– Philipie, procesem Demianiuka zajmuje się prasa z całego świata. Dyskutują o nim eksperci wszelkiego rodzaju, omawiają każdy szczegół, zdjęcia i artykuły trafiają do mnóstwa gazet… To pokazowa rozprawa, o której trąbi radio i telewizja po to tylko, żeby udowodnić, że Izrael jest państwem prawa.
Tymczasem na zachodnim brzegu Jordanu codziennie szafuje się wyrokami śmierci. Bez udziału ekspertów. Bez procesów Nie ma mowy o sprawiedliwości. Strzela się do niewinnych ludzi. Philipie – dodał już nieco spokojniejszym głosem – w Atenach jest ktoś, z kim powinieneś porozmawiać.
Ktoś, kto wierzy w to co ty, podziela twoje poglądy i pragnie tego samego co ty. Ktoś bogaty, kto wierzy w diasporyzm dla Żydów i sprawiedliwość dla Palestyńczyków. W Atenach są ludzie, którzy mogą pomóc twojej sprawie. Żydzi, ale zarazem nasi przyjaciele. Może zaaranżować spotkanie.
Pomyślałem sobie, że ktoś tu mnie werbuje. George Ziad werbował mnie do OWP.
– Poczekaj… Zaczekaj tu – powiedziałem. – Musimy pogadać. Wolisz zaczekać tutaj czy na zewnątrz?
– Tutaj – odparł uśmiechając się ponuro. – To idealne miejsce dla mnie. Nie ośmielą się pobić Araba w holu hotelu King David, na oczach tych wszystkich liberalnych, amerykańskich Żydów, których pieniądze zasilają kasę faszystowskiego reżimu w Izraelu. O tak, tu jestem znacznie bardziej bezpieczny niż w swym domu w Ramallah.
Wtedy popełniłem kolejny błąd: wróciłem do Supposnika, by grzecznie wyjaśnić mu, że nie będę w stanie kontynuować z nim rozmowy. Nie dał mi jednak szansy dojścia do słowa, tylko udzielił długiego wykładu na temat swojej osoby. Stał pół metra ode mnie i podczas gdy ja cofałem się o centymetry, by zrejterować w stosownym momencie, konsekwentnie skracał dystans. Uświadomiłem sobie, że nie odczepię się od niego tak łatwo, nawet gdybym zaczaj krzyczeć lub spróbował go uderzyć. Oplótł mnie absurdalną opowieścią o sobie, mieszkańcu Tel Awiwu obdarzonym teutońską urodą, który sam nauczył się mówić płynnie po angielsku, opanowując ten język bezbłędnie. Dalej snuł równie kretyńskie wywody o swej księgarskiej erudycji. Rozkoszował się wprost swymi głębokimi wynurzeniami, artykułowanymi w doskonałej angielszczyźnie. Gdyby nie fakt, że się spieszyłem, to pewnie świetnie bym się bawił. I tak, biorąc pod uwagę okoliczności, bawiłem się lepiej, niż powinienem – to już taka moja zawodowa choroba; przez tę słabostkę wciąż pakowałem się w tarapaty. Jestem niestrudzonym kolekcjonerem cudzych historyjek. Stałem więc tam, na poły zaciekawiony, podniecony – niemal erotycznie – tą opowieścią tak różną od tych, które sam układałem. Słuchałem niczym pięciolatek fantastycznych przygód obcego człowieka, tak jak inni sensacyjnych nowin ze świata w radiowych wiadomościach. Stałem i jak idiota rozkoszowałem się przetrawianiem banałów, zamiast zająć się własnymi sprawami albo też wysilić się na jakiś zjadliwy, sceptyczny komentarz. Rozbawił mnie w jakimś sensie Pipik, rozbawiła Jinx i teraz czynił to samo ów niepoprawny wielbiciel postaci Shylocka, którego George Ziad zidentyfikował na mój użytek jako pracownika izraelskiej tajnej policji.
– Oto kim jestem. Jestem jednym z tych dzieci, tak jak pański przyjaciel Appelfeld – zaczaj Supposnik. – Jednym ze stu tysięcy żydowskich dzieci, niegdyś błąkających się po Europie. Kto miał nas przyjąć? Nikt. Amerykanie? Anglicy? Nie… Po koszmarze holocaustu i tułaczce postanowiłem zostać Żydem. Bo skrzywdzili mnie nie-Żydzi, Żydzi zaś mi pomogli. A więc zacząłem uwielbiać Żydów i nienawidzić nie-Żydów. Oto kim jestem… Kimś, kto od trzydziestu lat zbiera książki w czterech językach i kto przez całe życie czytał największych angielskich pisarzy i poetów. Gdy byłem jeszcze młodym studentem na Uniwersytecie Hebrajskim, uwielbiałem zwłaszcza tę sztukę Szekspira, którą w pierwszej połowie dwudziestego wieku wystawiano na scenach londyńskich teatrów niemal tak często jak „Hamleta”. I doznałem szoku, kiedy Shylock w pierwszych słowach w trzeciej scenie pierwszego aktu wypowiada swoją kwestię. Szekspir napisał to prawie czterysta lat temu… Tak, minęło czterysta lat, a naród żydowski nadal żyje w cieniu Shylocka. We współczesnym świecie Żyd bez przerwy wystawiany jest na próbę; jest tak nawet dzisiaj. Izraelczycy muszą przechodzić to, co spotkało Shylocka. Dla ludzi na świecie Shylock stanowi uosobienie Żyda, tak samo jak Wuj Sam jest ucieleśnieniem amerykańskiego ducha. Tyle że Szekspir tchnął w stworzoną przez siebie postać życie, sprawił, że Shylock wydaje się realną i barwną figurą… odwrotnie niż plastikowy i sztuczny Wuj Sam.
