– Nie powiedziałam!…
– Nie powiedziałaś czego? Nie powiedziałaś Charles czy Manson? Jeśli nie powiedziałaś Charles, lecz tylko Manson, to o co ci chodziło? Pomyliłaś mnie z jakimś obcym gościem, chciałaś dać mi do zrozumienia, że znaczę dla ciebie tyle, ile jakiś tam facet, czy też powiedziałaś to celowo? Dałaś mi do zrozumienia, że żyjesz jak jedna z tych opętanych dziewczyn, które czciły wytatuowanego, mansonowego kutasa? Czy ja naprawdę terroryzuję cię jak Charles Manson? Czyżbym cię zniewolą i zastraszył, zmusił do posłuszeństwa i pokory?… Czy to dlatego pozostajesz lojalna wobec człowieka, który już jedną nogą jest w grobie?
– Sam to robisz… Wpędzasz się sam do grobu!
– To przecież ty… nazwałaś mnie swoim Charlesem Mansonem! Wtedy wrzasnęła:
– Bo jesteś nim! Byłeś nim wczoraj! Wszystkie te straszne, potworne historie!… Jesteś jeszcze gorszy!
– Rozumiem – odparł tym moim, ciepłym głosem, głosem, który jeszcze przed paroma minutami obudził w niej tyle nadziei. – Ciągle pamiętasz tamto zdarzenie z widelcem… Wcale mi nie wybaczyłaś.
Prosisz, żebym wybaczył mu jego diaboliczną nienawiść do mnie, a ja cię słucha m… Tylko że ty nie potrafisz znaleźć w sercu przebaczenia za głupie zadraśnięcie… Opowiadam ci potworne, potworne, straszne historie, a ty mi wierzysz…
– Nie uwierzyłam ci! Ani trochę!
– No więc mi nie wierzysz. Nigdy mi nie wierzysz. Nie uda mi się nawet z tobą. Mówię ci prawdę, a ty nie wierzysz mi, kłamię i wierzysz…
– Och, co się z tobą dzieje… Powiedz, że to nie ty!
– Hm… Nie ja? No to kto? Mam zgadywać? Czy możesz choć przez krótką chwilę pomyśleć o kimś innym niż on? Czy to patrzenie na mnie i myślenie o nim sprawia, że twoje życie stało się takie okropne? Czy wyobrażanie sobie jego w łóżku pozwala ci, bez wymiotowania, zaspokoić moje paskudne żądze… Wyobrażasz sobie, że jesteś w Jerozolimie i zaspokajasz jego? O co chodzi? O to, że on jest prawdziwy, a ja gram? O to, że on jest zdrowy, a ja chory? O to, że ja umrę i zniknę, a on będzie żył na wieki dzięki tym jego wspaniałym książkom?
Później tego samego poranka, gdy on zasnął, zmęczony swoimi tyradami, zrobiła to, co jej polecił – na grillu w ogródku spaliła rękopis „Jego gry”. Zdawała sobie sprawę, że nawet jak on się obudzi, to będzie zbyt wyczerpany, żeby dowlec się do okna i, zmieniwszy zdanie, starać się powstrzymać ją krzykiem. Nim wrzuciła zawartość teczki w płomienie, rzuciła szybko okiem na kartki. Żadna nie była zapisana.
Również czyste okazały się taśmy, na których ponoć rejestrował dzieło o diasporyzmie podczas tych godzin, gdy ona pracowała w szpitalu. W sześć tygodni po śmierci Pipika, chociaż nadal bała się, że usłyszy jego głos, że znów ogarnie ją ten paroksyzm rozpaczy, jaki poznała po pogrzebie – usiadła z magnetofonem w kuchni i wówczas przekonała się, iż na taśmach nie ma nic. Sama w tym odludnym górskim domku, szukając na próżno zapisu jego głosu na kolejnych taśmach, spędziła całą noc aż do rana na tej syzyfowej robocie. Przesłuchiwała kasetę za kasetą, lecz z głośnika nie dobiegł żaden dźwięk. Wtedy wspomniała te puste kartki, spalone owego strasznego dnia w New Jersey i zrozumiała – jako że ludzie zwykle w pełni pojmują cierpienia swych bliskich dopiero po ich utracie – że to ja zagrodziłem mu drogę do wszystkiego. Zrozumiała, że on nie kłamał. Ja stanowiłem przeszkodę w spełnieniu jego altruistycznych marzeń, zatamowałem potok jego twórczych pomysłów. U kresu jego żywota, na przekór wewnętrznemu nakazowi uchronienia Żydów przed zagładą, myśl o mojej nieprzejednanej wrogości powstrzymała go od realizacji wielkiej misji. I teraz wisząca nade mną groźba jego mansonowskiej zemsty miała (o ile właściwie odebrałem to listowne przesłanie) sparaliżować mnie.
