— Jest bardzo chora, Trzcino — powiedziała dziewczyna i zwróciła się do Rybołowa: — Nie jesteś uzdrowicielem. — Jej głos zabrzmiał oskarżycielsko.
— Nie.
— A ona owszem — wtrąciła Trzcina. — Jak jej matka. I matka matki. Wpuść nas, Dory. Albo przynajmniej mnie. Chcę z nią pomówić. — Dziewczyna na moment zniknęła w głębi domu. Trzcina odwróciła się do Medry. — Jej matka umiera na suchoty. Żaden uzdrowiciel nie mógłby jej pomóc. Kiedyś jednak umiała leczyć skrofuły i zaklinać ból. Była wspaniała. Dory z pewnością jej dorówna.
Dziewczyna wezwała ich gestem. Kruk wolał zaczekać na zewnątrz. Znaleźli się w wysokim, długim pomieszczeniu. Wokół widniały jeszcze ślady dawnej elegancji, jednak wszystko było bardzo stare i bardzo biedne. Rybołów dostrzegał wszędzie akcesoria uzdrowicielki i pęki suszonych ziół, ułożone w pewnym porządku. Tuż przy pięknym kamiennym kominku, z którego unosiła się wąska smużka słodkiego ziołowego dymu, stało łóżko. Leżąca na nim kobieta była tak wyniszczona, że w półmroku zdawała się jedynie kupką kości wśród cieni. Gdy Rybołów podszedł do niej, spróbowała usiąść. Córka uniosła jej głowę na poduszce i Rybołów usłyszał:
— Czarnoksiężnik. To nie przypadek.
Natychmiast pojął, że ta kobieta ma moc. Czy ona go tutaj wezwała?
— Jestem szukaczem — rzekł. — Znajduję.
— Możesz ją uczyć?
— Mogę ją zabrać do innych, którzy to potrafią.
— Zrób to.
— Zrobię.
Opadła na poduszki i zamknęła oczy.
Wstrząśnięty mocą jej woli, Rybołów wyprostował się i odetchnął głęboko. Spojrzał na dziewczynę, ona jednak nie zareagowała, z niemą rozpaczą obserwując matkę. Dopiero gdy kobieta pogrążyła się we śnie, Dory poszła pomóc Trzcinie, która krzątała się po izbie, zbierając zakrwawione szmatki rozrzucone wokół łóżka.
— Przed chwilą znów miała krwotok, a ja nie mogłam go powstrzymać — odezwała się Dory. Z jej oczu spływały łzy, kreśląc linie na policzkach. Twarz dziewczyny niemal się nie zmieniła.
— O, moja mała, biedne jagniątko. — Trzcina przytuliła ją. Dory odpowiedziała uściskiem, lecz nawet nie pochyliła głowy.
— Zmierza już tam, do muru, a ja nie mogę z nią pójść — powiedziała. — Idzie sama, a ja nie mogę z nią pójść. Czy ty byś mógł? — Oderwała się od sąsiadki, spoglądając na Rybołowa. — Mógłbyś!
— Nie — rzekł. — Nie znam drogi.
Lecz gdy mówiła, ujrzał to, co widziała dziewczyna: długie zbocze opadające w ciemność i dalej, na skraju mroku, niski kamienny mur. Nagle wydało mu się, że dostrzega kobietę wędrującą wzdłuż muru, bardzo chudą, zwiewną; kości i cienie. Nie była to jednak umierająca matka dziewczyny, lecz Anieb. A potem wizja zniknęła. Znów stał naprzeciw młodej czarownicy. Jej oczy z wolna łagodniały. Ukryła twarz w dłoniach.
— Musimy pozwolić im odejść — powiedział.
— Wiem — szepnęła.
Trzcina wodziła wzrokiem od jednego do drugiego. Jej oczy błyszczały.
— Człek nie tylko zręczny — rzekła — ale i utalentowany. Cóż, nie jesteś pierwszy.
Spojrzał na nią pytająco.
— Miejsce to nazywamy domem Atha — oświadczyła.
— On tu mieszkał — wtrąciła Dory. Przez moment w jej przepojonym beznadziejnym bólem głosie zabrzmiała nutka dumy. — Mag Ath, setki lat temu, zanim wyruszył na zachód. Wszystkie moje przodkinie były mądrymi kobietami. Zatrzymał się tutaj. Z nimi.
— Daj mi miednicę — poprosiła Trzcina. — Przyniosę wody, by namoczyć bandaże.
— Ja przyniosę wodę — wtrącił Rybołów. Z miednicą wyszedł na podwórko, do studni. Tak jak przedtem, Kruk siedział na cembrowinie, niespokojny i znudzony.
