– Opisał pan to, co zaszło – wtrącił Czumak. – Takie wydarzenia rzeczywiście miały miejsce, czy tak?
– Jeśli wysoki sąd pozwoli – powiedział Rosenberg – to chyba muszę w tym miejscu coś wyjaśnić. Opisałem to, co słyszałem. Nie widziałem tych zajść na własne oczy. A to duża różnica.
– Według odczytanego tekstu Szmul pierwszy wybiegł z baraków. Czy widział go pan wtedy?
Rosenberg zaprzeczył. Nie widział go sam. Dodał, że większość z tych zapisków opiera się na relacjach z drugiej ręki, jakie przekazali mu ci pozostali, którzy zdołali sforsować ogrodzenie i dostać się do lasu.
– Tak więc – rzekł Czumak, najwyraźniej czując swoją szansę – nie zaznaczył pan, że historie te opowiedziane zostały panu później, już w lesie. Opisywał pan wszystko tak, jakby widział osobiście.
Przyznał pan nadto, że miał pan lepszą pamięć w roku czterdziestym piątym niż dziś… Twierdzę, że mimo wszystko był pan naocznym świadkiem opisanych wydarzeń.
Rosenberg powtórnie zaczął tłumaczyć, że większość wypadków poznał jedynie z opowiadań swoich towarzyszy w lesie i tylko część miał okazję widzieć sam.
Cwi Tal, brodaty sędzia w czapeczce, wyglądał na typowego pracownika izraelskiego wymiaru sprawiedliwości. Okulary zsunęły mu się do połowy nosa. Po pewnym czasie zdecydował się przerwać ten jałowy dialog pomiędzy Czumakiem i Rosenbergiem. Skierował pytanie do świadka:
– Dlaczego nie zaznaczył pan w dokumencie, że to i to widział na własne oczy, a o czymś innym dowiedział się w lesie?
– Zapewne popełniłem błąd – odparł Rosenberg. – Być może powinienem to zaznaczyć, ale w rzeczywistości większość tekstu spisałem wykorzystując relacje innych. Gdy rozpoczął się bunt, nie bardzo widziałem, co się dzieje. Kule przelatywały koło mojej głowy i chciałem tylko możliwie najprędzej wydostać się z tamtego piekła.
– Naturalnie – rzekł Czumak – każdy na pana miejscu pragnąłby się wyrwać z piekła, ale… Czy widział pan, jak więźniowie udusili tego strażnika i wrzucili go do studni? Widział pan?
– Nie – przyznał Rosenberg. – Dowiedziałem się o tym w lesie. Nie tylko ja, wszyscy o tym rozmawiali… Krążyły rozmaite wersje tego wydarzenia, nie tylko ta…
Sędzia Levin zapytał świadka:
– Wierzył pan im? Tym ludziom, którzy razem z panem uciekli z obozu na wolność?
– Tak, wysoki sądzie – odpowiedział Rosenberg – bo to wieńczyło powodzenie naszej brawurowej akcji. Jak usłyszeliśmy, co stało się z tym „wachmanem”, to myśleliśmy, że spełniły się nasze najskrytsze życzenia. Oczywiście, uwierzyłem, że go zabili, że go udusili gołymi rękami…
Proszę to sobie wyobrazić, udało się nam zgładzić naszych oprawców, tych, co nas mordowali… Jak mogłem w to wątpić? Wierzyłem w to całym sercem. To mogła być prawda. I ufałem, że jest.
Pomimo tych wyjaśnień, Czumak usiłował wydusić z Rosenberga odpowiedź na to samo pytanie:
– Czy pan widział tamte zdarzenia?…
Wreszcie sprzeciw wniósł główny oskarżyciel mówiąc:
– Sądzę, że świadek już na to kilkakrotnie odpowiadał.
Protest nie został jednak uwzględniony i Czumak mógł ciągnąć swoje. Aby pchnąć przesłuchanie naprzód, po chwili interweniował sędzia Taclass="underline"
– Czy nie uważa pan – zwrócił się do świadka – że czytając pańskie słowa, ktoś mógłby odnieść wrażenie, iż widział pan opisane wypadki osobiście, a nie poznał je z relacji innych? Innymi słowy, łatwo o pomyłkę potraktowania pana jako bezpośredniego obserwatora całego buntu w Treblince. Czy zgadza się pan?
