Выбрать главу

Proszę.

Wziąłem to, co mi wręczył – dwa notatniki oprawione w imitację skóry, wielkości mniej więcej książeczek czekowych. Jeden z nich miał kolor czerwony, ze słowami na okładce: „Moja podróż”.

Drugi, w okładce brunatnej i nieco sfatygowanej, nosił napis ze stylizowanych orientalnie, złotawych liter: „Podróże zagraniczne”. Poniżej, w półkolu wielkości mniej więcej znaczka pocztowego, znajdowały się ryciny przedstawiające różne środki transportu – statek prujący wzburzone fale, odrzutowiec pasażerski, rikszę, ciągnioną przez kulisa z włosami związanymi w kucyk, w której siedziała dama z parasolką, słonia z poganiaczem na grzbiecie oraz zamożnym turystą pod lekkim baldachimem, wielbłąda, którego dosiadał Arab w długiej szacie, oraz, na samym dole, wizerunek księżyca w pełni, gwiaździstego nieba, srebrzystej laguny, gondoliera w łodzi…

– Nie dokonano równie ważnego odkrycia – odezwał się Suppos-nik – od czasów odnalezienia pamiętników Anny Frank pod koniec wojny.

– Do kogo to należy? – spytałem.

– Proszę otworzyć – rzekł – i przeczytać.

Otworzyłem czerwoną książeczkę. W rubrykach: „data”, „miejsce” i „pogoda” ktoś wpisał odpowiednio: „2.02.76”, „Meksyk” oraz „dobra”. Puste miejsce poniżej zapełnione było niezgrabnymi literami napisanymi niebieskim atramentem: „Udany lot. Chociaż trochę rzucało. Samolot wylądował na czas. Miasto Meksyk liczy sobie pięć milionów mieszkańców.

Przewodnik pokazywał nam niektóre dzielnice miasta. Zwiedziliśmy osiedle postawione w miejscu zalanym niegdyś przez lawę wulkaniczną. Domy kosztują tam od 30 do 160 tysięcy dolarów. Bardzo piękne i nowoczesne. Mnóstwo barwnych kwiatów”.

Przerzuciłem parę kartek: – „Środa, 14.02.76. San Huso De Puria. Zjedliśmy wcześniej lunch i poszliśmy na basen. Są tu cztery baseny. W każdym podobno woda z leczniczych źródeł. Potem wróciliśmy do uzdrowiska.

Dziewczęta wzięły kąpiel błotną. Marylin i ja kąpaliśmy się razem w wodzie. Tak zwana rodzinna kąpiel. Cudowne przeżycie. Wszyscy moi przyjaciele powinni odwiedzić to miejsce. Może nawet niektórzy z moich wrogów. Tu jest wspaniale”.

– Cóż – powiedziałem do Supposnika – Andre Gide raczej tego nie napisał.

– Jest wyjaśnienie… Na samym początku.

Zainteresowałem się więc pierwszą stroną. Widniał na niej tytuł: „Czas na morzu”. Następne strony informowały o strefach czasowych, szerokościach i długościach geograficznych, ciśnieniu atmosferycznym, wysokości fal, oceanicznych trasach i odległościach, portach i nadbrzeżach. Cała jedna karta poświęcona była kursom obcych walut w stosunku do dolara. Wreszcie natknąłem się na stronę z nagłówkiem „dane osobowe”, wypełnioną tym samym atramentem przez tę samą dłoń.

Nazwisko: Leon Klinghoffer Miejsce zamieszkania: 70 E. lOth St. N.Y., N.Y. 10003

Zawód: przemysłowiec Wzrost: 172 cm Waga: 75 kg Rok urodzenia: 1916

Kolor skóry: biały Kolor włosów: szatyn Kolor oczu: piwny Choroby:…

Numer polisy ubezpieczeniowej:…

Wyznanie: judaizm W razie wypadku zawiadomić: Marylin Klinghoffer.

– Teraz pan rozumie – powiedział ponuro Supposnik.

– Owszem – odparłem – tak… – i otworzyłem ten drugi, brunatny notatnik.

„…3.09.79. Neapol. Bardzo pochmurnie. Śniadanie. Ponowna wizyta w Pompejach. Bardzo interesująca. Upał. Powrót na statek. Pisanie pocztówek. Zamawiam coś do picia. Poznałem dwoje miłych ludzi z Londynu. Barbarę i Lawrence’a. Pogoda zmienia się na korzyść. Wybieram się na przyjęcie wydane przez kapitana w [nieczytelne] kajucie”.

