Выбрать главу

Głos mu drżał. Pojęła, jaki gwałt musiał sobie zadawać, obcując codziennie z tymi przedmiotami i przez tyle czasu powstrzymując się przez ostrożność od wyjaśnień tych wątpliwości. Dotknął końcami palców jednego z płócien.

– Nie, nie, to musi być cenne – szepnął – musi być! Ile? Jak myślisz? Może akurat ten obrazek – dwieście, trzysta tysięcy? A ten dywan?

Pomyślała, że gdyby dowiedział się nagle, iż to bezwartościowe kopie, zwariowałby niechybnie. Ze zgrozą dostrzegła jego bladość.

Coraz bardziej zaczynała bać się narzeczonego. Jakże inaczej wyglądał w Połyce i tu, na zamku. Przestraszyła się tego, co mówił. Cała ta sprawa również wyglądała zupełnie inaczej, niż dotąd myślała. Nie chodziło o folwarki, ale o meble

– Dlaczego mi o tym nic nie mówiłeś nigdy? – zapytała.

Nie chciałem cię wtajemniczać. Im mniej osób wie, tym lepiej! Jeżeli teraz ci mówię, to ponieważ na tobie jednej mogę polegać, a czuję, że sam nie dam rady! Czy zdajesz sobie sprawę, co oznacza dla mnie nocna wizyta tego chłopaka! – wybuchnął, – Zwłaszcza, gdy ten profesor siedzi u was!

– Profesor?!

Właśnie! Przecież to znawca, historyk sztuki. Czy przypuszczasz, że on przyjechał do was ot tak sobie – na willegiaturę? Nie, prawdopodobnie coś zwęszył. On już zgłaszał się do mnie, że chciałby obejrzeć zamek.

Zamknął starannie drzwi. Spojrzała przez okno i przystanęła: dziedziniec zamkowy, okolony pajęczyną krużganków w połowie zrujnowanych, w świetle księżyca wydawał się snem. Zaczynała wierzyć w skarby.

Ale Cholawicki szarpnął ją gwałtownie.

– Chodźmy! – syknął. Wrócili do jego pokoju.

– Musisz mi pomóc! Pamiętaj, że to nie tylko moja sprawa! To jest sprawa naszej przyszłości!

– O co ci chodzi?

– Musisz się dowiedzieć, czy Skoliński domyśla się czegoś? Czy to na pewno był Leszczuk? Jeżeli on, to w jakich zamiarach przyszedł, a przede wszystkim czy nie działał z inspiracji Skolińskiego. To najważniejsze! Rób jak chcesz, bylebyś się dowiedziała! Ten chłopak ci powie!

– Dlaczego miałby mi powiedzieć?

– Tobie łatwiej będzie porozumieć się z nim, niż mnie – mruknął, a spojrzenie które na nią rzucił dopowiadało istotny sens jego słów. Ach tak, przecież była podobna!

Zapytała drwiąco:

– Nie jesteś już zazdrosny?

– To są głupstwa! – wybuchnął. – Przestań się droczyć! Nie jestem do tego usposobiony. Nikt inny prócz ciebie, tego nie zrobi. Musisz wyciągnąć z niego wszystko, co się da…

– Nie chcę!

– Co? Co? Nie chcesz? Dlaczego? Nawet tego drobiazgu nie chcesz mi załatwić?! Ja mam wszystko sam robić. Dlaczego nie chcesz?!

– Nie chcę!

Odwróciła się, żeby nie mógł widzieć jej twarzy. Myśl o tym, że ona byłaby zmuszona zbliżyć się do Leszczuka i naciągać go na zwierzenia, była jej w najwyższym stopniu wstrętna. Wdawać się z nim w jakieś konszachty?

– Nie wymagaj tego ode mnie! – powiedziała cicho.

– Dlaczego?

– Chyba rozumiesz, że po tym coś mi powiedział wczoraj nie chce rozmawiać z nim, zwłaszcza w tych sprawach i w taki sposób!

– Czyś oszalała! Ty liczysz się z takim Leszczukiem! Dla ciebie to powinno być zero, powietrze! Gdyby on naprawdę był dla ciebie niczym, to byś się nie wstydziła, choćby cały świat ci mówił, że jesteś’ do niego podobna! Co cię to obchodzi!

– Dobrze. Pomówię.

– Tylko sprytnie!

– Postaram się – sprytnie.

– I ostrożnie, żeby mu niczego nie podsunąć.

– Postaram się ostrożnie…

– Przyjdź tutaj jutro o tej samej porze. Jak będziemy wiedzieli coś konkretnego, zastanowimy się, co dalej robić.

– Nie wiem, czy do jutra dowiem się czego.

– W każdym razie przyjdź! To okropna rzecz, że ja jestem tutaj jak w więzieniu.

Rozdział IV

Leszczuk doszedł do przekonania, że najlepiej będzie, jeśli nie powie profesorowi o swojej wczorajszej bytności na zamku. Jeszcze teraz ciarki go przechodziły na wspomnienie szaleńczych okrzyków starego księcia i panicznej ucieczki przez labirynt schodów i komnat.

