Выбрать главу

Może jeszcze inaczej? – Czemu ten Rosenberg łże na temat mego ojca? Bo pragnie sławy, jest stukniętym egomaniakiem, który chce ujrzeć swoje zdjęcia w gazetach i stać się wielkim żydowskim bohaterem. Rosenberg myśli sobie: kiedy wykończę tego tępego Ukraińca, to wypuszczą pocztowe znaczki z moją podobizną.

Dlaczego Rosenberg mówi kłamstwa o moim ojcu? Bo jest kłamcą. Człowiek na ławie oskarżonych to mój ojciec, a więc osoba godna zaufania. Ten świadek natomiast to ojciec kogoś innego, a więc łgarz. Być może młodzieniec na sali rozumował w ten właśnie prosty sposób: John Demianiuk jest mym ojcem, mój ojciec nie może być winny; wynika z powyższego, że John Demianiuk jest niewinny… Moża owa dziecinna, synowska logika całkowicie wystarczała młodemu Demianiukowi.

A co myślał George Ziad, siedzący w którymś z rzędów za mną? W jego głowie dudniło tylko jedno słowo: propaganda. Uważał, że Rosenberg z polecenia syjonistów znów ma nagłośnić sprawę holocaustu. Znowu wzniecić dym z hitlerowskich krematoriów… Za tą zasłoną dymną chcą ukryć przed światem własne niecne, podłe czyny. Co za cynizm! Bezwstydnie zasnuwać dymem palonych zwłok ciała arabskich męczenników!

Czemu on kłamie? Bo na tym właśnie polega propaganda – na codziennym napychaniu ludzkich głów kłamstwami. Cci uświęca środki, a ten człowiek idealnie służy potrzebom machiny propagandowej, ma, jak to powiadają, odpowiedni image. Firma „Marlboro” ma swojego kowboja na koniu, Izrael ma świadka holocaustu. Dlaczego on mówi to, co mówi? Agencje reklamowe też można zapytać, dlaczego wymyślają takie hasła, a nie inne. NAJSZCZELNIEJSZĄ ZASŁONĘ DYMNĄ OSIĄGNIESZ STOSUJĄC DYM Z HOLOCAUSTU.

A może George myślał o mnie, o tym, że nie ma ze mnie pożytku? Może sam chciał wykorzystać mnie propagandowo? Może postanowił na chwilę odetchnąć od wściekłości i zajął się chłodnymi rozważaniami; pomyślał, że toczy się bezwzględna walka o sekundy w dziennikach telewizyjnych i kolumny w gazetach; że to wszystko jest tylko sztucznym, nakręcanym przez media, spektakularnym dramatem. Żydzi mają swoją Treblinkę, Arabowie swoje powstanie – komu propagandowa machina będzie poświęcać więcej uwagi?

Lub też rozsądnie, trzeźwo, całkiem realistycznie uważał, że Żydów zginęło jednak znacznie więcej.

Doszedł do wniosku, iż arabskie powstanie rozpaczliwie łaknie krwawych ofiar, masakr, stosów okaleczonych ciał – czegoś, co wstrząsnęłoby światem. Może właśnie dlatego Arabowie posyłają do walki dzieci, uzbrojone tylko w kamienie. Chcą, by sprowokowały izraelskich żołnierzy do otwarcia ognia. O tak, zabite dzieci robiłyby większe wrażenie niż holocaust sprzed ponad czterdziestu lat.

Telewizyjna widownia może wreszcie zrozumiałaby opłakaną sytuację Palestyńczyków. Należy posłać dzieci do boju, a potem przykuć uwagę, mediów – i w ten sposób pokonać syjonistów ich własną bronią!

A nad czym dumałem ja? Zastanawiałem się, o czym oni wszyscy rozmyślają. Myślałem o Mosze Pipiku i próbowałem odgadnąć jego sposób rozumowania. I przez cały czas zastanawiałem się, gdzież on się może podziewać. Rozprawa toczyła się, a ja rozglądałem się po sali, spodziewając się go ujrzeć.

Może znajdował się na balkonie, w otoczeniu dziennikarzy i reporterów, i zerkał stamtąd na mnie?

Odwróciłem się, ale byłem w stanie dostrzec jedynie balustradę. Jeżeli tam jest, myślałem, to pewnie się zastanawia, nad czym to duma prawdziwy Philip Roth. Co Roth robi? W jaki sposób porwiemy syna zbrodniarza, jeśli Roth stanie nam na drodze?

W kątach sali stało czterech mundurowych policjantów, między rzędami zaś przechadzali się tajniacy z nadajnikami. Pytałem siebie, czy nie powinienem zawołać któregoś z nich i zaprowadzić na górę, by zatrzymał Moszego Pipika. Tylko że Pipik wyjechał, zniknął na dobre…

O tym właśnie myślałem. O tym i o tysiącu innych spraw.