— Czemu tracimy tu czas? — spytał ostro, gdy Rybołów spuścił do studni wiadro. — Czyżbyś stał się sługą czarownic?
— Owszem. I będę jej służył aż do śmierci. A potem zabiorę jej córkę na Roke. Jeśli chcesz przeczytać Księgę Imion, możesz popłynąć z nami.
I tak szkoła na Roke zyskała pierwszą uczennicę zza morza, a także pierwszego bibliotekarza. Księga Imion, obecnie przechowywana w Wieży Osobnej, stała się podstawą wiedzy i metody imion leżącej u podstaw magii z Roke. Dory, która, jak mówiono, uczyła własnych nauczycieli, stała się mistrzynią sztuk uzdrawiania i ziół; zapewniła tej sztuce poczesne miejsce wśród innych nauczanych na Roke. Kruk natomiast, niezdolny rozstać się choćby na miesiąc z Księgą Imion, posłał po własne książki na Orrimy i wraz z nimi osiadł w Thwil. Pozwalał ludziom ze szkoły je studiować, jeśli tylko okazywali im — i jemu — stosowny szacunek.
Następne lata dla Rybołowa upływały podobnie. Późną wiosną wypływał “Nadzieją", szukając i znajdując ludzi do szkoły na Roke — głównie dzieci i młodzież, czasami też dorosłych mężczyzn i kobiety obdarzonych magicznym darem. Większość dzieci była biedna. I choć nie zabierał nikogo wbrew jego woli, rodzice i panowie rzadko poznawali prawdę. Rybołów był rybakiem potrzebującym do pomocy chłopaka bądź dziewczyny do pracy w tkalni, albo też kupował niewolników dla swego pana z innej wyspy. Jeśli oddawano dziecko, by zapewnić mu lepszą przyszłość, czy sprzedawano je do pracy, płacił prawdziwymi kościanymi płytkami. Gdy sprzedawano je w niewolę, płacił złotem i następnego dnia odpływał. Wtedy zaś złoto zmieniało się z powrotem w krowie łajno.
Zapuszczał się daleko, nawet na Wschodnie Rubieże, i nigdy nie odwiedzał dwukrotnie tego samego miasta czy wyspy, chyba że upłynęły całe lata. Mimo wszystko jednak wkrótce zaczęto o nim szeptać. Ludzie nazywali go złodziejem dzieci, straszliwym czarnoksiężnikiem, który porywa dzieci na swą wyspę na lodowej północy i wysysa im krew. Na Way i Felkway po dziś dzień rodzice straszą nim dzieci, pouczając, by nie ufały nieznajomym.
Wkrótce wielu Ludzi Dłoni wiedziało, co się dzieje na Roke. Na wyspę zaczęli przybywać przysyłani przez nich młodzi ludzie. Wielu z trudem docierało do celu, gdyż kryjące wyspę zaklęcia były jeszcze silniejsze niż dawniej. Sprawiały, iż wydawała się jedynie chmurą, rafą wśród spienionych fal. Do tego wiatr z Roke nie dopuszczał do zatoki Thwil statków, o ile na pokładzie nie znalazł się czarnoksiężnik zdolny go odwrócić. Mimo to jednak przybywali. Lata mijały i w końcu okazało się, iż szkoła potrzebuje nowej siedziby, większej niż jakikolwiek budynek w Thwil.
W Ziemiomorzu mężczyźni budują statki, a kobiety domy. Tak nakazywał obyczaj. Jednak przy wznoszeniu większych budowli kobiety pracowały ramię w ramię z mężczyznami. Nie obowiązywały tu przesądy nie dopuszczające mężczyzn do kopalni ani zabraniające kobietom oglądać kładzenia kilu. Mężczyźni i kobiety, obdarzeni wielką mocą, wznieśli wspólnie Wielki Dom na Roke. Kamień węgielny położono na szczycie wzgórza, z którego biło źródło, nad miastem Thwil, naprzeciw Pagórka. Mury stawiano nie tylko z kamienia i drewna, lecz także z potężnych czarów, a wzmocniono zaklęciami. Pierwszą gotową częścią wielkiego domu było jego serce, Podwórzec Fontanny.
Tam właśnie Medra przyszedł wraz z Elehal, stąpając po białych kamieniach, nim jeszcze otoczono je murami. Elehal zasadziła obok fontanny młodą jarzębinę z Gaju. Przyszła teraz, by sprawdzić, jak się miewa drzewko. Silny wiosenny wiatr od lądu porywał wodę z fontanny. Na Pagórku zebrała się grupka ludzi: czarnoksiężnik Hega z O nauczał krąg młodzieży sztuczek iluzji. Nazywali go Mistrzem Sztuk. Iskiernik już dawno przekwitł. Wiatr porywał jego popioły. We włosach Żar pojawiły się siwe pasma.