Выбрать главу

Nic nie wymacał i pokręcił głową.

– Skończyłeś? – spytał Mały Czarny.

Peter dalej sprawdzał każde wybrzuszenie, żeby upewnić się, czy wypukłość materaca jest na pewno tym, czym powinna. Widział, że z drugiego końca sali przygląda mu się zwyczajowa zbieranina pacjentów. Część bała się Małego Czarnego, bo zbili się w kącie. Kilku siedziało bezczynnie na krawędziach łóżek, wpatrując się w pustkę, jakby zamieszkiwany przez nich świat był gdzieś indziej.

– Tak, już kończę – wymamrotał Peter do pielęgniarza, który znów postukał w zegarek.

Nic podejrzanego, pomyślał. Teraz pozostało tylko szybko przeszukać dobytek mężczyzny. Peter wyciągnął skrzynkę spod stalowej ramy łóżka. Przetrząsnął zawartość. Nie znalazł nic bardziej podejrzanego niż skarpetki, rozpaczliwie domagające się prania. Już miał wstać, kiedy coś przykuło jego wzrok.

Na dnie skrzynki leżała biała koszulka, złożona w kostkę. Na pierwszy rzut oka niczym nie różniła się od tanich ciuchów sprzedawanych w marketach całej Nowej Anglii. Wielu mężczyzn w szpitalu nosiło podobne pod grubszymi, zimowymi koszulami w chłodniejsze miesiące.

Ta koszulka miała jednak na piersi wielką ciemnoczerwoną plamę.

Peter widywał już takie zabrudzenia. Na szkoleniu inspektora pożarowego. Podczas służby w dżungli Wietnamu.

Przez chwilę pocierał materiał palcami, jakby dotyk mógł mu powiedzieć coś więcej. Mały Czarny stał tuż obok; w jego głosie pojawiło się napięcie.

– Peter, idziemy! Nie chcę się potem tłumaczyć szefowi.

– Panie Moses – powiedział wolno Peter. – Proszę spojrzeć.

Mały Czarny podszedł bliżej i zajrzał Strażakowi przez ramię. Zagwizdał cicho.

– To może być krew, Peter – szepnął. – Na pewno wygląda jak krew.

– Tak też pomyślałem.

– To nie jest jedna z tych rzeczy, których mieliśmy szukać? – spytał Mały Czarny.

– W rzeczy samej – odparł Peter cicho.

Potem ostrożnie poskładał koszulkę i ułożył ją w tym samym miejscu, w którym leżała, zanim ją wyciągnął. Wsunął skrzynkę pod łóżko, mając nadzieję, że stoi tak samo, jak przedtem. Potem wstał.

– Chodźmy – ponaglił.

Zerknął na małą grupkę mężczyzn po drugiej stronie sali, ale po pustych oczach, które odwzajemniły jego spojrzenie, nie potrafił stwierdzić, czy cokolwiek zauważyli.

Rozdział 19

Peter zrzucił z siebie biały uniform pielęgniarza tuż za drzwiami budynku Amherst. Mały Czarny wziął od niego workowate spodnie i luźną kurtkę, złożył je i wcisnął pod pachę, a Peter tymczasem wciągnął pogniecione dżinsy.

– Schowam to, dopóki nie będziemy mieli pewności, że Gulptilil skończył obchód i możemy wracać do roboty – poinformował pielęgniarz. Potem spojrzał uważnie na Petera. – Powiesz pannie Jones, co i gdzie widzieliśmy?

Peter kiwnął głową.

– Jak tylko pan Zły sobie pójdzie.

Mały Czarny się skrzywił.

– Dowie się. Tak czy inaczej. Zawsze się dowiaduje. Wcześniej czy później dowie o wszystkim, co się tu dzieje.

Peter pomyślał, że to intrygująca informacja, ale nie skomentował tego. Przez chwilę Mały Czarny wyglądał na niezdecydowanego.

– A więc co zrobimy w sprawie człowieka, który ma schowaną koszulkę całą we krwi, raczej nie swoją?

– Myślę, że na razie powinniśmy siedzieć cicho – powiedział Peter. – Przynajmniej dopóki panna Jones nie zdecyduje, co dalej. Musimy być bardzo ostrożni. W końcu człowiek, pod którego łóżkiem to było, teraz właśnie z nią rozmawia.

– Sądzisz, że pani prokurator czegoś się z tej rozmowy dowie? Strażak wzruszył ramionami.

– Musimy po prostu być ostrożni – powtórzył.

