Выбрать главу

– Oczywiście – odparła Kleo. – I im więcej o tym myślę, tym bardziej mnie to intryguje. W naszym Egipcie wiele się dzieje. Rzym też ma tu swoje interesy, nieprawdaż?

– Jak to? – spytał Francis, tym razem chrząkając z wysiłku, ale nie wypadając z gry.

– To co widziałam, trwało zaledwie kilka sekund – ciągnęła Kleo – ale myślę, że bardzo dużo powiedziało.

– Mów dalej.

Kleo odbiła następną piłkę trochę mocniej i pod mniejszym kątem, tak że Francis musiał przyjąć ją bekhendem, co zrobił, ku własnemu zaskoczeniu. Kleo zaśmiała się wesoło, bez trudu odparowując kontrę przeciwnika.

– To, jak wszedł, jak się rozejrzał, co zrobił – wysapała – powiedziało mi, że raczej się nie bał.

– Nie rozumiem.

– Oczywiście, że rozumiesz – stwierdziła Kleo, tym razem posyłając mu łatwo piłkę na środek stołu. – Wszyscy się tu czegoś boimy, prawda, Mewa? Albo tego, co tkwi w nas samych, albo tego, co tkwi w innych, albo tego, co jest na zewnątrz. Boimy się zmian. Boimy się, że nic się nie zmieni. Martwiejemy na każde odstępstwo od normy, przeraża nas zmiana codzienności. Każdy chce być inny, ale to zarazem zagrożenie największe ze wszystkich. A więc kim jesteśmy? Żyjemy w świecie tak niebezpiecznym, że się nas wyparł. Teraz pojmujesz?

Wszystko, co powiedziała Kleo, pomyślał Francis, to prawda.

– Chcesz powiedzieć, że jesteśmy jeńcami?

– Więźniami. Jasne – stwierdziła Kleo. – Wszystko nas więzi. Ściany. Lekarstwa. Własne myśli. – Tym razem uderzyła piłkę trochę mocniej, ale tak, by Francis mógł ją odebrać. – Ale człowiek, którego widziałam, nie był więźniem. A jeśli był, wtedy to, co sobie wyobraża, jest zupełnie inne niż w przypadku reszty.

Francis trafił piłką w siatkę. Potoczyła się z powrotem do niego.

– Punkt dla mnie – oznajmiła Kleo. – Serwuj.

Francis posłał piłeczkę nad stołem i znów przestrzeń wypełniło rytmiczne stukanie.

– Nie bał się, kiedy otwierał drzwi do waszego dormitorium… – myślał głośno.

Kleo złapała piłkę w powietrzu, przerywając grę. Nachyliła się do Francisa.

– Ma klucze – szepnęła. – Klucze do czego? Do drzwi w budynku Amherst? Czy dalej? Do innych dormitoriów? Schowków? Biura w budynku administracji? A mieszkania personelu? Czy jego klucze pasują do ich drzwi? Czy może otworzyć bramę wjazdową, Francis? I po prostu stąd wyjść, kiedy tylko chce? – Znów zaserwowała.

Francis przez chwilę się zastanawiał.

– Klucze to władza, prawda?

Klik, klik, odbijała się piłeczka od stołu.

– Dostęp zawsze oznacza władzę – oświadczyła Kleo stanowczym tonem. – Klucze wiele mówią – dodała. – Zastanawiam się, skąd je wziął.

– Po co przyszedł do waszej sali, ryzykując, że ktoś go zobaczy? Kleo nie odpowiadała przez kilka odbić piłki nad siatką.

– Może dlatego, że mógł. Francis znów się zastanowił.

– Jesteś pewna, że nie poznałabyś go, gdyby znów się zjawił? – spytał. – Przypomniałaś sobie, jakiego był wzrostu, jakiej budowy? Pamiętasz cokolwiek, co go wyróżniało? Coś, czego moglibyśmy szukać…

Kleo pokręciła głową. Wzięła głęboki oddech i pozornie skupiła się na grze, z każdym uderzeniem nabierając szybkości. Francis był nieco zaskoczony, że dotrzymuje jej tempa, odbija strzały, zwinnie przesuwa się w lewo i w prawo, bekhend i forhend, za każdym razem pewnie trafiając w piłkę. Kleo z uśmiechem tańczyła na boki, z baletowym wdziękiem, kontrastującym z jej masą.

– Ale Francis, ty i ja nie musimy znać jego twarzy, żeby go rozpoznać – powiedziała po chwili. – Musimy tylko zauważyć jego nastawienie. To będzie coś tutaj niespotykanego. W tym miejscu. W naszym domu. Nikt inny tego nie wytropi, prawda, Mewa? Tylko my, kiedy już to zauważymy – dodała – będziemy dokładnie wiedzieli, na co patrzymy.

