Выбрать главу

– Ach, pani Kleo – zaczął obłudnie doktor. – Nie wiedziałem, że jest jakiś problem ani że składała pani skargę. Ale nie sądzę, żeby konieczne było angażowanie w tę sprawę całych władz stanu. Porozmawiam z personelem kuchennym i dopilnuję, żeby wszyscy dostawali tyle jedzenia, ile potrzebują.

Kleo jednak dopiero się rozkręcała.

– Paletki do ping-ponga są zużyte – ciągnęła. – Trzeba je wymienić. Piłki często pękają, siatki są postrzępione i trzymają się na sznurku. Stół jest pokrzywiony i niestabilny. Niech mi pan powie, doktorze, jak człowiek ma rozwijać swoje umiejętności, dysponując marnej jakości sprzętem, który nie spełnia nawet minimalnych wymagań Amerykańskiego Związku Tenisa Stołowego?

– Cóż, nie byłem świadomy istnienia tych problemów. Przyjrzę się budżetowi na rekreację i sprawdzę, czy mamy fundusze na zakup nowych rzeczy.

Kogoś innego mogłoby to uspokoić, ale Kleo nie myślała kończyć.

– Nocą w dormitorium jest o wiele za głośno. Nie można się dobrze wyspać. Sen jest bardzo ważny dla dobrego samopoczucia i ogólnego postępu w powrocie do zdrowia. Minister zdrowia zaleca co najmniej osiem godzin nieprzerwanego snu na dobę. Poza tym potrzebujemy więcej miejsca. O wiele więcej miejsca. Więźniowie czekający w celi śmierci na wyrok mają więcej przestrzeni niż my. Tłok wymknął się spod kontroli. Potrzebujemy więcej papieru toaletowego w łazienkach. O wiele więcej papieru. I… – Wypowiedź Kleo stała się kaskadą skarg. -… Dlaczego nie ma więcej pielęgniarzy, którzy pomagaliby ludziom w nocy, kiedy mamy koszmary? Ciągle ktoś woła o pomoc. Koszmary, koszmary, koszmary. Wołasz, wołasz i płaczesz, i nikt nigdy nie przychodzi. Tak nie można, tak się zwyczajnie, cholera jasna, nie robi.

– Podobnie jak wiele instytucji stanowych mamy problemy kadrowe, Kleo – odparł doktor tonem wyższości. – Zapamiętam sobie oczywiście twoje skargi i zobaczę, co się da zrobić. Ale jeśli personel z nocnej zmiany miałby reagować na każdy krzyk, zabiegałby się na śmierć po dwóch dniach, Kleo. Obawiam się, że czasami trzeba sobie samemu radzić z koszmarami.

– To nie w porządku. Przy takiej ilości leków, jakie w nas, dranie, pompujecie, powinniście umieć znaleźć środek na spokojny sen.

Kleo jakby puchła z każdym słowem, unoszona królewską godnością – Maria Antonina budynku Amherst.

– Poszukam w podręcznikach jakiegoś dodatkowego leku – skłamał doktor. – Czy są jeszcze jakieś sprawy, którymi trzeba się zająć?

Kleo wyglądała na trochę zdenerwowaną, trochę sfrustrowaną, ale w jej oczach nagle pojawiła się przebiegłość.

– Tak – odpowiedziała z ożywieniem. – Chcę wiedzieć, co się dzieje z biednym Chudym. – Wskazała Lucy, która czekała cierpliwie pod ścianą korytarza. – I chcę wiedzieć, czy udało się jej znaleźć prawdziwego mordercę!

Słowa kobiety odbiły się echem od ścian.

Gulptilil uśmiechnął się słabo.

– Chudy wciąż pozostaje w miejscu odosobnienia, oskarżony o morderstwo – odparł cicho. – Wydaje mi się, że już ci to tłumaczyłem. Stanął przed sądem, prosząc o wypuszczenie go za kaucją, ale, jak można było się spodziewać, sąd odrzucił wniosek. Chudemu przyznano obrońcę z urzędu i cały czas dostaje leki ze szpitala. Przebywa w areszcie hrabstwa do momentu kolejnej rozprawy. Powiedziano mi, że ma się dobrze…

– To kłamstwo – warknęła ze złością Kleo. – Chudy pewnie czuje się podle. Tutaj jest jego dom, jakikolwiek by on był, a my jesteśmy jego przyjaciółmi, lepszymi czy gorszymi. Powinien natychmiast wrócić do Western State! – Wzięła głęboki oddech. – Już to panu tłumaczyłam – powiedziała z sarkazmem, przedrzeźniając doktora. – Dlaczego mnie pan nie słucha?