Wbiły mi się w pamięć te słowa, wypowiedziane na scenie przez dzikiego, odpychającego i wstrętnego Żyda, słowa zatrute nienawiścią i żądzą zemsty… Słowa, które nadal nie straciły aktualności w dwulicowym, zachodnim świecie. Słowa ogarniające istotę niechęci do Żydów, słowa, które naznaczyły Żydów przez dwa chrześcijańskie tysiąclecia i zdeterminowały żydowskie przeznaczenie. Tylko największy angielski dramaturg miał talent tak lakonicznego ujęcia istoty rzeczy. Pamięta pan tę kwestię Shylocka? Pamięta pan te słowa, o których mówię? Jak Żyd mógłby je zapomnieć? A jak chrześcijanin wybaczyć?… Oto te trzy słowa: „Trzy tysiące dukatów”. Siedem wrednych zgłosek i dzięki nim sceniczny Żyd wznosi się ku swemu apogeum. Osiąga wieczystą sławę dzięki słowom: „Trzy tysiące dukatów”. W dziewiętnastym wieku żył pewien angielski aktor, który przez pięćdziesiąt lat odtwarzał na scenie postać Shylocka. Nazywał się Charles Macklin. W tamtych czasach zaczęto go dosłownie uosabiać z Shylockiem. Podobno Macklin wymawiał te „trzy tysiące dukatów” sycząc i plując śliną… Publiczność na ten widok natychmiast nabierała niechęci do całej rasy, z której wywodził się Shylock. „Trzzzy tyssssiąccce dukatóf-f-f!”… Kiedy Macklin ostrzył nóż na Antonia, publika po prostu dostawała amoku… i to właśnie w tej epoce tryumfu rozumu!
Doskonały był ten Macklin! Wiktoriańska koncepcja odgrywania Shylocka przetrwała od Keansa do Irvinga, czyli aż do naszego stulecia, i jest wulgarnym pochlebstwem wobec powszechnej niechęci do Żydów, obecnej już w czasach szekspirowskich, jak również kroniką europejskiej walki z żydostwem.
Wstrętny Żyd, godny najwyższej pogardy, gromiony już w epoce wypraw krzyżowych, ofiara historii, lichwiarz z haczykowatym nosem, nieszczęsny, opętany pieniędzmi, egoistyczny degenerat. Żyd, który chodzi do synagogi, by tam knuć morderstwo mężnego chrześcijanina… Otóż i cały portret europejskiego Żyda, wypędzonego w 1290 przez Anglików, wygnanego w 1492 przez Hiszpanów, prześladowanego przez Polaków, masakrowanego w pogromach przez Rosjan, zagazowanego przez Niemców, porzuconego na pastwę losu przez Brytyjczyków i Amerykanów, którzy przymykali oczy na dymiące w Treblince kominy krematoriów… Przewrotni wiktoriańscy humaniści, którzy próbowali ucywilizować Żyda, przywrócić mu godność, nie oszukali „oświeconej” Europy za te przeklęte trzy tysiące dukatów… To się nie udało i nigdy nie uda. Oto kim jestem, panie Roth. Jestem antykwariuszem zamieszkującym najmniejszy z krajów basenu Morza Śródziemnego (ludzie na świecie nie zdają sobie sprawy, jak mały jest w rzeczywistości Izrael), księgarzem, emerytowanym bibliofilem, przybłędą bez znaczenia, człowiekiem, który mimo wszystko nie wyzbył się marzeń ze swych studenckich czasów, który po nocach śni, że zostanie impresariem, reżyserem, głównym aktorem w Antysemickiej Trupie Teatralnej Supposnika… Śnię o pełnej widowni, owacjach na stojąco i o sobie, brudnym, głodnym, małym Supposniku, jednym z gromady stu tysięcy błąkających się dzieci, odgrywającym, na realistyczną modłę Macklina i w duchu samego Szekspira, tego przebiegłego i gorączkowego Żyda, zepsutego do cna za sprawą swojej religii. Śnię o trupie objeżdżającej każdej zimy stolice cywilizowanego świata, które urządzałyby Antysemickie Festiwale Dramatyczne. Mającej w repertuarze wielkie antyżydowskie sztuki, elżbietańskie, niemieckie, austriackie oraz tę jedną, najwspanialszą, o niesympatycznym Żydzie, Shylocku, stanowiącym nieodzowny element harmonijnego wszechświata, o ucieleśnieniu hitlerowskiej zmory o Europie we władaniu Żydów… O dzisiejszej Wenecji bez Shylocka, o jutrzejszym świecie bez Shylocka… O Shylocku, który traci córkę i majątek i zostaje zmuszony do konwersji przez zacnych chrześcijan… Taki właśnie jestem. A teraz czego chcę…