– Francis, wiemy, że tam jesteś, masz natychmiast otworzyć!
I znów łup, łup, łup w drzwi.
Oparłem czoło o twarde drewno, potem się odwróciłem i przywarłem do niego plecami, jakbym w ten sposób mógł powstrzymać siostry od wejścia. Po chwili znów się odwróciłem.
– Czego chcecie? – zapytałem głośno. Siostra Numer Jeden:
– Żebyś otworzył! Siostra Numer Dwa:
– Sprawdzić, czy wszystko w porządku. Do przewidzenia.
– Wszystko w porządku – skłamałem z łatwością. - Jestem zajęty. Przyjdźcie kiedy indziej.
– Francis, bierzesz lekarstwa? Otwieraj natychmiast! - W głosie Megan było tyle władczości i stanowczości, ile w głosie sierżanta musztry piechoty morskiej w wyjątkowo upalny dzień w bazie Parris Island.
– Francis, martwimy się o ciebie!
Colleen martwiła się chyba o wszystkich. Martwiła się nieustannie o mnie, o swoją rodzinę, o rodziców i siostrę, ludzi, o których czytała w porannej gazecie albo oglądała w wieczornych wiadomościach, o burmistrza i gubernatora, i pewnie o prezydenta też, i sąsiadów albo rodzinę mieszkającą kilka domów dalej, dla której przyszły ciężkie czasy. Taki miała styl – zamartwianie się. To ona była najbliżej moich rodziców. Zawsze zabiegała o ich aprobatę dla wszystkiego, co zrobiła, i pewnie wszystkiego, o czym pomyślała.
– Mówiłem już – odparłem ostrożnie, nie podnosząc głosu, ale też nie otwierając drzwi. – Nic mi nie jest. Jestem po prostu zajęty.
– Czym? – spytała Megan.
– Swoim projektem. – Przygryzłem wargi. To się nie uda, pomyślałem. Nic z tego. Na pewno zacznie naciskać jeszcze bardziej, bo obudziłem jej ciekawość.
– Projektem? Jakim projektem? Twój opiekun powiedział ci, że możesz zająć się jakimś projektem? Francis, otwieraj natychmiast! Przejechałyśmy taki kawał, bo się o ciebie martwimy, i jak nie otworzysz…
Nie musiała kończyć groźby. Nie wiedziałem, co mogła zrobić, ale podejrzewałem, że cokolwiek planowała, musiało być najgorszym wariantem w tej sytuacji. Uchyliłem więc drzwi i ustawiłem się w szparze, żeby nie wpuścić ich do środka, z ręką na klamce, gotów w każdej chwili zatrzasnąć drzwi.
– Widzicie? Jestem, we własnej osobie. Taki sam jak zwykle. Taki byłem wczoraj i taki będę jutro.
Siostry uważnie mi się przyjrzały. Żałowałem, że nie doprowadziłem się trochę do porządku, zanim poszedłem otworzyć. Nieogolona twarz, pozlepiane brudne włosy i żółte od nikotyny palce musiały robić złe wrażenie. Spróbowałem poprawić koszulę, ale uświadomiłem sobie, że w ten sposób tylko zwracam uwagę na swój niechlujny wygląd. Colleen zachłysnęła się na mój widok. Zły znak, pomyślałem. Megan tymczasem próbowała zajrzeć mi nad ramieniem i domyśliłem się, że zobaczyła pismo na ścianach. Zaczęła otwierać usta, znieruchomiała, rozważyła to, co zamierzała powiedzieć, i zaczęła od nowa.
– Bierzesz lekarstwa?
– Oczywiście.
– Wszystkie? – wysylabizowała, jakby mówiła do wyjątkowo opóźnionego dziecka.
– Tak. – Dla podkreślenia kiwnąłem jeszcze głową. Tej kobiecie łatwo było kłamać. Nie czułem nawet wyrzutów.
– Chyba ci nie wierzę, Francis.
– Wierz, w co chcesz.
Zła odpowiedź. W myślach kopnąłem się w kostkę.
– Znów słyszysz głosy?
– Nie. W ogóle. Skąd ci to przyszło do głowy?
– Jesz coś? Wysypiasz się? – To mówiła Colleen. Mniej natarczywie, ale bardziej sondująco.
– Trzy posiłki dziennie, pełne osiem godzin co noc. Pani Santiago przygotowała mi wczoraj talerz kurczaka z ryżem – mówiłem rześkim tonem.
– Co ty tam robisz? – chciała wiedzieć Megan.
– Spisuję historię swojego życia. Nic specjalnego. Pokręciła głową. Nie uwierzyła mi, dalej wyciągała szyję.
– Dlaczego nie chcesz nas wpuścić? – spytała Colleen.
– Potrzebuję trochę prywatności.
– Znów słyszysz głosy – stwierdziła Megan z przekonaniem. – Po prostu to wiem.
Zawahałem się.
– Skąd? - spytałem. – Też je słyszysz?
To oczywiście rozeźliło ją jeszcze bardziej.
– Masz nas natychmiast wpuścić!
Pokręciłem głową.
– Chcę być sam - odparłem, na co Colleen wyglądała, jakby miała się za chwilę rozpłakać. – Chcę, żebyście zostawiły mnie w spokoju. Właściwie po co przyjechałyście?
– Mówiłyśmy. Martwiłyśmy się o ciebie – powiedziała Colleen.
– Dlaczego? Ktoś wam kazał?
Siostry spojrzały na siebie, potem odwróciły się do mnie.
– Nie. - Megan starała się wtłoczyć w swój głos przekonanie. - Po prostu tak długo się nie odzywałeś…
Uśmiechnąłem się. Teraz kłamaliśmy już wszyscy troje.
– Byłem zajęty. Jeśli chcecie się ze mną spotkać, niech wasi ludzie zadzwonią do mojej sekretarki, spróbuję was wcisnąć przed Świętem Pracy.
Nawet się nie roześmiały na mój żart. Zacząłem zamykać drzwi, ale Megan podeszła bliżej i zatrzymała je ręką.
– Co to jest? - spytała, wskazując ścianę. – Co ty tam piszesz?
– To moja sprawa, nie wasza - odparłem.
– Piszesz o matce i ojcu? O nas? To niesprawiedliwe!
Trochę mnie zatkało. Pierwsza diagnoza – siostra miała większą paranoję niż ja.
– Dlaczego uważasz – zapytałem powoli – że jesteście na tyle interesujący, żeby o was pisać?
A potem zamknąłem drzwi, pewnie trochę za mocno, bo huk zabrzmiał w małym mieszkaniu jak wystrzał.
Znów zaczęły się dobijać, ale je zignorowałem. Kiedy wracałem do ściany, słyszałem w głowie mruczenie znajomych głosów, gratulujących mi tego, co zrobiłem. Zawsze lubiły, kiedy okazywałem niezależność i sprzeciw. Ale zaraz potem rozległ się odległy, niosący się echem drwiący śmiech, coraz wyższy, wymazujący znajome dźwięki. Przypominał trochę krakanie wrony, niesione silnym wiatrem, przelatujące nad moją głową. Zadrżałem i skuliłem się prawie tak, jakbym mógł uchylić się przed dźwiękiem.
Wiedziałem, kto to był.
– Możesz się śmiać! – krzyknąłem na anioła. – Ale kto inny jeszcze wie, co się stało?