W gabinecie zapadła cisza. Zza zamkniętych drzwi dobiegł nagły stukot klawiszy maszyny do pisania. Gdzieś w głębi budynku administracji przerażony pacjent wydał z siebie długie, pełne skargi wycie; po chwili ucichło. Peter Strażak przesunął się do przodu na krześle jak dziecko, które zna odpowiedź na pytanie nauczyciela i bardzo chce jej udzielić.
– Zgadza się – powiedziała Lucy Jones cicho.
Wydawało się, że jej słowa tylko wzmogły intensywność ciszy.
Jak na człowieka uczonego w psychiatrii, doktor Gulptilil chlubił się pewną polityczną przebiegłością, wykraczającą być może poza decyzje medyczne.
Posiadał niezwykłą zdolność wycofania się i zanalizowania danej chwili z emocjonalnego dystansu, prawie tak, jakby stał na wieży strażniczej i patrzył w dół, na dziedziniec. Obok siebie widział młodą kobietę, stanowczo obstającą przy swoich przekonaniach i planach, zupełnie innych niż jego własne. Nosiła blizny, które lśniły z gorąca. Po drugiej stronie siedział pacjent o wiele mniej szalony niż większość przebywających w szpitalu, a zarazem o wiele bardziej zagubiony niż oni, za wyjątkiem może człowieka, na którego młoda kobieta tak zawzięcie polowała – o ile człowiek ten naprawdę istniał, w co doktor Gulptilil poważnie wątpił. Pomyślał, że ta dwójka może okazać się przyczyną poważnych kłopotów. Zerknął też na Francisa i nagle przyszło mu do głowy, że ten najprawdopodobniej zostanie wciągnięty w całą sprawę przez pozostałych dwoje, co, jak podejrzewał, niekoniecznie musi wyjść chłopakowi na dobre.
Doktor Gulptilil kilka razy odchrząknął i poruszył się w fotelu. Za każdym zakrętem widział nadchodzące kłopoty. Miały one w sobie pewną wybuchowość, której ujarzmienie wymagało dużych nakładów czasu i energii. Nie w tym rzecz, że doktor wyjątkowo cenił sobie pracę dyrektora szpitala, ale kultywował rodową tradycję wywiązywania się z obowiązków połączoną z niemal religijnym poświęceniem stałemu rytmowi pracy, a etat w budżetówce łączył kilka ważnych dla niego cech. Nie najmniej istotną z nich były regularne, cotygodniowe wypłaty oraz płynące z tego korzyści, pozbawione zarazem sporego ryzyka, jakie wiązało się z otwarciem własnego gabinetu i życiem nadzieją, że okoliczni neurotycy zaczną zapisywać się na wizyty w odpowiedniej liczbie.
Już miał się odezwać, kiedy jego wzrok padł na zdjęcie stojące w rogu biurka. Była to studyjna fotografia żony i ich dwojga dzieci, syna w pierwszej klasie podstawówki i córki, która właśnie skończyła czternaście lat. Na zdjęciu, zrobionym niecały rok wcześniej, dziewczynka miała długie czarne włosy, opadające falą na ramiona i sięgające do połowy pleców. Dla jego ludu była to tradycyjna oznaka wielkiej urody, nieważne, jak daleko mieszkaliby od rodzinnego kraju. Dawniej często siadał i przyglądał się, jak jej matka przeciągała grzebieniem przez kaskady czarnych lśniących włosów. Tamte chwile minęły. W porywie buntu, tydzień wcześniej, córka wymknęła się do miejscowego fryzjera i obcięła się na chłopczycę, wyłamując się z rodzinnej tradycji i obowiązującej w tym roku mody. Żona Gulptilila płakała przez bite dwa dni, a on został zmuszony do wygłoszenia surowego kazania – generalnie zignorowanego – oraz wymierzenia kary, polegającej na położeniu szlabanu na wszystkie zajęcia pozaszkolne na dwa miesiące i ograniczeniu przywilejów telefonicznych do spraw związanych z odrabianiem lekcji. Córka wybuchnęła gniewem i rzuciła kilka przekleństw, których sama znajomość u dziewczynki mocno ojca zaskoczyła. Wzdrygnął się, kiedy dotarło do niego, że wszystkie ofiary miały krótkie włosy. Chłopięce fryzury. Były szczupłe, jakby nie do końca przekonane do własnej kobiecości. Jego córka wyglądała bardzo podobnie – wciąż chuda i kanciasta, z ledwie zaznaczającymi się krągłościami. Dłoń lekko mu zadrżała, kiedy o tym pomyślał. Wiedział też, że stawiała zacięty opór wszelkim próbom ograniczenia jej swobody poruszania się po terenie szpitala. Przygryzł wargę. Strach, pomyślał niespodziewanie, nie jest właściwością psychiatrów; jest przypisany pacjentom. Strach jest irracjonalny i pasożytuje na nieznanym. Zawód doktora polegał na gromadzeniu wiedzy, badaniach i spokojnym wykorzystywaniu obu tych rzeczy w najróżniejszych sytuacjach. Spróbował pozbyć się nagłego lęku, ale ten opuścił go bardzo niechętnie.