– Czy to ten sam Klinghoffer? – spytałem. – Z „Achille Lauro”?

– Tak, ten Klinghoffer, którego zabili. Bezbronny Żyd na wózku inwalidzkim, któremu dzielni palestyńscy bojownicy o wolność strzelili prosto w głowę i wrzucili potem do Morza Śródziemnego.

To dzienniki z jego podróży.

– Właśnie z tamtej podróży?

– Nie, z wcześniejszych, radośniej szych wypraw. Dziennik z owej fatalnej podróży zaginał. Może znajdował się w jego kieszeni, kiedy wyrzucili go za burtę. A może bohaterscy Palestyńczycy zrobili z niego jakiś użytek… Nie, ten pamiętnik powstał w trakcie wycieczki, którą odbył z żoną i znajomymi rok wcześniej. Trafił do mnie przez córki Klinghoffera. Wcześniej słyszałem o tych dziennikach.

Zadzwoniłem do jego córek. Poleciałem do Nowego Jorku na spotkanie z nimi. Dwóch specjalistów od grafologii tu, w Izraelu, zapewniło mnie, że to autentyczne pismo Klinghoffera. Porównali je z papierami, które przywiozłem z Ameryki… z dokumentami i listami z biura Klinghoffera. Charakter pisma zgadzał się idealnie. Tak jak inne rzeczy… Daty, rodzaj atramentu. Mam ekspertyzę potwierdzającą autentyczność dzienników. Córki Klinghoffera poprosiły mnie o pomoc w znalezieniu izraelskiego wydawcy dzienników ich świętej pamięci ojca. Chciały, aby opublikowano je właśnie tutaj, gdyż zawsze darzył Izrael wielkim sentymentem. Dochody z publikacji prosiły przeznaczyć na jerozolimski szpital Hadassah, na który ich ojciec wysłał był sporo pieniędzy. Powiedziałem tym młodym kobietom, że kiedy Otto Frank wrócił po wojnie z obozu do Amsterdamu i znalazł dziennik swej córeczki na strychu, gdzie ukrywała się przed nazistami, to pragnął wydać go w bardzo ograniczonym nakładzie i rozpowszechnić w niewielkim gronie holenderskich przyjaciół. I jak pan dobrze wie… Uczynił pan przecież Annę Frank bohaterką jednego ze swoich dzieł… Jak pan dobrze wie, pamiętnik Anny Frank początkowo rzeczywiście ukazał się w małym nakładzie. Oczywiście, wypełnię życzenie córek Klinghoffera. Wiem też jednak, iż „Dzienniki z podróży Leona Klinghoffera” zasługują na to, by I poznał je cały świat, jak dzieło małej Anny Frank… I stanie się tak uzyskam wsparcie Philipa Rotha.

Panie Roth, wstęp do amerykańskiej edycji „Dziennika Anny Frank” napisała Eleonora Roo, ciesząca się ogólnym szacunkiem wdowa po waszym prezydencie z lat wojny. Kilkaset słów pani Roosevelt i dzieło Anny Frank zajęło najwięcej miejsca. W miejsce jako dokument żydowskich cierpień i żydowskiego ocalenia, Philip Roth może uczynić to samo dla Klinghoffera.

– Przykro mi, ale to niemożliwe.

Chciałem mu oddać notatniki, on jednak wzbraniał się przed ich przyjęciem.

– Proszę je przeczytać – powiedział. – Zostawię je panu dla dokładnego przeczytania.

– Niech pan nie żartuje. Nie mogę brać na siebie takiej odpowiedzialności. Proszę to wziąć.

Ponownie odmówił.

– Leon Klinghoffer – rzekł – mógłby stać się bohaterem jednej z pańskich powieści. Nie jest panu obcą postacią. Zna pan też sposób w jaki on na tych kartkach wyraża swe myśli… krótko, dosadnie, szczerze Raduje się życiem, kocha swą żonę, jest dumny z dzieci, miłuje Żydów i Izrael. Wiem, że ceni pan imigrantów, którym mimo wszystko udało się osiągnąć sukces w Ameryce. Oni są najczęściej ojcami pańskich bohaterów. Zna ich pan i rozumie. Szanuje ich, chociaż nie w sentymentalny sposób. Tylko pan może napisać przedsłowie, z którego świat zrozumie, czym naprawdę było morderstwo autora pamiętników, dokonane na statku „Achille Lauro” ósmego października 1985 roku. Nikt tak jak pan nie potrafi pisać o Żydach… Wrócę do pana jutro rano.