– Mewa tyle rozumiał. Ale nie umiał poskładać tego do kupy – prychnął.
Przestałem pisać, moja ręka znieruchomiała tuż przed ścianą. Nie spojrzałem w jego kierunku, ale odezwałem się głosem piskliwym, trochę spanikowanym, ale mimo to stanowczym.
– Miałem rację, prawda? Co do Kleo?
Znów zaśmiał się dysząco.
– Tak. Nie wiedziała, że tam jestem, ale byłem. A co najbardziej niezwykłe, Mewa, to że zamierzałem zabić ją przed nadejściem świtu. Chciałem po prostu poderżnąć jej gardło we śnie, a potem podrzucić jakieś dowody którejś z kobiet w dormitorium. Coś takiego udało mi się z Chudym. Udałoby się jeszcze raz. A może poduszka na twarz. Kleo miała astmę, za dużo paliła. Wyduszenie z niej tchu nie trwałoby długo. Z Tancerzem dałem sobie radę.
– Dlaczego Kleo?
– Wskazała budynek, w którym mieszkałem, i krzyknęła, że mnie zna. Nie uwierzyłem jej, oczywiście. Ale po co ryzykować? Cała reszta szła dokładnie tak, jak przewidywałem. Ale Mewa to wie, prawda? Bo jest taki sam jak ja. Chce zabijać. Wie, jak zabijać. Ma w sobie tyle nienawiści. Tak bardzo kocha śmierć. Dla mnie zabijanie to jedyna odpowiedź. I dla Mewy też.
– Nie – jęknąłem. – Nieprawda.
– Znasz jedyną odpowiedź, Francis – szepnął anioł.
– Ja chcę żyć – powiedziałem.
– Jak Kleo. Ale chciała też umrzeć. Życie i śmierć potrafią być tak podobne. Prawie identyczne, Francis. A czym ty się od niej różnisz?
Nie umiałem odpowiedzieć.
– Patrzyłeś, jak umierała? - spytałem zamiast tego.
– Oczywiście – syknął anioł. – Widziałem, jak wyjmowała prześcieradło spod łóżka. Musiała je chować na tę okazję. Bardzo cierpiała, a leki w ogóle nie pomagały. Przed sobą widziała tylko kolejne dni i lata cierpienia. Nie bała się śmierci, Mewa, nie tak jak ty. Była królową i rozumiała szlachetność odbierania sobie życia. Konieczność. Ja tylko ją zachęcałem i wykorzystałem jej śmierć dla swoich celów. Otworzyłem drzwi, potem poszedłem za nią i patrzyłem, jak wchodziła na schody…
– A gdzie była dyżurna pielęgniarka?
– Spała, Mewa. Kimała, z nogami na biurku, głową do tyłu, chrapała. Myślisz, że naprawdę kogoś obchodziliście aż tak?
– Ale po co ją potem pociąłeś?
– Żeby pokazać wam to, co później odgadłeś, Mewa. Że mogłem ją zabić. Ale głównie dlatego, że wiedziałem, iż wszyscy zaczną się kłócić, i że ci, co chcieli wierzyć, że tam byłem, uznają to za dowód, a ci, co nie chcieli wierzyć, uznają za argument przemawiający za swoim zdaniem. Wątpliwości i zamieszanie to bardzo sprzyjające okoliczności, Mewa, kiedy planuje się coś precyzyjnego i doskonałego.
– Oprócz jednej rzeczy - szepnąłem. – Nie wziąłeś pod uwagę mnie.
Zawarczał.
– Przecież po to właśnie jestem tu teraz, Mewa. Po ciebie.
Tuż przed dwudziestą drugą Lucy ruszyła szybkim krokiem przez teren szpitala do Amherst, żeby objąć nocną, samotną zmianę. To była okropna noc, burzliwa i upalna. Biały mundurek ciął gęste, czarne powietrze jak nóż.
W prawej dłoni Lucy niosła pęk kluczy, brzęczących w rytm jej szybkich kroków. Nad nią kołysał się i giął dąb, szeleszcząc liśćmi na wietrze, którego nie czuła. Kopertówkę z pistoletem zarzuciła na prawe ramię, ale nie czuła się przez to raźniej. Zignorowała krzyk, pełen rozpaczy i samotności, dobiegający z jednego z dormitoriów.
Otworzyła dwa zamki drzwi wejściowych do Amherst i naparła barkiem na lite drewno. Drzwi ustąpiły ze skrzypieniem. W pierwszym odruchu chciała się cofnąć. Za każdym razem, kiedy odwiedzała Amherst, budynek był pełen ludzi, światła i hałasu. Teraz, mimo niezbyt późnej pory, zmienił się całkowicie. Iskrzyły najróżniejsze bezkształtne obłędy i nieprawe myśli. Pojedyncze upiorne wrzaski czy krzyki czaiły się w pustych przestrzeniach. Korytarz przyoblekł się w czerń; przez okna sączył się słaby blask, przechodzący w nielicznych miejscach w znośną szarość. Tylko pośrodku widniał mały stożek jasności, za okratowanymi drzwiami dyżurki pielęgniarek, gdzie paliła się lampka na biurku.
