Выбрать главу

Miasto nad zatoką Thwil miało w sobie odrobinę niezwykłości Pagórka i Gaju. Choć bowiem napastnicy przebiegali przez nie w poszukiwaniu niewolników i łupów, i podpalali domy, ognie natychmiast wygasały, a wąskie uliczki zwiodły przybyszów na manowce. Spośród tych, co przeżyli napaść, większość stanowiły mądre kobiety i ich dzieci, które ukryły się w mieście bądź wewnętrznym Gaju. Mężczyźni, którzy obecnie żyli na Roke, byli właśnie owymi ocalałymi, obecnie już dorosłymi dziećmi. Na wyspie niepodzielnie rządziły Kobiety Dłoni. Ich zaklęcia od dawna strzegły Roke, a obecnie pilnowały jej jeszcze czujniej.

Kobiety Dłoni nie ufały mężczyznom. Jeden z nich je zdradził. Zaatakowali je mężczyźni. Męskie ambicje zwiodły na manowce magiczną sztukę, tak by służyła sprawie zysku.

— Nie chcemy mieć nic wspólnego z ich rządami — powiedziała łagodnym głosem wysoka Woal.

Żar jednak rzekła do Medry:

— Sami zgotowaliśmy sobie zgubę.

Kobiety Dłoni zebrały się na Roke ponad sto lat wcześniej, tworząc związek magów. Dumne, pewne swej mocy, próbowały nauczać innych, by w sekrecie trzymali się razem, przeciwstawiając się siewcom wojny, łowcom niewolników, do czasu gdy otwarcie przeciw nim powstaną. Kobiety wyruszały z Roke do innych krajów wokół Morza Najgłębszego, tkając szeroką, niewidoczną sieć oporu. Nawet teraz pozostały z niej jeszcze strzępy. Medra natknął się na jeden z nich w wiosce Anieb i odtąd podążał tym śladem. Nie doprowadziły go jednak na wyspę. Od czasu najazdu Roke całkowicie odcięła się od świata, zamknięta wewnątrz kordonu potężnych zaklęć ochronnych, cały czas wzmacnianych przez mądre kobiety z wyspy. Wszelkie kontakty z innymi zostały zerwane.

— Nie mogliśmy ich ocalić — powiedziała Żar. — Nie mogliśmy ocalić siebie.

Woal, mimo uśmiechu i łagodnego głosu, była nieugięta. Oznajmiła Medrze, że zgodziła się na jego pozostanie na Roke, bo chciała mieć na niego oko.

— Raz już przebiłeś się przez nasz mur — rzekła. — To, co o sobie opowiadasz, może być prawdą, ale nie musi. Co mógłbyś mi powiedzieć, bym ci zaufała?

Zgodziła się z innymi, by dać mu mały domek na wybrzeżu i pracę u szkutniczki z Thwil, która sama wyuczyła się swego fachu i z radością przyjęła zręcznego pomocnika. Woal nie wtrącała się do jego życia. Zawsze witała go uprzejmie. Jednak na jej pytanie — “Co mógłbyś mi powiedzieć, bym ci zaufała?" — nie umiał odpowiedzieć.

Żar zwykle krzywiła się na jego widok. Zadawała mu krótkie pytania, słuchała odpowiedzi i milczała.

Pewnego razu nieśmiało spytał ją o Wewnętrzny Gaj, gdy bowiem zagadywał o to innych, zawsze słyszał: “Żar ci powie".

Ona jednak odmówiła odpowiedzi. Nie arogancko, lecz stanowczo.

— O Gaju możesz się nauczyć tylko w Gaju i tylko od niego. Pewnego popołudnia zeszła na piaszczystą plażę zatoki Thwil, gdzie Medra naprawiał łódź rybacką. Pomogła mu, jak umiała, wypytując o sztukę budowy łodzi, a on pokazał jej wszystko, co potrafił. Było to bardzo miłe popołudnie. Potem odeszła bez słowa. Trochę go niepokoiła. Była nieobliczalna. Zdumiał się, gdy kilka dni później oznajmiła:

— Po Długim Tańcu wyruszam do Gaju. Jeśli chcesz, chodź ze mną.

Choć zdawało się, że z pagórka Roke widać cały Gaj, kiedy człowiek wszedł między drzewa, nie zawsze znajdował drogę na pola. Wędrował pod dębami, bukami, jesionami, kasztanowcami, orzechami i wierzbami, znajomymi drzewami, zielonymi wiosną, nagimi zimą. Między nimi rosły też ciemne świerki i wysokie drzewa iglaste, których Medra nie znał, o miękkiej czerwonawej korze i stożkowatym kształcie. Szedł między nimi, a wiodąca wśród drzew ścieżka nigdy nie pozostawała taka sama. Ludzie w Thwil radzili, by zanadto nie zagłębiać się w las, bo tylko wracając tą samą drogą można było mieć pewność, że się nie zabłądzi.

— Jak daleko sięga ten las? — spytał Medra.

— Tak daleko jak myśl — odparła Żar.

Mówiła, że liście na drzewach przemawiają, a cienie można odczytać.

— Uczę się je rozumieć — rzekła.

Podczas pobytu na Orrimy Medra nauczył się czytać zwykłe pismo Archipelagu. Później Smoczy Lot z Pendoru nauczył go niektórych run mocy. Była to jednak wciąż powszechna wiedza. Tego, czego Żar dowiedziała się samotnie w Wewnętrznym Gaju, nie znał nikt oprócz tych, z którymi podzieliła się swą wiedzą. Całe lato mieszkała pod kopułą Gaju, za osłonę mając jedynie gałęzie i gotując na niewielkim ogniu obok strumienia wypływającego z puszczy i wpadającego do rzeki.

Medra obozował nieopodal. Nie wiedział, czego Żar od niego chciała. Najwyraźniej pragnęła go uczyć. Zacząć odpowiadać na pytania o Gaj. Ale milczała. On także nie odzywał się słowem, nieśmiały i ostrożny, lękając się zakłócić jej samotność, która zdumiewała go, podobnie jak osobliwość samego Gaju. Drugiego dnia Żar poprosiła, by z nią poszedł, i zaprowadziła go daleko w głąb lasu. Wędrowali godzinami w milczeniu. W letnie popołudnie w lesie panowała cisza. Nie śpiewał żaden ptak. Liście nie szeleściły. Ścieżki między pniami ulegały nieskończonym zmianom, a jednak wszystkie były takie same. Medra nie zorientował się nawet, kiedy zawrócili. Wiedział jednak, że zaszli dalej niż wybrzeża Roke. Ciepłym wieczorem znów znaleźli się pośród pól i pastwisk. Gdy wracali do obozu, ujrzał nad zachodnimi wzgórzami cztery gwiazdy Kuźni.

Żar pożegnała go jedynie krótkim dobranoc. Następnego dnia oznajmiła:

— Zamierzam usiąść pod drzewami.

Niepewny, czego od niego oczekuje, podążył za nią w pewnej odległości. Gdy usiadła, zrobił to samo. Milczała, patrzyła i nasłuchiwała. On też patrzył, milczał i nasłuchiwał. Spędzili tak kilkanaście dni, aż wreszcie pewnego poranka Medra zbuntował się i kiedy Żar ruszyła do Gaju, został nad strumieniem. Nawet nie obejrzała się za siebie.

Tego ranka z Thwil przybyła Woal. Przyniosła im kosz chleba, sera i owoców.

— Czego się dowiedziałeś? — spytała Medrę swym chłodnym, łagodnym głosem.

— Że jestem głupcem — odparł.

— Czemu, Rybołowie?

— Tylko głupiec może siedzieć wiecznie pod drzewami i niczego się nie nauczyć.

Woal uśmiechnęła się lekko.

— Moja siostra nigdy dotąd nie uczyła mężczyzny — powiedziała. Zerknęła na niego i odwróciła wzrok, spoglądając na zielone i złote pola. — Nigdy dotąd nie spojrzała na mężczyznę — dodała.

Medra milczał. Twarz go paliła. Spuścił głowę.

— Myślałem… — zaczął i urwał.

W słowach Woal ujrzał drugie oblicze niecierpliwości milczącej Żar.

Próbował patrzeć na nią jak na kogoś nieosiągalnego, a przecież pragnął dotknąć jej miękkiej brązowej skóry, czarnych lśniących włosów. Gdy patrzyła na niego z nagłym wyzwaniem, myślał, że ją rozgniewał. Bał się ją zranić, urazić. Czego się lękała? Jego pożądania? Swojego własnego? Nie była jednak niedoświadczoną dziewczyną, lecz mądrą kobietą, magiem. Tą, która wędruje po Wewnętrznym Gaju i dostrzega wzory wśród cieni!

Wszystko to przemknęło mu przez głowę, niczym gwałtowna fala przerywająca tamę.