Gdy trwało to proceduralne ustalanie metod gromadzenia informacji przez Rosenberga, nie mogłem wyjść ze zdumienia. Pytałem się – jak to jest, że ci ludzie nie potrafią go zrozumieć? Przecież Rosenberg to nie wykształcony kronikarz, historyk, pisarz czy dziennikarz. Nie opanował żadnej z tych profesji ani po wojnie, ani – z jasnych względów – w jej trakcie. Żaden z niego student wydziału humanistycznego któregoś z uniwersytetów; nie czytał krytycznych przedmów do dzieł Henry’ego Jamesa, nie wiedział nic o budowie dramatu i o konflikcie charakterów. Nie pojmował zasad składania pisemnych świadectw. W 1945 był niedokształconym, dwudziestotrzyletnim polskim Żydem, uciekinierem z hitlerowskiego obozu zagłady, któremu w Krakowie dano papier i pióro. W efekcie stworzył niezbyt dokładnie to, o co go poproszono: nie tyle zbiór wspomnień z Treblinki, opis zbrodni, których był naocznym świadkiem, ile zbitkę historii, wśród których dominowały te zasłyszane post factum. Sądził, iż w ten sposób przekaże również słowa swych towarzyszy niedoli.
Posługiwał się pierwszą osobą liczby mnogiej zamiast osoby trzeciej albo też mieszał obie, czasem nawet w obrębie jednego zdania. Wcale nie wydało mi się dziwne ani zaskakujące, że wspomnieniom spisanym przez tego człowieka w ciągu kilku czy kilkunastu godzin brakuje logicznej i gramatycznej precyzji oraz narracyjnej jasności i zwięzłości.
– A teraz – powiedział Czumak – przejdźmy do najważniejszego, panie Rosenberg… Chodzi o następne zdanie, które napisał pan w grudniu 1945 roku.
I poprosił Rosenberga o głośne odczytanie.
– „Wtedy poszliśmy do maszynowni, gdzie spał Iwan…” – Rosenberg powoli, mocnym głosem tłumaczył z jidysz na hebrajski. – I Gustaw uderzył go łopatą w głowę. Iwan już się nie podniósł”…
– Jednym słowem, zginaj? – zapytał Czumak.
– Tak, zgadza się.
– Napisał pan to 20 grudnia 1945, prawda?
– Tak jest.
– To chyba niezwykle istotna informacja, nie sądzi pan?
– Oczywiście, mogłaby być ważna – odparł – gdyby była prawdziwa.
– Hm… Gdy pytałem pana o cały dokument, o cały skrypt zawierający’ sześćdziesiąt osiem stron…
Zapytałem też, czy zawarł pan rzetelny i dokładny opis wypadków, jakie miały miejsce w Treblince. Pamiętam, że w trakcie pierwszego przesłuchania odpowiedział pan…
– Odpowiedziałem: tak. Ale napisałem też o rzeczach, o których tylko słyszałem.
Przede mną młody Demianiuk kręcił z niedowierzaniem głową. Zdumiewało go, że spisane w 1945 wspomnienia Rosenberga bazowały zasadniczo na zasłyszanych opowieściach. Syn oskarżonego uważał, że Rosenberg kłamie; kłamie, bo sam czuje się winny. Kłamie, ponieważ zdołał przetrwać, podczas gdy inni zginęli. Łże, bo pamięta, co naziści kazali mu robić z ciałami zagazowanych Żydów.
On zaś posłusznie wypełniał ich rozkazy, choć czuł przy tym wstręt do samego siebie. Kłamie, bo przetrwanie oznaczało śmierć pozostałych Żydów; oznaczało okradanie ich z kosztowności, które tamci brali ze sobą na czarną godzinę. Musiał okradać trupy, okradać umierających i tych jeszcze pozostających przy życiu, żeby przekupić oprawców i współziomków. Kłamie, gdyż musiał znosić upokorzenia w milczeniu, jak skopany i złajany pies. Kłamie, gdyż sam był gorszy od zwierzęcia; był potworem palącym ciałka małych, żydowskich dzieci. Palił je setkami, tysiącami, a teraz – myślał Demianiuk junior – usiłuje zwalić te winy na kark mojego ojca. Mój niewinny ojciec to kozioł ofiarny nie tyle za te miliony, które zginęły, ile za Rosenberga i jemu podobnych, którzy czynili potworne rzeczy, aby samym przeżyć, a teraz nie potrafią żyć z tym ogromnym poczuciem winy.
Rosenberg twierdzi: Demianiuk to zbrodniarz. Rosenberg ściga zbrodniarzy, ustala ich tożsamość i posyła na szafot. Oto, we własnej osobie zbrodniarz nad zbrodniarzami, John Demianiuk z Cleveland, Ohio, a ja, Eliahu Rosenberg z Treblinki, zostaję oczyszczony z grzechu.
A może młody Demianiuk wcale nie rozmyślał w ten sposób? Może inaczej? – Dlaczego Rosenberg kłamie? Ponieważ jest Żydem, który nienawidzi Ukraińców. Ponieważ Żydzi pragną się zemścić na Ukraińcach. Ponieważ wszyscy ci Żydzi zawiązali tajny spisek, by osądzić Ukraińców i oczernić ich przed całym światem.