Выбрать главу

Dla mnie straszne nie jest to, że garstka zamożnych Żydów wspiera finansowo OWP, ale to, iż Żydzi na świecie zapomnieli o obowiązku pomagania innym.

– To, co mówił pan parę minut wcześniej, brzmiało zupełnie inaczej.

– Sądzi pan, że jestem cyniczny?

– Tak to trochę wygląda.

– Nie, powiadam wszystko szczerze. To oni są niewinni, a winni jesteśmy my. Oni mają rację, a my się mylimy. To oni są ofiarami, my zaś agresorami. Ja jestem bezwzględnym człowiekiem i wykonuję czarną robotę dla bezwzględnego kraju… Jestem bezwzględny świadomie i na ochotnika. Jeżeli pewnego dnia Palestyńczycy zwyciężą i tu, w Jerozolimie, być może nawet w tym samym budynku, gdzie teraz sądzimy pana Demianiuka, zorganizują proces zbrodniarzy wojennych… I kiedy, po uporaniu się z grubymi rybami, wezmą się za pomniejszych funkcjonariuszy mojego pokroju, nie będę mógł obronić się przed palestyńskimi oskarżeniami. I ci Żydzi, którzy z własnej woli popierali OWP, zostaną mi przedstawieni jako owi, co nie zapomnieli o sumieniu, o żydowskim sumieniu. Którzy, mimo nacisków, odmówili udziału w gnębieniu Palestyńczyków i okazali się prawdziwymi spadkobiercami swego narodu, który w przeszłości tak wiele przecierpiał tak wiele. Moją brutalność sędziowie skonfrontują z ich prawością i zawisnę na szubienicy. A co powiem przed obliczem trybunału, gdy zostanę już osądzony i uznany za winnego przez obecnych nieprzyjaciół? Czy powołam się na tysiącletnią historię poniżającego, okrutnego, dzikiego, morderczego antysemityzmu? Czy powtórzę, że mieliśmy prawa do tej ziemi, że Żydzi zamieszkiwali ją dawno, dawno temu? Czy wspomnę o zbrodniach holocaustu? Oczywiście, że nie. Nie mam zamiaru usprawiedliwiać się w ten sposób teraz i nie uczyniłbym tego nawet w takich okolicznościach. Nie wyłożę też prostej prawdy: „Walczyłem i pracowałem dla swego plemienia”. Nie powiem: „Urodziłem się Żydem, a Żydów wszędzie i zawsze potępiano”. Gdy sąd udzieli mi ostatniego słowa, nie wygłoszę płomiennej oracji, lecz rzeknę przed trybunałem tylko to: „Zrobiłem to, co zrobiłem, bo miałem na względzie was”… Może to nie do końca prawda, ale też nie całkiem łgarstwo. Odpowiadam za siebie i własne czyny. A pan? Co powiedziałby pan w ostatnim słowie do sędziów? Schowałby się za Aaronem Appelfeldem. Nawet teraz pan tak robi. Powiedziałby pan: „Nie aprobowałem postępowania Sharona, nie aprobowałem działalności Szamira i tknęło mnie sumienie, gdy przekonałem się, jak cierpi mój dawny przyjaciel George Ziad i jak niesprawiedliwość doprowadziła go do szaleństwa z nienawiści”. I doda pan: „Byłem przeciwny zasiedlaniu Żydami terenów na zachodnim brzegu Jordanu, a bombardowania Bejrutu napawały mnie przerażeniem”. I zademonstruje pan na tysiąc sposobów, jaki to ludzki, pełen współczucia człek z pana, a oni spytają wtedy: „Jednak popierał pan Izrael, ten sztuczny twór państwowy, pomiot imperialistycznego koloniałizmu?” No i wówczas powoła się pan na Appelfelda. Mimo to Palestyńczycy powieszą pana… i słusznie. No bo jakim usprawiedliwieniem jest postać pana Appelfelda z Bukowiny, tu, w Hajfie i Jafie? Powieszą pana razem ze mną, pod warunkiem, rzecz jasna, że nie pomylą pana z tym drugim Philipem Rothem. Jeśli się pomylą, to będzie miał pan przynajmniej jakąś szansę.

Ponieważ tamten Philip Roth, który sugerował europejskim Żydom opuszczenie ziemi zdobytej podstępem i przemocą i zasilenie diaspory, okazał się ich przyjacielem, sojusznikiem, ich żydowskim bohaterem. I tamten Philip Roth to pańska jedyna nadzieja. Tamten człowiek, którego uważa pan za potwora, jest w istocie pańskim wybawcą… oszust stanowi rękojmię pańskiej niewinności. Będzie mógł pan udawać przed sądem jego właśnie i uciekając się do wszelkich sztuczek przekonać sędziów, że wy dwaj to jedna i ta sama osoba. Inaczej potraktują pana jak Żyda znienawidzonego nie mniej niż Smilesburger. A nawet bardziej znienawidzonego za ukrywanie prawdy.

– Jest już limuzyna!

To Uri ponownie ukazał się w drzwiach. Uri, ten byczek z przylepionym uśmieszkiem, zgrywający sympatycznego koleżkę, człowiek raczej nie podzielający moich racjonalnych poglądów życiowych.

Jego obecność nie przestawała wytrącać mnie z równowagi. Był niezbyt wysokim, muskularnym młodzianem, bez problemów, które wstrząsały ludźmi w jego otoczeniu. Dostrzegałem jego mięśnie, widoczne nawet przez ubranie, sterowane przez niezbyt rozwinięty mózg, i czułem się na ich widok – choć przecież swoje ważyłem – jak mały, bezbronny chłopczyk. W dawnych czasach, kiedy wszelkie spory rozstrzygano za pomocą pięści, męska połowa gatunku ludzkiego musiała wyglądać mniej więcej tak jak Uri – dzikie bestie w męskiej postaci, których nie trzeba było powoływać do wojska i szkolić, bo znały się wybornie na zabijaniu.

– Niech pan jedzie – rzekł Smilesburger. – Do Appelfelda. Do Nowego Jorku. Do Ramallah. Do amerykańskiej ambasady. Proszę udać się tam, gdzie można poczuć się względnie bezpiecznie i komfortowo. Ma pan ten luksus, że jest pan zasymilowanym, amerykańskim Żydem. Niech się pan tym nacieszy. Jesteś pan nadzwyczajnym, niebywałym, fantastycznym zjawiskiem… naprawdę wyzwolonym Żydem. Żydem bez zobowiązań. Żydem, który widzi świat w różowym kolorze.

Wygodnym Żydem. Żydem szczęśliwym. Jedź pan. I wybieraj. Bierz. Ciesz się z posiadania.

Szczęśliwy z pana Żyd, nad którym nie ciąży klątwa… Trzymającym się z boku od naszych historycznych batalii.

– Nie… – odezwałem się. – To nie całkiem prawda. Jestem niby szczęśliwym Żydem, którego nikt nie przeklął, ale co jakiś czas przychodzi mi wysłuchiwać jakiegoś żydowskiego safanduły, obłożonego setkami klątw. Czy to wreszcie koniec tego cyrku? A może ma pan jeszcze za pazuchą jakąś retoryczną sztuczkę? Jakieś inne środki perswazji? A może spuściłby pan ze smyczy to swoje zwierzę, co sterczy w drzwiach i gra mi na nerwach? Chyba się aż rwie, żeby skoczyć mi do gradła!?

Krzyczałem teraz.

Wówczas kaleki starzec wsparł się na kulach, pokuśtykał do tablicy i tam starł dłonią napisane wcześniej przez siebie po angielsku sentencje. Hebrajskiego tekstu nie tknął.

– Koniec lekcji – rzucił do Uriego, a potem, zwracając się do mnie, dodał nie kryjąc rozczarowania.

– Nadal wściekły z powodu „porwania”?

W tej chwili przypominał znowu tamtego schorowanego, przygnębionego starca, posługującego się raczej marną angielszczyzną, w jakiego wcielił się w kafeterii dzień wcześniej. Zaczął naraz wyglądać na załamanego człowieka, którego twarde życie zgnoiło dawno temu. Jedno było pewne – to nie ja pognębiłem go w przeszłości. Może po prostu bardzo zmęczyło go wymyślanie sposobów na chwytanie w pułapki bogatych Żydów, którzy nie przekazywali części swych pieniędzy na Izrael.

– Panie Roth Numer Jeden… Niech pan mądrze korzysta ze swego żydowskiego umysłu. Niech pańscy palestyńscy wielbiciele dowiedzą się, że siłą uprowadziliśmy ich drogiego, sławnego Żyda antysyjonistę.

Słysząc to, po pięciu godzinach siedzenia pod pieczą Smilesburgera, zebrałem się wreszcie na odwagę, by ruszyć ku wyjściu. Zdawałem sobie sprawę, że ryzykuję, ale nie mogłem już dłużej odgrywać roli doświadczalnego zwierzątka w ich laboratorium, gdzie robili ze mną, co chcieli.