W każdym razie postanowiłem nie jeść śniadania w hotelu, tylko od razu popędzić do sądu. Chciałem upewnić się, że nie ma tam Pipika. Nie miałem w ustach niczego od wczorajszego lunchu z Aaronem, ale przecież mogłem kupić coś w barku w sądowym holu. Informacja podana w programie telewizyjnym sugerowała, że proces rozpocznie się dziś znacznie wcześniej, przynajmniej tak sądziłem, a ja musiałem się tam znaleźć na samym otwarciu posiedzenia, wyprzedzić Pipika. Jeśli zajdzie potrzeba, to miałem zamiar uczestniczyć i w porannej, i popołudniowej sesji, by w ten sposób wykluczyć ewentualność wykręcenia przez niego jakiegoś następnego numeru. Pipik dzisiaj musiał zostać skompromitowany (o ile, jakimś cudem, jeszcze się nie ośmieszył). Dzisiaj położę kres jego działalności: we środę 27 stycznia 1988 roku Pańskiego, 5748 według kalendarza żydowskiego i 1408 według islamskiego.
Te trzy liczby wydrukowano pod tytułem gazety „Jerusalem Post”. 1988. 5748. 1408. Zgadzała się tylko ostatnia cyferka – 8. Poza tym same konflikty i nieporozumienia, począwszy od sporów co do roku, w którym zaczęła się nowa era. Nic dziwnego, że minister „Rabin odwiedza krwawy mur”, skoro rozziew między 5478 i 1408 dotyczy nie jakichś tam dziesięcioleci czy nawet paru wieków, ale całych czterech tysięcy trzystu czterdziestu lat. Bogu ojcu wyrosła konkurencja – najpierw został zepchnięty z tronu, odrzucony, ukarany, wygnany i sterroryzowany przez pierworodnego syna, który uznał go za wroga, a potem, ledwie otrząsnąwszy się z klęski, musiał toczyć krwawe boje o władanie z drugim synem, kipiącym zawiścią uzurpatorem, okrutnym i niebywale dumnym. 1988. 5748. 1408.
Tragiczna magia kryje się pod tymi liczbami. Wzajemna wrogość wyznawców wielkich, monoteistycznych religii stanowi o ogromie nieszczęść i zbrodni. Jedni oskarżają drugich o grzechy, co niesie za sobą opłakane skutki, a jednak wszyscy jakoś prą naprzód.
Żydzi prą naprzód.
W chwili gdy wyszedłem z windy, dwoje nastolatków, chłopak i dziewczyna, zerwało się z krzeseł w holu i podeszło do mnie. Dziewczyna miała rude włosy i piegi, zbliżając się do mnie uśmiechała się nieśmiało. Chłopak był mojego wzrostu, chudy, bardzo poważny. Wyglądał jak na nastolatka raczej dojrzale. Miał duże i głęboko osadzone oczy uczonego. Przypominał naukowca, który przełazi niezdarnie przez płoty, żeby się do mnie dostać.
– Panie Roth! – rzucił mocnym głosem, odrobinę za głośno jak na miejsce publiczne. – Panie Roth! Uczymy się w wyższej szkole Liyad Ha-nahar w Dolinie Jordanu. Ja jestem Tal (x). A to Debora (x).
– Słucham.
Wtedy Debora wystąpiła naprzód, żeby się ze mną przywitać, i odezwała się jakby miała przemówić do zebranego tłumu:
– My, uczniowie naszej szkoły, uznaliśmy pańskie opowiadania za bardzo prowokatorskie.
Czytaliśmy „Eliego fanatyka” i „Obrońcę wiary”. Oba stawiają pod znakiem zapytania kondycję amerykańskich Żydów. Zastanawialiśmy się, czy byłoby możliwe, aby nas pan odwiedził. Oto list od naszego nauczyciela.
– Spieszę się akurat – powiedziałem biorąc kopertę, zaadresowaną, jak zauważyłem, po hebrajsku.
– Przeczytam go i odpowiem tak szybko, jak tylko będę mógł.
– Cała nasza klasa, wszyscy uczniowie co do jednego, wysłaliśmy już panu w zeszłym tygodniu list na adres pańskiego hotelu – stwierdziła Debora. – Ponieważ nie otrzymaliśmy odpowiedzi, to klasa postanowiła, że Tal i ja pojedziemy autobusem, żeby zaprosić pana osobiście. Będziemy zaszczyceni, jeżeli zechce pan przyjąć nasze zaproszenie.
