– Bardzo prawdopodobne, że jutro rano już mnie tu nie będzie. Niech pan posłucha – dorzuciłem ze złością – nie może mi pan tego zostawić.
– Wiem, że znalazły się w najlepszych rękach. Powiedziawszy to, odwrócił się i pozostawił mnie z dwoma tomikami dzienników.
Czek Smilesburgera na milion dolarów. Sześcioramienna gwiazda od Lecha Wałęsy. A teraz te dzienniki z podróży Leona Klinghoffera. Co będzie następne? Sztuczny nos, przyklejany przed występem przez aktora Macklina? Żydowskie skarby i relikwie spływały do mnie obficie! Podszedłem do kontuaru recepcjonisty i poprosiłem o kopertę wystarczająco dużą, by zmieściły się w niej pamiętniki. Napisałem pośrodku „Supposnik” oraz – w lewym, górnym rogu – własne nazwisko.
– Kiedy ten pan wróci – powiedziałem recepcjoniście – proszę mu to oddać, dobrze?
Skinął przytakująco głową i odwrócił się, żeby ulokować kopertę w skrzyneczce z numerem mojego pokoju, a ja natychmiast wyobraziłem sobie Pipika podającego się za mnie i przechwytującego przesyłkę, kiedy tylko udam się na salę rozpraw. Choć dużo wskazywało na to, że Pipik i Jinx ulegli, zrezygnowali z dalszych dowcipów i opuścili już Izrael na pokładzie jakiegoś samolotu, to ja wciąż miałem wrażenie, że oboje nadal czają się gdzieś w pobliżu, świadomi wszystkiego, co się dzieje. Nie byłem na sto procent pewien, czy Pipik przypadkiem nie siedzi już w sądzie i nie konspiruje tam ze swoimi ortodoksami, nie rozpoczął już akcji mającej zakończyć się uprowadzeniem syna Demianiuka.
A jeśli Pipik wróci, żeby ukraść te?… Cóż, to pecha będzie miał Supposnik, nie ja!
Mimo wszystko rozmyśliłem się. Poprosiłem recepcjonistę o zwrot paczuszki, którą dosłownie przed chwilą zostawiłem mu na przechowanie. Zerknął na mnie z ledwie powściągniętym, kpiącym uśmieszkiem, dając do zrozumienia, że też świetnie się bawi, ja zaś tymczasem rozdarłem kopertę, wcisnąłem czerwoną książeczkę (pt. „Moja podróż”) do jednej kieszeni marynarki, a brunatną („Podróże zagraniczne”) do drugiej. Następnie szybko wyszedłem z hotelu wraz z George’em, który czekając na mnie na uboczu snuł zapewne swe chore plany. Siedział w fotelu przy drzwiach, palił papierosa za papierosem, obserwując nerwowo ruch w przyjemnym holu czterogwiazdkowego, żydowskiego hotelu. Zamożni goście oraz ludzie z obsługi naturalnie nie zwracali uwagi na tego człowieka, który w codziennym życiu z trudem wiązał koniec z końcem.
Znaleźliśmy się obaj na skąpanej w słońcu ulicy. Przebiegłem wzrokiem po zaparkowanych rzędem samochodach, próbując dostrzec w którymś z nich Pipika. Pipik mógł śledzić mnie, czatując w swym wozie jak za detektywistycznych czasów w Chicago. Zobaczyłem postać na dachu budynku YMCA po drugiej stronie jezdni. To mógł być on, mógł być wszędzie… Istotnie, przez chwilę widziałem go wszędzie. Pomyślałem: pewnie powiedziała mu, że ją uwiodłem, i on teraz dybie na moje życie. Przez następne lata będę go widywał na każdym dachu, a on będzie sobie mnie przypominać i to wspomnienie nieodmiennie wpędzi go w szał.