Francis wyciągnął rękę i odbił piłkę trochę za mocno. Poleciała za stół. Kleo błyskawicznie złapała ją w powietrzu.

– Trochę za mocno – oceniła. – Ale strzał był ambitny, Mewa.

W miejscu pełnym strachu, pomyślał Francis, szukali człowieka, który niczego się nie bał. W rogu sali nagle odezwały się podniesione głosy. Francis odwrócił się, słysząc ton wściekłości. Powietrze przeszył głośny szloch, a zaraz po nim pełen złości wrzask. Francis odłożył paletkę i odsunął się od stołu.

– Coraz lepiej sobie radzisz, Mewa – zachichotała Kleo; jej śmiech nałożył się na odgłosy awantury. – Powinniśmy jeszcze kiedyś pograć.

Kiedy Francis dotarł do gabinetu Lucy, zdążył się trochę zastanowić nad tym, czego się dowiedział. Zastał Lucy opartą o ścianę za prostym, szarym, metalowym biurkiem. Miała skrzyżowane na piersi ramiona i patrzyła na Petera. Strażak siedział pochylony nad rozłożonymi przed sobą trzema dużymi, brązowymi, tekturowymi teczkami. Na biurku leżały duże błyszczące zdjęcia, czarnobiałe, wyraźne plany miejsc zbrodni, ze strzałkami, kółkami i notatkami, i formularze zapisane szczegółami. Raporty biura koronera i zdjęcia z powietrza. Kiedy Francis wszedł do pokoju, Peter z rozdrażnieniem podniósł wzrok.

– Cześć, Francis - powiedział. – Wskórałeś coś?

– Może trochę – odparł Francis. – Rozmawiałem z Kleo.

– Podała dokładniejszy opis?

Francis pokręcił głową. Wskazał stosy dokumentów i zdjęć.

– Sporo tego – powiedział. Nigdy wcześniej nie widział dokumentacji dochodzenia w sprawie morderstwa; zrobiła na nim duże wrażenie.

– Owszem, ale niewiele mówi – odparł Peter. Lucy przytaknęła.

– Z drugiej strony, mówi całkiem dużo – dodał Strażak. Lucy skrzywiła się, jakby ta uwaga uraziła ją albo zaniepokoiła.

– Nie rozumiem – powiedział Francis.

– Cóż – zaczął Peter powoli, ale z każdym słowem nabierał rozpędu. – Mamy tu trzy zbrodnie, popełnione w trzech różnych policyjnych jurysdykcjach, prawdopodobnie, bo ciała po śmierci zostały przeniesione, co oznacza, że nie wiadomo bezwzględnie, komu przydzielić sprawę, co z kolei zawsze oznacza biurokratyczny bałagan, nawet jeśli udział w dochodzeniu bierze policja stanowa. Ofiary zostały znalezione w różnym stadium rozkładu, zwłoki były wystawione na działanie warunków atmosferycznych, więc badania laboratoryjne są bardzo utrudnione albo po prostu niemożliwe. O ile można wywnioskować z raportów detektywów, mamy do czynienia z ofiarami wybranymi losowo, ponieważ zabitych kobiet nic nie łączy oprócz budowy ciała, fryzury i wieku. Krótkie włosy, szczupła sylwetka. Jedna była kelnerką, jedna studentką, jedna sekretarką. Nie znały się nawzajem. Nie mieszkały niedaleko siebie. Nie miały ze sobą nic wspólnego oprócz niefortunnego faktu, że wszystkie wracały samotnie do domu różnymi środkami komunikacji miejskiej, metrem albo autobusem, i że każda musiała od przystanku czy stacji iść do domu kilka przecznic ciemnymi uliczkami.

– Cierpliwemu człowiekowi – dodała Lucy – łatwo było je wyszukać i śledzić.

Peter zawahał się, jakby słowa pani prokurator obudziły w nim wątpliwość. Francis widział, że w jego przyjacielu kiełkuje jakiś pomysł, lecz Peter nie wie, czy wypowiedzieć go głośno. W końcu, po kilku chwilach, odchylił się do tyłu.

– Różne jurysdykcje. Lokalizacje. Agencje. Wszystko to razem…

– Zgadza się – wtrąciła ostrożnie Lucy, jakby nagle zaczęła uważać na słowa.

– Interesujące – odparł Peter. Potem znów nachylił się nad materiałami powoli przyglądając się całości. Po chwili zamarł i wybrał trzy fotografie prawych dłoni ofiar. Przez moment przyglądał się zmasakrowanym palcom. Pamiątki – powiedział z ożywieniem. – Raczej klasyka.