– Co do drugiego pytania – ciągnął Gulptilil, ignorując oskarżenie Kleo. – Cóż, należy je postawić pannie Jones. Ale ona nie ma obowiązku informować kogokolwiek o postępach, jakie według siebie poczyniła. Albo nie poczyniła.

Ostatnie słowa Gulptilil podkreślił wyjątkowo kwaśnym tonem.

Kleo cofnęła się, coś do siebie mamrocząc. Gulptilil odsunął się od pacjentki jak skaut przewodnik na wyprawie w lesie i machnął na towarzyszących mu rezydentów. Udało mu się jednak przejść zaledwie kilka kroków, zanim Kleo wybuchła nieznoszącym sprzeciwu, oskarżycielskim głosem.

– Mam cię na oku, Gulptilil! Widzę, co się tu wyprawia! Możesz oszukiwać innych, ale nie mnie! – Przerwała. – Wszyscy jesteście skończone dranie – dodała ciszej, ale nie aż tak cicho, żeby lekarze jej nie usłyszeli.

Dyrektor medyczny stanął, zaczął się odwracać do Kleo, a potem wyraźnie się rozmyślił. Francis widział, że doktor bezskutecznie próbuje ukryć zakłopotanie.

– Wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie, a wy, sukinsyny, macie to gdzieś! – ryknęła Kleo.

Potem krótko zachichotała, zaciągnęła się papierosem, cmoknęła językiem i opadła ciężko z powrotem na krzesło. Szczerząc zęby w uśmiechu, odprowadziła wzrokiem oddalającego się doktora. Zamachała papierosem jak dyrygent, usatysfakcjonowany ostatnimi nutami orkiestrowej aranżacji.

Wybuch Kleo dodał Francisowi otuchy. Wydawało mu się, że Kleopatra z Amherst zwróciła na siebie uwagę wszystkich pacjentów włóczących się po oddziale. Czy cokolwiek to dla nich znaczyło, tego nie wiedział, ale uśmiechnął się do siebie na ten skromny pokaz buntu i żałował, że sam nie ma dość odwagi, by zachować się tak samo. Kleo chyba czytała w jego myślach, bo wydmuchnęła w nieruchome powietrze korytarza duże, kształtne kółko dymu, potem mrugnęła porozumiewawczo do Francisa.

Peter, stojący obok przyjaciela, musiał pomyśleć o tym samym.

– Kiedy przyjdzie rewolucja – szepnął – ona stanie na barykadach. Cholera, pewnie nawet na czele buntu, a jest dość gruba, żeby sama robić za barykadę.

– Jaka rewolucja? – spytał Francis.

– Nie bądź taki dosłowny, Mewa – odparł Peter, śmiejąc się. – Myśl symbolicznie.

– To może być łatwe dla królowej Egiptu, ale chyba nie dla mnie – odparł Francis.

Obaj się wyszczerzyli.

Podszedł do nich Gulptilil, wciąż najwyraźniej w niezbyt wesołym nastroju.

– Ach, Peter i Francis – powiedział; w jego głosie znów pojawiły się śpiewne tony, ale pozbawione uprzejmości. – Moi dwaj detektywi. Jak wam idzie? – spytał.

– Powoli, ale do przodu – odparł Peter. – Tak bym to określił. Ale najwięcej ma na ten temat do powiedzenia panna Jones.

– Oczywiście. Z nią wiąże się jeden rodzaj postępów. Ja i pozostali członkowie personelu jesteśmy zainteresowani zupełnie innymi postępami, prawda?

Peter zawahał się, potem pokiwał głową.

– A tak na marginesie, dobrze, że się spotkaliśmy – dodał Gulptilil. – Obaj macie przyjść dzisiaj po południu do mojego gabinetu. Francis, pora, żebyśmy porozmawiali o twoim dostosowywaniu się. Peter, odwiedzi cię dziś dość ważna osoba. Bracia Moses zostaną poinformowani o jej przybyciu i odprowadzą cię do budynku administracji.

Gruszkowaty dyrektor medyczny uniósł brew w oczekiwaniu na reakcję obu mężczyzn. Patrzył im w oczy przez niezręczne pół minuty, potem podszedł do Lucy stojącej kilka kroków dalej.

– Dzień dobry, panno Jones. Udało się pani rozstrzygnąć choć kilka dylematów?

Udało mi się wyeliminować pewną liczbę potencjalnych podejrzanych.

– Rozumiem, że to dla pani ważne osiągnięcie.

Lucy nie odpowiedziała.

– Cóż – ciągnął Gulptilil – proszę pracować dalej. Im szybciej dojdziemy do jakichś wniosków, tym lepiej dla wszystkich zainteresowanych. Czy pan Evans okazał się pomocny w dociekaniach?