Mały Czarny pokiwał głową. Peter widział, że pielęgniarz rozumiał, jak bardzo niebezpieczna była wiedza, którą właśnie posiedli. Peter przeczesał dłonią włosy, zastanawiając się nad sytuacją. Jego pierwsza myśl dotyczyła kwestii technicznych: jak odosobnić i postępować dalej z mężczyzną śpiącym w łóżku, pod którym dokonano odkrycia. Było sporo do zrobienia, kiedy znalazł się już prawdziwy podejrzany. Ale całe doświadczenie Petera sugerowało ostrożność, nawet jeśli stała w sprzeczności z jego naturą. Uśmiechnął się, bo rozpoznał znajomy dylemat, z którym spotykał się przez całe życie, dotyczący równowagi między drobnymi kroczkami a skokiem na główkę. Zdawał sobie sprawę, że trafił do szpitala przynajmniej po części właśnie dlatego, że nie udało mu się zawahać.

Na korytarzu przed gabinetem przesłuchań stał większy z braci Moses. Pilnował pacjenta dorównującego mu wzrostem, a może i siłą, ale ten szczegół jakoś nie martwił Dużego Czarnego. Mężczyzna kołysał się w przód i w tył, trochę jak ciężarówka, która próbuje wyjechać z błota. Kiedy Duży Czarny spostrzegł Petera i swojego brata, szturchnął pacjenta.

– Musimy odprowadzić tego dżentelmena z powrotem do Williams – zwrócił się do Małego Czarnego. Spojrzał bratu w oczy i dodał: – Piguła jest na górze, robi obchód na drugim piętrze.

Peter nie czekał, aż pielęgniarze wyjaśnią mu, co ma robić.

– Zaczekam tu na pannę Jones – powiedział. Oparł się o ścianę, jednocześnie uważnie obserwując człowieka eskortowanego przez pielęgniarza. Chciał mu spojrzeć w oczy, zmierzyć jego postawę, wygląd, zajrzeć w serce. Ten mężczyzna mógł być mordercą.

Kiedy obstawa z pacjentem go mijała, Peter oparty swobodnie o ścianę nie zdołał się powstrzymać.

– Cześć, aniele – zawołał półgłosem. – Wiem, kim jesteś.

Żaden z braci Moses chyba tego nie usłyszał.

Pacjent też nawet nie drgnął. Szedł tuż za pielęgniarzami, najwyraźniej nieświadomy, że ktoś coś do niego powiedział. Szedł jak człowiek ze spętanymi nogami i rękami, stawiał małe kroczki, chociaż był przecież wolny.

Peter patrzył, jak szerokie plecy pacjenta znikają za drzwiami budynku, potem oderwał się od ściany i ruszył w stronę gabinetu, gdzie czekała Lucy Jones. Nie wiedział, co konkretnie ma myśleć o tym, co się właśnie wydarzyło.

Zanim jednak dotarł do drzwi, ze środka wyszła Lucy, a tuż za nią pan Zły. Najwyraźniej opowiadał jej coś z przejęciem. Francis trzymał się z tyłu, z dystansem od psychologa. Peter dostrzegł, że Mewa wygląda na zatroskanego, jakby skurczył się pod ciężarem jakiejś myśli. Wydawał się jeszcze szczuplejszy. Ale chłopak nagle podniósł głowę, zobaczył nadchodzącego Petera i nagle mu się poprawiło; natychmiast ruszył w stronę przyjaciela. W tej samej chwili Peter dostrzegł Gulptilila. Psychiatra wchodził na korytarz z dalszej klatki schodowej, prowadząc za sobą niewielką koterię pracowników szpitala. Wszyscy mieli w rękach długopisy i notesy, zapisywali swoje spostrzeżenia i robili notatki. Peter zauważył Kleo. Z papierosem przyklejonym do dolnej wargi zerwała się ze starego i niewygodnego krzesła i ruszyła wprost na spotkanie dyrektora medycznego. Zagrodziła mu drogę jak starożytny wojownik, broniący bram miasta.

– A, pan doktor! – Jej głos był niemal krzykiem. – Co pan zamierza zrobić z niewystarczającymi porcjami jedzenia podawanymi w porze posiłku? Nie wierzę, że stanowa legislatura miała na celu zagłodzenie nas na śmierć, kiedy zakładała ten szpital. Mam przyjaciół, którzy mają przyjaciół, którzy znają wysoko postawionych ludzi, a oni mogą szepnąć gubernatorowi słówko na temat kwestii zdrowia psychicznego…

Piguła zawahał się, potem odwrócił do Kleo. Towarzysząca mu grupa stażystów i rezydentów przystanęła i jak chór w broadwayowskim przedstawieniu odwróciła się razem z nim.