– Panno Jones, co konkretnie pani proponuje? – zapytał sztywno. Lucy wzięła głęboki oddech, zanim odpowiedziała, dając sobie chwilę na zebranie myśli.
– Znaleźć człowieka, który według mnie jest odpowiedzialny za te zbrodnie. To morderstwa w trzech różnych jurysdykcjach we wschodniej części stanu, po nich nastąpiło to w szpitalu. Uważam, że morderca pozostaje na wolności mimo aresztowania podejrzanego. Żeby tego dowieść, muszę mieć dostęp do akt pacjentów. Chcę też przeprowadzać przesłuchania na oddziałach. Poza tym… – W jej głosie po raz pierwszy pojawiło się wahanie -… będę potrzebowała kogoś, kto zajmie się identyfikowaniem tego człowieka od środka. – Zerknęła na Francisa. – Bo myślę, że ten ktoś przewidział mój przyjazd. I że zmieni swoje zachowanie, kiedy się dowie, że prowadzę śledztwo. Musi być ktoś, kto zdoła to zauważyć.
– Co dokładnie ma pani na myśli, mówiąc o przewidywaniu? – spytał Piguła.
– Podejrzewam, że morderca zabił stażystkę w taki, a nie inny sposób, ponieważ wiedział o dwóch rzeczach: że z łatwością może zwalić winę na kogoś innego, nieszczęśnika, którego nazywacie Chudym, i że ktoś taki jak ja mimo to zacznie go tu szukać.
– Przepraszam, ale…
– Musiał wiedzieć, że jeśli śledczy w poprzednich sprawach go tropili, to tutaj też przyjadą.
W pomieszczeniu znów zaległa cisza.
Lucy wbiła wzrok we Francisa i Petera Strażaka, przyglądając się obu mężczyznom nieobecnym spojrzeniem. Pomyślała, że mogła trafić na wiele gorszych kandydatów do zrobienia tego, co zamierzała, chociaż martwiła ją nieco zmienność jednego z nich i delikatność drugiego. Popatrzyła też na braci Moses. Duży Czarny i Mały Czarny stali w głębi pokoju. Domyślała się, że pielęgniarzy mogłaby wtajemniczyć także w swój plan, chociaż nie miała pewności, czy potrafiłaby kontrolować ich równie skutecznie jak obu pacjentów. Doktor Gulptilil pokręcił głową.
– Myślę, że przypisuje pani temu człowiekowi, którego istnienia wciąż nie jesteśmy pewni, zbrodnicze wyrachowanie wykraczające daleko poza to, czego mamy prawo się spodziewać. Jeśli ktoś chce, żeby zbrodnia uszła mu płazem, dlaczego miałby zapraszać kogoś, żeby go szukał? To tylko zwiększa możliwość, że zostanie złapany i postawiony przed sądem.
– Ponieważ dla niego zabijanie jest tylko jednym z elementów przygody. A przynajmniej tak podejrzewam.
Lucy nie rozwinęła tej myśli, bo nie chciała, by ktoś ją zapytał, jakie były pozostałe elementy tego, co nazywała „przygodą”.
W tym momencie dla Francisa sytuacja nabrała głębi. Czuł, że w gabinecie pojawiają się silne prądy, i przez chwilę miał wrażenie, że wciąga go niewidzialny wir. Mimowolnie rozprostował palce stóp, jak pływak w falach przyboju, szukający dna w pianie pod sobą.
Wiedział, że Piguła nie życzy sobie obecności pani prokurator w swoim szpitalu. Szpital – mimo tego że wszyscy byli tu szaleni – wciąż pozostawał jednostką biurokratyczną, podległą gryzipiórkom i krytykantom samorządu stanowego. Nikt, kogo utrzymanie zależy od chwiejnych machinacji stanowej legislatury, nie chce, by cokolwiek zakłócało jego spokój. Francis widział, że lekarz wierci się niespokojnie na krześle, próbując wytyczyć drogę przez potencjalnie ciernisty polityczny gąszcz. Gdyby Lucy Jones miała rację, a Gulptilil odmówił jej dostępu do szpitalnych akt, wtedy sam Piguła ryzykował katastrofą, gdyby morderca znów kogoś zabił, a prasa to zwęszyła.