Odpisałem:
„Droga Jinx, Szczerze współczuję. Nie mam pojęcia, jak przetrwałaś cała i zdrowa podobny koszmar. Twój wigor, twoja cierpliwość, wyrozumiałość, tolerancja, lojalność, odwaga, siła, dobroć, twoje godne podziwu oddanie dla niego, zmagającego się rozpaczliwie ze zbliżającą się śmiercią i tymi wszystkimi demonami, które prześladowały go u schyłku jego dni… Wszystko to zdumiewa mnie nie mniej niż opis twoich starań. Pewnie czujesz się tak, jakbyś obudziła się z makabrycznego snu, mimo że nadal rozpaczasz z powodu zgonu swego przyjaciela.
Nigdy nie zrozumiem, dlaczego akurat mnie – czy też mój cień – uznawał on bez przerwy za przyczynę swoich nieszczęść. Czy naprawdę sądził, że rzucam jakieś uroki? Osobiście mam na ten temat odmienną opinię. A może to walka ze śmiercią zmąciła mu postrzeganie rzeczywistości? Sprawiła, że chciał odrodzić się we mnie, zamienić się ze mną na cielesne powłoki? Liczę, że pewnego dnia pojmę, przed czym naprawdę się bronił, jakkolwiek rozgryzanie tego problemu nie należy do moich obowiązków.
Ostatnio przesłuchałem ponownie tzw. roboczą taśmę A.A-S., którą znalazłem w swoim magnetofonie w jerozolimskim hotelu. O co tak naprawdę chodzi w tej powodzi nagranych słów? Swego czasu przypuszczałem, że on nie jest Żydem, tylko psychopatą innego niż mojżeszowe wyznania, obdarzonym jednakże semickim wyglądem i gotowym zemścić się na podłej rasie, którą reprezentuję.
Czy to dalekie od prawdy? Biorąc pod uwagę wszystkie jego sztuczki, taka właśnie – jeśli miała miejsce – zasługiwałaby na miano najbardziej ponurej, obłąkańczej i, niestety, odrażającej… tak, kojarzącej się ze wstrętnymi wyczynami Celine’a. (Celinę był szalonym, genialnym francuskim prozaikiem, a w latach drugiej wojny światowej również zaciętym antysemitą. Pogardzam nim jako człowiekiem, ale jednocześnie na jego nieśmiertelnych książkach uczę studentów.) Jaki jednak nasuwa się wniosek? Na pewno wiem jedno – że odniósł on straszne rany, nim jeszcze zaistniałem w jego życiu jako pisarz. To nie ja dokonałem w jego umyśle największych spustoszeń. Energia, chaotyczna gorączkowość bezsensownych prób wdania się we mnie potwierdzają tę obserwację.
Fakt, że okazał się twórczo bezpłodny, również nie jest moją winą. Nie zarejestrował swoich słów na tamtych taśmach i nie zapisał tamtych kartek z innego, niż moja działalność, powodu. Pisanie wcale nie stanowi łatwej sztuki. Paranoiczna siła snucia projektów i planów wcale nie musi przekładać się na umiejętności pisarskie, zwłaszcza że on miał chyba na celu wybawienie narodu, który i tak przetrwa, i zdemaskowanie tych, których mylnie uznał za oszustów. Trudne do opanowania pragnienie falsyfikacji, wzmacniające paranoiczne wzburzenie, nie ma nic wspólnego z wyobraźnią, pozwalającą tworzyć górnolotne dzieła.
Nigdy nie napisałby «Jego gry». W rzeczywistości była to właśnie jego gra, mająca na celu niemożliwe do zrealizowania ukrycie gryzącego go wstydu. Czy dowiem się kiedyś, jakie upokorzenie spotkało tego człowieka, że wypierał się siebie? Od czego chciał uciec, przed czym ukryć się, chowając w cudzej skórze? Paradoks, że bezwstydnie starał się wejść w moje przebranie, znajduje takie wyjaśnienie: wstydził się siebie samego. I w tym jednym przypadku okazał się niemal twórczy, w każdym razie bardziej twórczy niż jako autor dzieł literackich. Miał jasny plan zachowania zdrowia psychicznego za pomocą wariackich metod – a to nie jest obce licznym pisarzom.
Lecz czy te moje wywody w ogóle cię interesują? Może chcesz dowiedzieć się tylko tego, czy spotkam się z tobą teraz, kiedy on nie stoi już na przeszkodzie? Mógłbym przyjechać któregoś popołudnia. Mogłabyś pokazać mi jego grób. Zobaczyłbym jego grób, chociaż na nagrobku przeczytałbym własne nazwisko. Chętnie też zobaczyłbym się z tobą. Nasze minione spotkanie wywarło na mnie mocne wrażenie. Wielce kusi mnie również perspektywa usłyszenia od ciebie czegoś nowego o nim, chociaż, co muszę przyznać, to już pokusa całkiem innego rodzaju.