Выбрать главу

— I znów wyruszasz, pozostawiając nam kwestię ustalenia reguł. — Jej brwi marszczyły się równie groźnie jak kiedyś, lecz głos rzadko przybierał równie surową nutę.

— Zostanę, jeśli chcesz, Elehal.

— Chcę, żebyś został. Ale nie rób tego. Zajmujesz się szukaniem. Musisz to robić. Tyle że ustalenie najlepszych metod — reguł, tak je chce nazwać Waris — to praca dwakroć cięższa niż budowa domu i wywołująca dziesięciokroć więcej sporów. Chciałabym móc się od tego oderwać. Znów spacerować z tobą, jak kiedyś… I chciałabym, byś nie płynął na północ.

— Czemu się spieramy? — spytał z głębokim smutkiem.

— Bo jest nas więcej! Zbierz w komnacie dwudziestu, trzydziestu ludzi obdarzonych mocą, a będą starali się działać po swojemu. Kiedy mężczyzn, którzy zawsze pracowali samotnie, połączysz w grupę z kobietami mającymi swoje sposoby, osiągniesz tylko niechęć. Do tego istnieją między nami głębokie różnice, Medro. Musimy dojść do zgody. To niełatwe. Choć odrobina dobrej woli mogłaby zdziałać dużo.

— Mówisz o Warisie?

— O Warisie i kilku innych. To mężczyźni. Dla nich tylko to się liczy. Gardzą Dawnymi Mocami i boją się ich. Podejrzliwie traktują moce kobiet, bo sądzą, że łączą się one z Dawnymi Mocami. Jakby jakikolwiek śmiertelnik mógł z nich korzystać bądź próbować je kontrolować! Zbyt są skupieni na swej męskości. Twierdzą, że prawdziwy czarnoksiężnik musi być mężczyzną żyjącym bez kobiet. Siostra powiedziała mi wczoraj, że wraz z Ennio i cieślami zaproponowali, iż wzniosą im zamkniętą część domu albo nawet odrębny dom, by mogli zachować czystość. To nie moje słowo, lecz Warisa. Oni jednak odmówili. Chcą, by reguła Roke oddzieliła mężczyzn od kobiet i by mężczyźni podejmowali wszystkie decyzje. Jaki kompromis możemy z nimi zawrzeć? Czemu tu przyszli, jeśli nie chcą współpracować z kobietami?

— Powinniśmy ich odesłać.

— Odesłać stąd? W gniewie? By uprzedzili władców Wathortu i Havnoru, że wiedźmy z Roke szykują burzę?

— Zapominam. Zawsze zapominam. — W jego głosie dźwięczała rozpacz. — Zapominam o murach więzienia. Gdy pozostaję poza nimi, nie jestem takim głupcem. Ale kiedy tu jestem, nie wierzę, iż to więzienie. Tam jednak, bez ciebie, pamiętam. Nie chcę odejść, ale muszę. Nie chcę przyznać, że cokolwiek tutaj mogło pójść nie tak, ale muszę. Odpłynę raz jeszcze na północ, Elehal. Ale kiedy wrócę, zostanę. To, co muszę znaleźć, znajdę tutaj. Czyż już tego nie znalazłem?

— Nie — odparła. — Znalazłeś mnie. Lecz w Gaju czeka cię dużo szukania i znajdowania. Może nawet znajdziesz ukojenie. Czemu na północ?

— By dotrzeć do Ludzi Dłoni z Enladu i Ca. Nigdy tam nie byłem. Nie wiemy nic o ich magii. Enlad królów i jasna Ea, najstarsza z wysp! Z pewnością znajdziemy tam sojuszników.

— Lecz między nami leży Havnor — przypomniała.

— Nie popłynę na Havnor, ukochana. Zamierzam go okrążyć, wodą.

Zawsze potrafił ją rozśmieszyć. Tylko jemu się to udawało. Gdy go nie było, milczała — spokojna, rozsądna. Już dawno zrozumiała, że niecierpliwość w pracy, którą i tak trzeba wykonać, nie ma sensu. Czasami wciąż jeszcze marszczyła brwi, czasami się uśmiechała, ale nie śmiała się. Gdy tylko mogła, samotnie ruszała do Gaju, jak kiedyś. Lecz w latach budowy domu i założenia Szkoły rzadko nadarzały się jej takie okazje. A kiedy chodziła tam, zwykle zabierała ze sobą kilku uczniów, by wraz z nią poznawali ścieżki wiodące przez las i wzory wśród liści. Była bowiem Mistrzem Wzorów.

