– Dokładnie taki, jak wymyśliłaś – odparł Peter. – Przesłuchamy ludzi. Będziesz ich przepytywać. Zaczniesz miło, oficjalnie i zgodnie z przepisami. A potem zwiększysz ciśnienie. Zaczniesz oskarżać ludzi bez powodu. Przekręcać wypowiedzi. Odwracać paranoję pacjentów przeciwko nim. Zachowywać się tak nieodpowiedzialnie i oburzająco, jak się da. Zasiej niepokój. Wszystko stanie na głowie. A im bardziej zakłócimy zwykłe funkcjonowanie szpitala, tym mniej bezpiecznie będzie się czuł anioł.
Lucy kiwnęła głową.
– To już jakiś plan. Chociaż nie wyobrażam sobie, żeby Gulptilil się na to zgodził.
– Pieprzyć doktorka – warknął Peter. – Oczywiście, że się nie zgodzi. I pan Zły też nie. Ale to nie może ci przeszkodzić.
Lucy przez chwilę mocno się nad czymś zastanawiała, potem parsknęła śmiechem.
– Dlaczego nie?
Odwróciła się do Francisa.
– Nie pozwolą Peterowi brać udziału w przesłuchaniach. Ale ty, to co innego, Francis. Myślę, że powinieneś mi towarzyszyć. Będziesz ty i Evans albo gruby pan doktor we własnej osobie, bo zażądał, żeby ktoś kontrolował sytuację, takie są zasady ustalone przez Gulptilila. Jeśli narobimy dość dymu, to może zobaczymy ogień.
Nikt, oczywiście, nie dostrzegał tego, co widział Francis, czyli niebezpieczeństw wiążących się z takim podejściem. Ale nic nie powiedział; uciszył swoje wewnętrzne głosy, zdenerwowane i pełne wątpliwości, i nagiął się do tego, co wymyślono.
Czasami wiosną – kiedy już wypuszczono mnie ze Szpitala Western State i kiedy osiadłem w moim małym miasteczku – gdy szedłem do jazu liczyć powracające łososie dla agencji ochrony przyrody, zauważałem srebrzyste, połyskujące sylwetki ryb i zastanawiałem się, czy wiedziały, że akt powrotu do miejsca, w którym się urodziły, by odnowić cykl istnienia, będzie je kosztował życie. Z notesem w ręku liczyłem ryby, często zwalczając chęć, by jakoś je ostrzec. Zastanawiałem się, czy jakiś głęboki, genetyczny impuls mówił im, że powrót do domu oznacza śmierć. Czy raczej to wszystko stanowiło podstęp, na który się godziły? Czy pragnienie rozrodu okazywało się tak silne, że nie dopuszczało do ich świadomości dramatycznego finału? A może były jak żołnierze, którym wydano niemożliwy do wykonania i prowadzący ich na śmierć rozkaz, a jednak postanowili, że ofiara jest ważniejsza od życia?
Czasami drżała mi ręka, kiedy stawiałem kolejne znaczki na arkuszu. Przepływało przede mną tyle śmierci. Czasami wszystko nam się myli. To, co wydaje się olbrzymim niebezpieczeństwem jak wielki ocean, jest tak naprawdę bezpieczne. A to, co znamy, nasz dom, bywa o wiele groźniejsze.
Wydawało się, że światło wokół mnie przygasa. Odsunąłem się od ściany i podszedłem do okna. Czułem, że pokój za mną zaczynają wypełniać wspomnienia. Wiała wieczorna bryza, delikatny podmuch ciepła. Jesteśmy definiowani przez ciemność, pomyślałem. Każdy może sportretować wszystko w świetle dnia. Ale dopiero w nocy, kiedy świat zasypia, wychodzi na wolność nasze prawdziwe „ja „.
Nie wiedziałem już, czy jestem wyczerpany, czy nie. Podniosłem wzrok i rozejrzałem się po pokoju. Byłem sam, ale to nie miało potrwać długo. Wcześniej czy później wszyscy oni się tu stłoczą. A anioł wróci. Pokręciłem głową.
Lucy, przypomniałem sobie nagłe, sporządziła listę prawie siedemdziesięciu pięciu nazwisk. Z tymi właśnie mężczyznami chciała porozmawiać.
Lucy sporządziła listę prawie siedemdziesięciu pięciu pacjentów całego Szpitala Western State, którzy mogli być zdolni do popełnienia morderstwa. Kandydaci do przesłuchania wykazywali wrogość wobec kobiet: zadawali ciosy w domowych awanturach, grozili lub napastowali. Za cel swoich ataków wybierali sąsiadkę albo krewną i winili ją za swoje szaleństwo. Lucy wciąż po cichu uważała, że morderstwa były dokonane na tle seksualnym. Obowiązująca w kryminalistyce teza głosiła, że wszystkie przestępstwa na tle seksualnym wynikały w pierwszym rzędzie ze skłonności do przemocy, a dopiero potem z folgowania żądzom. Lucy uważała, że nie ma sensu odrzucać wszystkiego, czego nauczyła się od chwili, kiedy sama została ofiarą, a później przeprowadziła dziesiątki rozpraw. W salach sądowych stawała naprzeciw różnych mężczyzn, a każdy z nich mniej lub bardziej przypominał tego, który ją napadł. Miała na koncie wyjątkową liczbę skazań i spodziewała się, że mimo przeszkód, jakie tworzył szpital, znów odniesie sukces. Pewność siebie była jej kartą przetargową.