Lucy zobaczyła poruszający się tam kształt. Wypuściła wolno powietrze, kiedy rozpoznała Małego Czarnego, wstającego zza biurka i otwierającego drzwi.
– W samą porę – powiedział.
– Nie przegapiłabym tego za nic w świecie – odparła z odpowiednią dawką fałszywej brawury w głosie.
Pielęgniarz pokręcił głową.
– Moim zdaniem czeka panią tylko długa, nudna noc – stwierdził. Wskazał interkom na biurku: staromodne, małe pudełko z przyciskiem i pokrętłem głośności. – Przez to będzie pani miała łączność z moim bratem i ze mną na górze. Ale musi pani podać hasło bardzo głośno, bo ten sprzęt ma dziesięć czy dwadzieścia lat i nie działa za dobrze. Telefon też ma połączenie z górą. Wystarczy wykręcić 202, i dzwoni. Po dwóch sygnałach przylecimy na pomoc.
– Dwieście dwa. Jasne.
Ale pewnie nie będzie pani potrzebny – mruknął Mały Czarny. – Z mojego doświadczenia wynika, że tutaj żaden logiczny plan nie wychodzi. Facet, na którego pani poluje, na pewno wie, że pani tu jest. Wieści rozchodzą się szybko, jeśli szepnie się słówko komu trzeba. Błyskawicznie do wszystkich docierają. Ale jeśli ten gość jest taki cwany, jak się pani wydaje, wątpię, żeby wlazł prosto w pułapkę. Z drugiej strony, nigdy nic nie wiadomo.
– Właśnie – przyznała Lucy. – Nigdy nic nie wiadomo.
Mały Czarny kiwnął głową.
– Niech pani dzwoni, jeśli będzie się coś działo z pacjentami. Proszę nie zwracać uwagi na krzyki czy wołania o pomoc. Generalnie czekamy do rana z rozwiązywaniem nocnych problemów.
– Jasne. Pokręcił głową.
– Zdenerwowana?
– Nie – odparła Lucy. Nie umiała dobrze określić swoich obecnych odczuć, ale słowo „zdenerwowana” raczej do nich nie pasowało.
– Kiedy zrobi się późno, przyślę kogoś, żeby do pani zajrzał. Może tak być?
– Towarzystwo zawsze będzie mile widziane. Tyle tylko, że nie chcę spłoszyć anioła.
– Nie sądzę, że to płochliwy typ – skomentował Mały Czarny. Spojrzał wzdłuż korytarza. – Sprawdziłem, czy drzwi do dormitoriów są zamknięte. Mężczyzn i kobiet. Zwłaszcza te tam, co Peter prosił, żebym je otworzył. Oczywiście wie pani, który to klucz, ten na samym końcu kółka… – Mrugnął porozumiewawczo. – Moim zdaniem wszyscy tu już dawno śpią.
Po tych słowach Mały Czarny odwrócił się i poszedł korytarzem. Raz się obejrzał i pomachał, ale przy klatce schodowej było już tak ciemno, że Lucy ledwie widziała zarys jego sylwetki w białym uniformie.
Usłyszała, że drzwi zatrzaskują się ze skrzypieniem. Położyła kopertówkę na biurku, obok telefonu. Zaczekała kilka sekund, tyle żeby cisza oblazła ją lepko, potem wzięła klucz i poszła do dormitorium mężczyzn. Najciszej jak mogła, włożyła klucz do zamka i przekręciła go raz. Usłyszała ciche pstryknięcie. Wzięła głęboki oddech. Po chwili wróciła do dyżurki i zaczęła czekać, aż coś się wydarzy.
Peter siedział po turecku na łóżku. Słyszał szczęknięcie odsuwanej zasuwy i wiedział, że Lucy otworzyła drzwi. Zobaczył ją oczyma wyobraźni, jak szybkim krokiem wraca do dyżurki. Wytężył słuch, bezskutecznie próbując dosłyszeć ciche stąpanie. Odgłosy sali pełnej śpiących mężczyzn, oplatanych pościelą i najróżniejszymi postaciami rozpaczy, zagłuszały wszystkie delikatne dźwięki dochodzące zza drzwi – za dużo było chrapania, ciężkich oddechów i mówienia przez sen. Peter pomyślał, że to może być problem, dlatego też, kiedy przekonał się, że wszyscy dookoła są pogrążeni w niespokojnym śnie, wstał i ostrożnie przeszedł do drzwi. Nie śmiał ich otwierać, bo obawiał się, że hałas może kogoś obudzić, choćby nie wiadomo jak nafaszerowano ich lekami. Osunął się po ścianie i usiadł, opierając się o nią plecami i czekając na jakiś niezwyczajny dźwięk albo słowo oznajmiające przybycie anioła.