Tego roku Rybołów późno wyruszył w podróż. Zabrał ze sobą piętnastoletniego chłopca, Okrucha, obiecującego zaklinacza pogody, który musiał poćwiczyć na morzu, i Sadzę, sześćdziesięciolatkę, która przybyła z nim na Roke siedem, osiem lat wcześniej. Była jedną z Kobiet Dłoni na Ark i choć brakło jej daru magicznego, potrafiła doskonale sprawić, by ludzie sobie nawzajem ufali i pracowali ramię w ramię. Również na Roke uznawano Sadzę za jedną z mądrych kobiet. Poprosiła Rybołowa, by zabrał ją w odwiedziny do matki, siostry i dwóch synów. Miał zostawić Okrucha wraz z nią i w drodze powrotnej zabrać ich na Roke. Wyruszyli więc w pogodny letni dzień na północny wschód przez Morze Najgłębsze. Rybołów nakazał Okruchowi, by wypełnił żagiel odrobiną magicznego wiatru, chcieli bowiem dotrzeć na Ark przed Długim Tańcem.

Kiedy zbliżyli się do wyspy, sam Rybołów otoczył “Nadzieję" iluzją, by wydawała się nie łodzią, lecz płynącą na wodzie kłodą drewna, gdyż na tych wodach roiło się od piratów i łowców niewolników Losena.

Z Sesesry na wschodnim wybrzeżu Ark, gdzie zostawił pasażerów i odtańczył Długi Taniec, pożeglował cieśninami Ebavnor, zamierzając skręcić na zachód, wzdłuż południowych wybrzeży Omeru. Cały czas podtrzymywał iluzję. Lecz w piękny, słoneczny letni dzień przy północnym wietrze ujrzał daleko, wysoko, nad błękitnymi falami, nad mglistym brązem i błękitem ziemi długie, białe zbocza góry Onn.

To był Havnor. Jego ojczyzna. Zostawił tam najbliższych; nie wiedział, żyją jeszcze czy umarli. Tam też, na zboczu góry, leżała Anieb. Nigdy tu nie wrócił. Nigdy nawet się nie zbliżył. Ile lat minęło? Szesnaście, siedemnaście? Nikt by go już nie poznał. Nikt nie pamiętał chłopca, Wydry, poza matką, ojcem i siostrą, jeśli wciąż żyli. Z pewnością w Wielkim Porcie byli też Ludzie Dłoni. Teraz powinien ich rozpoznać.

Żeglował szeroką cieśniną i wkrótce góra Onn zniknęła mu z oczu, przysłonięta przez przylądki u ujścia Zatoki Havnorskiej. Nie zobaczy jej więcej, jeśli nie skręci w wąski przesmyk. Wówczas ujrzy górę: wyniosły szczyt, wierzchołek wznoszący się nad spokojnymi wodami. Tam właśnie jako dwunastolatek próbował wezwać magiczny wiatr. Żeglując dalej, zobaczy wieże, z początku niewyraźne, maleńkie kropki i kreski, a potem łopoczące na nich barwne chorągwie. Białe miasto w sercu świata.

Jedynie tchórzostwo trzymało go z dala od Havnoru. Lęk o własną skórę. Obawa, że odkryje, iż jego rodzina odeszła. Że zbyt wyraźnie przypomni sobie Anieb.

Bywały chwile, gdy miał wrażenie, że tak jak on wezwał ją za życia, tak ona może go przyzwać martwa. Więź, która pozwoliła jej go ocalić, nie uległa zerwaniu. Wiele razy Anieb odwiedzała go we śnie, stojąc w milczeniu, jak wtedy gdy ujrzał ją po raz pierwszy w cuchnącej wieży w Samory. Ujrzał ją też wiele lat wcześniej w wizji uzdrowicielki Telio, w gasnącym świetle obok kamiennego muru. Teraz dzięki Elehal i innym ludziom z Roke wiedział już, czym jest ów mur: oddziela światy żywych i umarłych. A w owej wizji Anieb wędrowała po jasnej stronie, nie drugiej, biegnącej w ciemności.

Czyżby lękał się tej, która go uwolniła?

Halsując z silnym wiatrem, okrążył południowy przylądek i pożeglował do Wielkiej Zatoki Havnorskiej.

***

Na wieżach Haynoru wciąż powiewały chorągwie; nadal rządził tam król. Chorągwie należały do zdobytych miast i wysp. Królem był wojownik Losen. Nie opuszczał już marmurowego pałacu — przebywał w nim całe dnie, otoczony niewolnikami, patrząc jak miecz Erreth-Akbego niczym gnomon wielkiego słonecznego zegara rzuca cień na dachy w dole. Wydawał rozkazy, a niewolnicy odpowiadali: “Tak się stanie, wasza wysokość". Ogłaszał audiencje i starcy przybywali tłumnie, mówiąc: “Jesteśmy posłuszni waszej wysokości", wzywał swych czarnoksiężników i mag Wczesny zjawiał się, składając głęboki ukłon.