Na przykład, co przychodziło do głowy oskarżonemu, gdy Rosenberg wyjaśniał trybunałowi, dlaczego jego spisane wspomnienia z Treblinki są takie, a nie inne. Czumak zadawał pytania świadkowi, a Demianiuk gryzmolił coś na kartkach, które następnie podawał innemu obrońcy, Sheftelowi.

Odniosłem wrażenie, że Sheftel nie przejmował się zbytnio treścią tych karteczek. Rzucał na nie ledwie okiem, a następnie odkładał na blat. Swoją drogą to w końcu właśnie Sheftelowi okazała się potrzebna asekuracja ochroniarza. Z niejasnych powodów byłem przekonany, że kulminacją procesu okaże się zamach, skierowany na osobę pochodzenia nieżydowskiego, nie zaś na innego Żyda. 1 grudnia 1988, w trakcie pogrzebu jednego z prawników, którzy wspomagali obronę Demianiuka, do Sheftela podszedł Izrael Jehezkeli, pamiętający holocaust siedem-dziesięciolatek i częsty widz na procesie Demianiuka. Jehezkeli krzyknął do Shlftela: „Wszystko przez ciebie!” i chlusnął mu w twarz kwasem solnym. Kwas przeżarł rogówkę lewego oka Sheftela. Nie widział on zupełnie na to oko przez osiem tygodni. Po tym czasie udał się do Bostonu, gdzie poddał się czterogodzinnej operacji, dokonanej przez chirurga z Harvardu, w wyniku której odzyskał wzrok. We wspomnianej wyprawie do Ameryki towarzyszył mu John Demianiuk junior, spontanicznie wypełniając obowiązki pielęgniarza i kierowcy. Izrael Jehezkeli został zatrzymany i postawiony przed sądem w Jerozolimie.

Nie wyraził skruchy za swój czyn i dostał wyrok trzech lat więzienia. Badania psychiatryczne wykazały, że napastnik „nie jest psychotykiem, choć ma lekkie skłonności paranoidalne”. Niemal cała rodzina Jehezkeliego zginęła w Treblince. Pomyślałem, ze w społeczności amerykańskich Ukraińców owe notatki na karteczkach, jeśli kiedyś zostaną opublikowane, mogą stać się przedmiotem kultu, jak niegdyś więzienne listy Sacca i Vanzettiego. I zajmą w świadomości cywilizowanego świata miejsce rezerwowane przez Supposnika dla diariuszy Klinghoffera z moim wstępem.

Pomyślałem też, że cała ta literatura stworzona przez amatorów, wszystkie te dzienniki, wspomnienia, notatki pisane po dyletancku, wykorzystujące jedną tysięczną technik znanych pisarzom, wydają się jednak często bardzo przekonujące – zapewne właśnie dlatego, iż prymitywne środki bywają bardzo ekspresyjne.

Czumak zapytał teraz Rosenberga:

– A więc czemu staje pan przed tym sądem i wskazuje palcem na tego dżentelmena, skoro napisał pan w 1945, że Iwana zabił Gustaw?

– Panie Czumak – odparł szybko tamten – czy ja mówiłem, że widziałem, jak go zabijali?

– Proszę nie odpowiadać pytaniem na pytanie – upomniał Rosenberga sędzia Levin.

– On przecież nie mógł powstać z martwych, panie Rosenberg – rzekł Czumak.

– Tego nie powiedziałem. Tego nie powiedziałem. Nie mówiłem, że widziałem, jak go zabili – stwierdził Rosenberg. – Szkoda, że nie widziałem, panie Czumak, ale nie widziałem. Pragnąłem, żeby zginął… Najbardziej na świecie. Szalałem z radości, jak usłyszałem, że nie żyje. Powiedział mi to nie tylko Gustaw, ale i inni… CJiciałem, pragnąłem w to wierzyć, panie Czumak. Chciałem wierzyć, że ten potwór już nie oddycha. Już nie widzi i nie słyszy. Jednak, niestety, nie widziałem, jak nasi rozszarpali go na strzępy, czego bardzo żałuję. Ale wierzyłem z całego serca, że go załatwili. Rozumie pan, panie Czumak? Chciałem, żeby spełniło się moje najgłębsze życzenie. Wszyscy marzyliśmy, żeby z nim skończyć. Jednak on miał szczęście… udało mu się przeżyć, ocaleć!

– Niemniej napisał pan w swym manuskrypcie w jidysz… nie po niemiecku, nie po polsku, nie po angielsku, ale w języku, który pan znał najlepiej… Napisał pan, że Gustaw uderzył go w głowę szpadlem. Tak pan napisał. I stwierdził tutaj, że opisał pan tylko prawdziwe wypadki. Jak to więc jest, że obecnie mówi pan coś innego?