– Ależ ja nie dostałem listu od waszej klasy.
Ponieważ on go dostał. Oczywiście! Zastanawiałem się, co mogło go powstrzymać przed odwiedzinami w ich szkole i wyjaśnieniem kwestii dotyczących „prowokatorskich” opowiadań. Był zajęty czymś innym? Przerażała mnie myśl, ile to zaproszeń do publicznych wystąpień nadeszło tu na jego adres. Miałem tylko nikłą nadzieję, że konsekwentnie odrzucał podobne zaproszenia. Nie trudził się przekonywaniem uczniaków. O spotkaniach w szkołach nie rozpisują się przecież w gazetach. No i nie dostaje się za to pieniędzy. Uczniów pozostawiał mnie. Niemal słyszałem, jak mnie uspokaja: „Nie ośmieliłbym się wnikać w problemy literackie.
Zbytnio cię cenię jako pisarza”. Rzeczywiście, robiłem się nerwowy na myśl, że przyjmował i czytał pocztę zaadresowaną na moje nazwisko.
– Przede wszystkim – odezwał się Tal – chcielibyśmy się dowiedzieć, jak pan sobie radzi jako amerykański Żyd. Jak pan sam rozwiązuje konflikty obecne w pańskich opowiadaniach. Co z „amerykańskim snem”? Z opowiadania „Eli fanatyk” wynika, że jedynym sposobem na bycie Żydem w Ameryce jest fanatyzm. Naprawdę jedynym? Tu, w Izraelu, przynajmniej w naszym środowisku, fanatycy religijni są źle widziani. Pisał pan o cierpieniach…
Debora, widząc moje zniecierpliwienie z powodu gradu pytań, jakimi zasypał mnie Tal, wtrąciła się i cichym, całkiem miłym już teraz głosem powiedziała:
– Mamy piękną szkołę, położoną w pobliżu jeziora Kinneret, otoczoną trawą, kwiatami i mnóstwem drzew. To śliczne miejsce, w okolicach wzgórz Golan. Prawdziwy raj. Myślę, że się panu spodoba.
– Byliśmy pod wrażeniem – podjął Tal – znakomitego stylu pańskiego pisarstwa, ale wciąż nurtują nas pewne kwestie. Konflikt pomiędzy żydowską tożsamością i byciem częścią innego narodu… Sytuacja na zachodnim brzegu Jordanu i w strefie Gazy… Problemy rozdwojonej lojalności, jak w przypadku Pollarda. Reperkusje sprawy Pollarda w społeczności amerykańskich Żydów…
Uniosłem dłoń, żeby mu przerwać.
– Cieszę się, że was to interesuje. Jednak teraz bardzo się spieszę. Odpiszę waszemu nauczycielowi.
Ten chłopak jednak przyjechał z doliny Jordanu do Jerozolimy najwcześniejszym autobusem, potem wyczekiwał na mnie w tym holu, więc nie dawał tak łatwo za wygraną.
– Co jest ważniejsze? – pytał mnie. – Żydowska tożsamość czy wierność wobec kraju, w którym się mieszka? Chciałbym usłyszeć coś na temat kryzysu tożsamości.
– Nie teraz…
– W Izraelu – prawił – wielu młodych boryka się z kryzysem tożsamości. Składają ślubowania, nie wiedząc do końca, o co w nich chodzi…
Obserwował nas, w chwili kiedy usiłowałem opędzić się od młodzika, poważnie wyglądający człowiek – bardzo elegancki, ubrany, co w tym kraju nietypowe, w ciemny, dwurzędowy garnitur i krawat. Siedział na ustawionej w holu kanapie, na kolanach trzymał neseser. Po chwili wstał, podszedł i powiedział coś do Debory i Tala, ku mojemu zaskoczeniu – po hebrajsku. Wyglądem przypominał raczej gościa z północnej Europy, Niemca, Holendra, może Duńczyka. Odezwał się do dwojga nastolatków tonem spokojnym, lecz bardzo autorytatywnym. Tal odpowiedział mu też po hebrajsku, chyba trochę zbyt porywczo. Ów bez mrugnięcia okiem wysłuchał chłopaka, a następnie zwrócił do mnie swą kamienną twarz, żeby rzec poprawną angielszczyzną: