Выбрать главу

Odpowiedź: Ponieważ miałem z nimi do czynienia – z George’em, ze Smilesburgerem, z Supposnikiem – i wiedziałem już, że wszystko jest możliwe, nawet to, co zdaje się absurdalne. Każda wiadomość mogła liczyć na względnie poważne potraktowanie z mojej strony. Niepewność irytowała mnie niezmiernie, brała górę nad mą wyobraźnią. Ludzie wolą przekonanie, nawet osiągnięte za sprawą kłamstw.

Oto streszczenie listu, które mogę już przedstawić teraz, nie obawiając się zemsty Pipika. Ktoś inny zapewne znalazłby odmienny sposób ugaszenia własnego niepokoju. Jednakże, choć Mosze Pipik raczej nie zgodziłby się z tym twierdzeniem, nie jestem kimś innym.

Gdy stało się jasne, że Philip ma przed sobą najprawdopobniej mniej niż rok życia, oboje – on i Jinx – wrócili do Stanów z Meksyku, gdzie Pipik poddawał się ryzykownej, narkotykowej terapii. W Hackensack, w stanie New Jersey, wynajęli umeblowany domek. Hackensack leży jakieś pół godziny drogi na północ od mojego rodzinnego Newark. To okazało się kolejnym poronionym pomysłem i w pół roku później przenieśli się do Berkshires, miejsca położonego zaledwie sześćdziesiąt parę kilometrów od domostwa, gdzie mieszkałem przez ostatnie dwadzieścia lat. Na niewielkiej farmie, koło lokalnej drogi wiodącej do pokrytych lasami wzgórz, Philip, słabnąc z dnia na dzień, nagrywał na magnetofonowych taśmach swą wielką rozprawę na temat diasporyzmu, natomiast Wanda Jane dostała pracę jako pielęgniarka w miejscowym szpitalu. Tam właśnie odnaleźli ponoć w końcu wytchnienie od fatalnych więzów, utrzymujących ich dziwny związek. Ich życie stało się spokojniejsze. Zapanowała harmonia. Zdarzył się cud – ich miłość zapłonęła na nowo.

Śmierć przyszła niespodzianie cztery miesiące potem, w czwartek siedemnastego stycznia 1991 roku, dosłownie w kilka godzin po pierwszym irackim ataku rakietowym na Tel Awiw. Odkąd zajął się rejestrowaniem na taśmach swej ideologii, zaczaj się fizycznie coraz szybciej sypać. Wanda sądziła wcześniej, że nowotwór przestał się rozwijać.

Być może zwiodła ją jego pracowitość, zapał, z jakim rozprawiał nad swoimi projektami wieczorami, kiedy wracała do domu ze szpitala, żeby go wykapać i przygotować dla niego kolację. Gdy jednak stacja CNN pokazała w telewizji migawki z Izraela, rannych wynoszonych z rozwalonych budynków mieszkalnych, nie było dla niego pociechy. Wieści o bombardowaniu sprawiły, że płakał jak dziecko.

Powiedział jej, że już za późno, by diasporyzm mógł ocalić Żydów. Nie potrafił znieść widoku zmasakrowanych ofiar w Tel Awiwie ani nawet myśleć o konsekwencjach nuklearnego kontrataku, jaki – jego zdaniem – Izrael miał przypuścić o świcie następnego dnia. Zmarł tej samej nocy, odchodząc w stanie kompletnego załamania.

Przez dwa kolejne dni Wanda, ubrana tylko w nocną koszulę, oglądała CNN, spędzając czas obok jego ciała leżącego w łóżku. Pocieszała go, że Izrael nie ma zamiaru dokonać odwetowego uderzenia.

Opowiadała mu o antyrakietach „Patriot”, zainstalowanych przez amerykańskich specjalistów, które miały bronić Izraelczyków przed kolejnymi atakami. Opisała mu, jakie środki bezpieczeństwa zastosowały izraelskie władze wobec irackich gróźb użycia broni biologicznej.

– Nie wymordują Żydów – zapewniała. – Wszystko będzie dobrze!

Żadna jednak z tych pociech nie przywróciła mu życia. W płonnej nadziei, że uda jej się wskrzesić go choćby na moment, zajęła się czule jego wszczepionym penisem. O dziwo, była to jedyna część jego ciała, „która zdawała się żywa”, jak to ujęła w liście. Wyznała bez śladu zażenowania, że dzięki jego niespodziewanej erekcji doznała ukojenia na dwa dni i dwie noce. „Pieprzyliśmy się, rozmawialiśmy i oglądaliśmy telewizję”. I dopisała: „Każdy, komu się zdaje, że to coś obrzydliwego, nie ma pojęcia, czym jest prawdziwa miłość. Znacznie mniej świadomie przyjmowałam katolicką komunię niż uprawiałam seks ze swoim martwym Żydem”.

