekiem. Każde jego słowo podszyte było strachem.
Jak mogłem odmówić mu tego, czego pragnął przez całe życie? Dlaczego się tak wściekasz? Co takiego strasznego zrobiłem? Każdy Żyd dodałby na moim miejscu otuchy innemu Żydowi, który znalazł się w kłopotach w ten sam sposób”. „A więc jesteś już teraz także moim sumieniem?” – krzyknąłbym. „Ty, właśnie ty chcesz mi robić wykłady o kwestiach przyzwoitości, odpowiedzialności i zobowiązań wobec ziomków? Czy musisz wszystko plugawić? Odpowiedz, tylko poważnie! Czy wszystko musisz splamić i podeptać? Czy wszystkich musisz wprowadzać w błąd? Jaką radość czerpiesz z rozbudzania płonnych nadziei i robienia całego tego zamieszania?”
Chciałem poważnej odpowiedzi. Od Moszego Pipika. A potem byłem nawet skłonny zawrzeć z nim pokój. Chciałem poznać odpowiedź, prawdziwą odpowiedź.
„Apter, chciałem też powiedzieć kuzynowi, nie łapiesz kontaktu z rzeczywistością. Nie zabrałem cię wczoraj na lunch. Jadłem posiłek z Aaronem Appelfeldem. To właśnie jego wziąłem do restauracji.
Może i wczoraj rozmawiałeś z kimś o swoim wyjeździe, ale na pewno nie ze mną. Gadałeś albo z tym człowiekiem, który tu, w Jerozolimie, udaje mnie, albo z samym sobą… Czy to możliwe, żeś to wszystko sobie wyobraził?”
Jednak każde wypowiadane przez niego słowo istotnie podszyte było strachem i nie miałem serca, by odpowiadać mu na wszystko inaczej niż: „Tak”. Mógłbym zostawić go na pastwę losu, by otrząsnął się ze swych złudzeń… A jeśli to nie były złudzenia? Wyobraziłem sobie, że własnymi rękami wyrywam Pipikowi język z ust. Wyobraziłem sobie… Wolałem jednak trzymać się myśli, iż całą tę historię uroił sobie Apter. Z tego prostego powodu, że inne przypuszczenia doprowadzały mnie do wściekłości.
Podniosłem z wycieraczki poranne wydanie gazety „Jerusalem Post” i przebiegłem wzrokiem pierwszą stronę. Czołowy artykuł dotyczył izraelskiego budżetu na rok 1988: „Niższe od oczekiwanych wpływy eksportowe mogą zachwiać państwowym budżetem”. Następny – trzech sędziów postawionych przed trybunałem za łapówkarstwo i kolejnych trzech ukaranych za to samo w trybie administracyjnym. Pomiędzy dwie kolumny wciśnięto zdjęcie ministra obrony przy murze, który nie tak dawno usiłował pokazać mi George. Nie brakło też informacji o starciach na zachodnim brzegu Jordanu, między innymi w Ramallah. Nagłówek głosił: „Rabin odwiedza krwawy mur”. Na dole strony przewijały się w tytułach słowa: „OWP”, „Hezbollah”, „Mubarak” i „Waszyngton”, ale nigdzie nie spostrzegłem nazwiska „Demianiuk”. Ani też swojego nazwiska. Przekartko-wałem gazetę w windzie. Jedyną wzmiankę o procesie znalazłem w programie telewizyjnym: „Kanał 2.8.30-proces Demianiuka, przekaz na żywo”. I dalej: „20.00-proces Demianiuka, skrót”. To wszystko. Nie donoszono, że minionej nocy coś strasznego przytrafiło się któremuś z Demianiuków.