Idąc do budynku administracji, zaczęła rysować sobie w myślach portret człowieka, na którego polowała. Szczegóły, takie jak siła fizyczna, pozwalająca obezwładnić Krótką Blond, i wiek – dość młody, by pałać morderczym entuzjazmem, dość dojrzały, by nie popełniać głupich błędów. Była przekonana, że zabójca miał doświadczenie i wrodzoną inteligencję. Takich przestępców trudno przyprzeć do muru. Umysł Lucy analizował wszystkie elementy dręczących ją zbrodni; powtarzała sobie, że jeśli stanie twarzą w twarz z tym właściwym człowiekiem, natychmiast go rozpozna.
Tym bardziej że anioł chce, by go rozpoznano. Będzie zarozumiały, myślała, i arogancki; zależy mu, by pokonać ją w intelektualnym pojedynku.
Była o tym przekonana o wiele dogłębniej, niż domyślali się Peter czy Francis, czy w ogóle ktokolwiek inny w całym szpitalu. Kilka tygodni po drugim morderstwie biuro prokuratora otrzymało dwa odcięte palce – w najbardziej przyziemny sposób, codzienną pocztą. Morderca włożył je do zwykłej, foliowej torebki i zapakował do bąbelkowej koperty, jaką można kupić w każdym sklepie papierniczym w Nowej Anglii. Adres odbiorcy został napisany na maszynie: SZEF WYDZIAŁU PRZESTĘPSTW SEKSUALNYCH.
Do makabrycznych szczątków dołączona była kartka. Z maszynowo wypisanym pytaniem: Tego szukasz?, i nic więcej.
Na początku Lucy była pełna optymizmu, kiedy krwawe pamiątki przekazano do laboratorium. Po niedługim czasie ustalono, że należały do drugiej ofiary i zostały usunięte po jej śmierci. Zidentyfikowano typ elektrycznej maszyny do pisania, sears 1132, model z 1975 roku. Dużo nadziei dawał stempel pocztowy, ponieważ należał do głównej poczty południowego Bostonu. Z nieustępliwością i systematycznością, które mniej lub bardziej dokładnie opisał Peter Strażak, Lucy i dwójka śledczych z biura namierzyli wszystkie searsy 1132 sprzedane w Massachusetts, New Hampshire, Rhode Island i Vermont w ciągu sześciu miesięcy przed datą morderstwa. Przepytali też pracowników poczty, żeby sprawdzić, czy któryś z nich pamięta, jak przyjmował tę konkretną paczkę. Ani jedno, ani drugie śledztwo nie zaowocowało żadnymi tropami.
Pocztowcy niewiele pomogli. Jeśli za maszynę zapłacono czekiem lub kartą kredytową, Sears miał to gdzieś zapisane. Ale 1132 był niedrogim modelem, a ponad jedna czwarta maszyn sprzedanych w badanym okresie została kupiona za gotówkę. Poza tym śledczy dowiedzieli się, że praktycznie wszystkie z pięćdziesięciu punktów sprzedaży w Nowej Anglii miały nowy model 1132 na wystawie, gdzie można było go sobie wypróbować. Wystarczyłoby podejść do maszyny w ruchliwe, sobotnie popołudnie, włożyć kartkę w wałek i napisać, co się chce, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi, nawet sprzedawcy.
Lucy miała nadzieję, że człowiek, który przysłał palce, zrobi to znów z pierwszą ofiarą albo trzecią. Nic z tego.
Uznała to za najgorszy rodzaj drwiny: wiadomością nie były słowa ani nawet szczątki – lecz była nią przesyłka, której nie dało się wyśledzić.
W efekcie Lucy zagłębiła się w literaturę dotyczącą Kuby Rozpruwacza, który wyciął fragment nerki zabitej przez siebie prostytutce Catherine Eddowes, znanej też jako Kate Kelly, i wysłał ją do londyńskiej Metropolitan Police z kpiącym liścikiem, zamaszyście podpisanym. Lucy zaniepokoił fakt, że obecnie poszukiwany morderca znał ten przypadek. Sporo jej to powiedziało, ale odcisnęło też piętno na wyobraźni. Lucy nie podobała się myśl, że ściga człowieka znającego historię, bo to sugerowało sporą inteligencję. Większość przestępców, których z zimną krwią posłała do więzienia, wyróżniała się głupotą. W wydziale przestępstw seksualnych przyjęto regułę, że to, co pchało mężczyznę do popełnienia takiego czynu, czyniło go jednocześnie niechlujnym i nieostrożnym.