Żałowała tylko jednego – że nie pochowała go jak Żyda w ciągu dwudziestu czterech godzin od chwili jego śmierci. To było grzechem, zwłaszcza w stosunku do niego. Jednak troszcząc się o Philipa, jak o małego, chorego chłopca, tam, w owej górskiej samotni, pokochała go jeszcze mocniej i w rezultacie nie była w stanie pozwolić mu odejść bez ponownego wzbudzenia – w trakcie tych pośmiertnych nocy poślubnych – namiętności i intymności zapamiętanej ze „starych i dobrych czasów”. W końcu mimo wszystko zrozumiała, że żadne seksualne rozkosze nie ożywią jego ciała i naprędce pochowała go zgodnie z tradycyjnym, żydowskim obrządkiem na starym, miejscowym cmentarzu. Tak więc po śmierci spoczął pośród samych Jankesów o irlandzkich nazwiskach. Na płycie nagrobnej, pod jego nazwiskiem, wyryto słowa: OJCIEC DIASPORYZMU.

Jego niechęć do mnie – a może do wspomnień o mnie? – osiągnęła maniakalny szczyt kilka miesięcy wcześniej, kiedy mieszkali w New Jersey. Pisała, że po powrocie z Meksyku postanowił, iż tam będzie ich dom, i zabrał się do tworzenia dzieła pt. „Jego gra”, w którym miał zamiar wyjawić moje skandaliczne postępki i zdemaskować mnie publicznie jako oszusta i szarlatana. Jeździli do pobliskiego Newark, gdzie on bezskutecznie starał się zgromadzić „dokumentację” potwierdzającą, że nie jestem tym, za kogo się podaję. Siedząc z nim w samochodzie na ulicy koło szpitala, gdzie przyszedłem na świat (pod którym obecnie wyznaczali sobie spotkania handlarze narkotykami), płakała i zaklinała go, by powrócił do rozsądku, gdy rozwodził się godzinami o moich oszustwach i kłamstwach. Pewnego poranka, kiedy jedli śniadanie w kuchni ich domku w Hackensack, stwierdził, że już wystarczająco długo zachowywał pozory i od teraz nie ma ochoty przestrzegać praw uczciwej gry wobec swego oponenta, czyli mnie. Postanowił spotkać się z moim sędziwym ojcem jeszcze tego samego dnia, żeby wyjawić mu „prawdę o jego przewrotnym synu”. „Jaką znowu prawdę?” – krzyczała ona. – Prawdę! To, że wszystko w nim jest kłamstwem! Że swój sukces życiowy zawdzięcza kłamstwu! Że oszukiwał ludzi co do swojej osoby i swego gównianego talentu! On jest szalbierzem, on jest moim cholernym dublerem, nieuczciwym łgarzem i pierdolonym hipokrytą… I zamierzam oznajmić to całemu światu, zaczynając dziś od tego durnego starucha!” A kiedy nie chciała zawieźć go pod adres, gdzie mieszka mój ojciec (który to adres zapisał na skrawku papieru i trzymał w portfelu od chwili powrotu z Meksyku), rzucił się na nią z widelcem i dotkliwie zranił w rękę, którą zasłoniła sobie oczy.

Od tamtej pory każdego dnia, niemal każdej godziny myślała o tym, by od niego uciec. Jednak nawet gdy spoglądała na bliznę po ciosie widelcem, jaka pozostała jej na ręce, na zaskorupioną krew na owej bliźnie – nie miała siły porzucić go schorowanego na pastwę losu. Zamiast tego wrzeszczała, że jego wściekłość to efekt fatalnej, meksykańskiej kuracji – a szarlatanem okazał się fałszywy lekarz z Meksyku. A prawdziwa przyczyna jego podłego nastroju to rak. Wtedy to on stwierdził, że raka nabawił się przez pisarza – że przez trzy dziesięciolecia był narażony na zdradliwe łgarstwa pisarza, co sprawiło, iż w wieku pięćdziesięciu ośmiu lat stanął oko w oko ze śmiercią. Wówczas, obdarzona skorą do poświęceń duszą pielęgniarki, Wanda Posseski dała za wygraną i oznajmiła, że nie może dłużej żyć z kimś tak szalonym i – że odchodzi!

– Porzucasz mnie dla niego! – wykrzyknął triumfalnym głosem, tak jakby odkryła właśnie lekarstwo na jego nowotwór. – Porzucasz tego, który cię kocha, dla zakłamanego sukinsyna. On wypieprzy cię na wszystkie sposoby, a potem zniknie!