Całe szczęście, że nagle zbudzony z drzemki książę najwidoczniej wziął go za kogo innego, skoro krzyczał „Franio”. Chłopak miał nadzieję, że uda mu się wybrnąć cało z awantury, pod warunkiem, że nikomu nie piśnie ani słówka.

Właściwie nie miał wcale zamiaru tam chodzić. Ale kiedy wczoraj po kłótni z Mają poszedł w las i nie wiadomo kiedy znalazł się w pobliżu zamku, przypomniało mu się co mówił profesor, że od strony zachodniej mury są nadwątlone.

– Pójdę! – pomyślał. Musiał coś robić, czymś’ się zająć – był jak pijany, wszystko mu było jedno – żeby tylko odwrócić myśli od tamtego z Mają.

Dwa razy był zmuszony rozbierać się i przepływać przez ohydną, zamuloną wodę. Rzeczy wiście – z bliska gładka ściana muru zamkowego okazała się pełna rysowi pęknięć, tu i ówdzie powypadały nawet kamienie, tworząc wielkie dziury mniej więcej na wysokości pierwszego piętra. Po kilku nieudałych wysiłkach zdołał wspiąć się do jednej z nich, czepiając się dziur w wykruszonej cegle. Był w zamku. Rozejrzał się na wszystkie strony i powiedział sobie: – Jeżeli już tu jestem, to zobaczę… Ostrożnie zagłębił się w podwórze i w gmach, ziejący w ciemnościach otworami powybijanych szyb. Pustka. Nigdzie żadnych skarbów. Wielkie komnaty, wilgotne i nagie, odrapane. Nigdzie żywej duszy. Szczury.

Szedł coraz swobodniej aż wreszcie, gdy nacisnął klamkę jakichś drzwi, nastąpiło to: ujrzał przed sobą w blasku świecy staruszka na łóżku, który na jego widok zaczął krzyczeć. Zatrzasnął drzwi i popędził jak szalony z powrotem ku wyjściu. Na szczęście nie zmylił drogi. W parę minut był już za murami, a w dwie godziny – w Połyce.

Oto wszystko.

– Po co ja w to wlazłem? – myślał, idąc aleją parku. Gryzł w zębach źdźbła trawy. – Cholerny zbieg okoliczności! Przedtem ta szafa, a teraz zamek! Odkąd tu jestem już dwa razy o mały figiel byłbym złapany… A przecie do tej pory nigdy nikomu nie wziąłem ani grosza! Co się dzieje! Najlepiej będzie, jak zabiorę się, wyjadę i koniec.

Czuł głuchą niechęć do Maji. Właściwie wolałby, żeby wtenczas w szafie narobiła krzyku, zachowała się normalnie. To byłoby przynajmniej jasne. A tak?

Sam nie wiedział – czy jest jeszcze uczciwy – czy już nie. I to go męczyło. A zarazem był głęboko zgorszony Mają. Nie, tak porządna panna nie powinna się zachowywać. Przez nią to wszystko!

Nie rozumiał tego dobrze, ale wiedział – że przez nią to wszystko.

Obejrzał się.

Tuż obok niego stała Maja z figlarnym uśmiechem na ustach.

– Chciałam panu coś oddać – rzekła.

Pokazała mu scyzoryk.

– Gdzie pani go znalazła? – zapytał zdziwiony.

– W zamku.

Zesztywniał.

– To w takim razie nie moje!

Uśmiechnęła się.

– Niech pan nie udaje – powiedziała swoim ściszonym głosem. – Ja wiem, że pan był… Widziałam pana. Ja też tam byłam wczoraj! Niech pan się nie obawia, nie powiem nikomu.

– Nie powie pani?

– Nieee…

Błysnęła ku niemu oczami i nagle uczuł, że na pewno nikomu nie powie. Jak gdyby od lat byli ze sobą w porozumieniu. Przysunęła się do niego.

– Po co pan tam chodził? – zapytała z bliska, jedną ręką opierając się o drzewo. Znowu uśmiechnęła się lekko – zadarła głowę i spojrzała na wierzchołek drzewa – potem znowu na niego. Wszystko to było takie poufałe, jakby trąciła go łokciem.

Kiedy się ociągał z odpowiedzią, powtórzyła cichutko, ledwo poruszając wargami, ale natarczywie.

– Nie powiem nikomu. Czy po to… po co i do mojej szafy?

Czy powiedzieć, że chciał zabrać pieniądze tylko ze złości – żeby się zemścić na niej? Nie – i tak by nie uwierzyła. Zresztą coś takiego było w jej głosie – coś łapczywego, nienasyconego – że uczuł, iż nie potrzebuje się uniewinniać. Zamiast wyraźnie odpowiedzieć roześmiał się tylko, a ona natychmiast odwzajemniła się tym samym drażniącym śmieszkiem, który już raz słyszał – wtedy w sionce, gdy pytała, czy chciałby zrobić karierę?