ROZDZIAŁ 9
OSZUSTWO, PARANOJA, DEZINFORMACJA, ŁAMSTWA
Nim wsiadłem do taksówki, przełomie zerknąłem na kierowcę, drobnego Żyda o wyglądzie Turka, niższego od Pipika czy mnie o dobre ćwierć metra, obdarzonego za to bujnymi, czarnymi włosami na głowie – ja z Pipikiem nie mieliśmy tylu włosów na spółkę. Znał angielski gorzej niż słabo i George musiał powtórzyć mu po hebrajsku, dokąd się wybieraliśmy. Nie było więc szans, by szofer pojął coś ważnego z mojej rozmowy z George’em. W drodze z hotelu do sądu powiedziałem George’owi
Ziadowi wszystko, co powinienem był powiedzieć mu dzień wcześniej. Słuchał w milczeniu i – ku mojemu wielkiemu zdziwieniu – nie podał w wątpliwość istnienia mojego sobowtóra w Jerozolimie, innego osobnika niż ten, z którym pobierał nauki trzydzieści lat temu. Nie zmarszczył nawet czoła (on, któremu przy byle okazji wyłaziły na wierzch żyły), gdy starałem mu się objaśnić impuls, który pchnął mnie ku całej tej maskaradzie, jaką urządziłem na użytek jego żony i syna; wytłumaczyć, dlaczego odegrałem fanatycznego diasporystę, pełnego rewerencji dla Irvinga Berlina.
– Nie musisz się usprawiedliwiać – rzekł spokojnym, chłodnym głosem. – Pozostałeś sobą.
Zawsze lubiłeś być w centrum uwagi. Pamiętam cię dobrze jako świetnego aktora, szukającego poklasku u znajomych i przyjaciół. Kpiarza, wywołującego salwy śmiechu… Jak kpiarz mógłby powstrzymać się przed odegraniem komedii przed rozgorączkowanym, śliniącym się z zachwytu Arabem?
– Ostatnio wszystko mi się miesza… – powiedziałem. – To, co zrobiłem, było głupie… Głupie i bezsensowne… Przepraszam. Nie powinienem był tak się zachowywać w towarzystwie Anny i Michaela.
– A co niby powinieneś? Masz świra na punkcie żartów. Cóż znaczą problemy zgnębionych ludzi dla komika takiego jak ty? Cyrk musi działać. Już nic nie mów… Jesteś znakomitym aktorem… i moralnym zerem!
Żaden z nas nie powiedział nic więcej przez pozostałe kilka minut drogi do sądu. Nie miałem szans rozstrzygnąć, czy George to obłąkany szaleniec, czy przebiegły kłamca – a może wszyscy tkwiliśmy w sieciach perfidnej intrygi, tak jak z uporem utrzymywał Zee… „Jest ktoś w Atenach, z kim powinieneś porozmawiać. Tamtejsi ludzie mogą ci pomóc. To Żydzi, ale także nasi przyjaciele”…
Żydzi współpracujący z OWP? Czy to właśnie chciał mi powiedzieć?
Gdy zatrzymaliśmy się przed sądem, George wyskoczył z taksówki, nim zdążyłem zapłacić kierowcy.
Myślałem, że ucieknie, że zniknie mi z oczu. Jednak po jakichś dwóch minutach natknąłem się na niego wewnątrz gmachu. Nerwowo złapał mnie za rękaw i szepnął:
– Jesteś mistrzem w oszustwie, jak Dostojewski. A następnie poszedł szukać sobie miejsca.
Tego przedpołudnia sala zapełniona była ludźmi ledwie w połowie. Według „The Jerusalem Post” dobiegały już końca przesłuchania świadków. Szybko zauważyłem syna Demianiuka siedzącego w drugim rzędzie, nieco na lewo od podwyższenia, gdzie pomiędzy dwoma strażnikami tkwił jego ojciec. Przed oskarżonym znajdowała się ława obrony. Fotele za młodym Demianiukiem pozostawały puste. Pospiesznie ruszyłem przed siebie i zająłem jeden z nich, jako że sesja już się zaczęła.
Nałożyłem na uszy słuchawki, nastawiając na angielskie tłumaczenie. Minęła jednak minuta lub dwie, nim pojąłem, co jeden z sędziów – szef zespołu sędziowskiego, członek izraelskiego Sądu Najwyższego, Levin – mówił do wezwanego świadka. Owym świadkiem, pierwszym przesłuchiwanym tego dnia, był krępy, masywny Żyd, liczący sobie na oko jakieś sześćdziesiąt parę lat. Jego mocna głowa, z oczami przesłoniętymi okularami w grubych oprawkach, osadzona była na solidnym, zwalistym torsie. Miał na sobie luźne spodnie, sweter w zaskakująco krzykliwe – czerwone i czarne – wzorki; a więc strój pasujący raczej do młodego atlety. Zwróciłem także uwagę na jego dłonie: dłonie robotnika portowego twarde ręce ze zrogowaciałymi prawie paznokciami, uczepione niecierpliwie’ brzegu mównicy. Cały przypominał sylwetką boksera wagi ciężkiej, gotowego na dźwięk gongu wskoczyć jednym susem na ring i podjąć morderczą walkę.