Выбрать главу

— Do zobaczenia na przyjęciu.

Diament, wysoki, przystojny, obojętny, odwrócił się i odszedł.

— Zbytnio zadziera nosa, by się z nami zadawać — mruknął Smoła. — A przecież nauczyłem go wszystkiego, jeśli chodzi o grę na harfie. Cóż to jednak znaczy dla bogacza.

***

Złośliwe słowa Smoły mocno go ubodły, a myśl o przyjęciu ciążyła tak bardzo, że stracił apetyt. Pozostała jeszcze nadzieja, że może się rozchoruje i pozostanie w domu. Nadszedł jednak dzień przyjęcia i Diament znalazł się wśród ludzi — nie tak widoczny, radosny, rozkrzyczany jak ojciec, ale był tam, uśmiechał się, tańczył. Zjawili się wszyscy jego przyjaciele z dzieciństwa; miał wrażenie, że połowa z nich poślubiła drugą połowę. Nie brakowało jednak flirtów, a w pobliżu stale kręciło się kilka ładnych dziewcząt. Diament wypił sporo doskonałego piwa z browaru Gadge'a i odkrył, że jeśli tańczy, a w tańcu rozmawia ze śmiechem, może znieść nawet muzykę. Tańczył zatem po kolei ze wszystkimi ładnymi dziewczynami, a potem znów z każdą, która nawinęła się pod rękę. Żadna nie przepuściła okazji.

Było to najwspanialsze przyjęcie Złotego. Na miejskim błoniu, nieopodal domu kupca, rozłożono deski i rozbito namiot dla starszyzny, by mogła w spokoju jeść, pić i plotkować. Przygotowano nowe ubrania dla dzieci, w mieście zjawili się żonglerzy i lalkarze — część z nich opłacona, inni przybyli z własnej woli, skuszeni perspektywą kilku miedziaków i darmowego piwa. Każda zabawa przyciągała wędrownych kuglarzy i grajków, którzy w ten sposób zarabiali na życie, i choć nikt ich nie prosił, byli mile widziani. Pod wielkim dębem na szczycie wzgórza balladzista o jękliwym głosie, akompaniujący sobie na równie jękliwych dudach, śpiewał “Czyny władcy smoków". Gdy grupa Smoły — harfa, flet, wiola i bęben — zrobiła sobie przerwę na kufelek, na deski wskoczyli nowi muzycy.

— Hej, to ludzie Labby'ego! — krzyknęła jedna z dziewcząt. — Chodź, są najlepsi!

Labby, jasnoskóry mężczyzna w wielobarwnym stroju, grał na podwójnym rogu. Towarzyszył mu wiolista, tamburynista i Róża na flecie. Najpierw zagrali skoczną radosną melodię, zbyt szybką dla niektórych tancerzy. Diament i jego partnerka nie poddali się jednak. Ludzie klaskali i wiwatowali, gdy młodzi, zdyszani i zlani potem, skończyli taniec.

— Piwa! — huknął Diament i odpłynął, porwany przez grupkę roześmianych i rozgadanych młodych kobiet i mężczyzn.

Za sobą usłyszał początek kolejnej melodii. Samotna wiola załkała, intonując przejmująco “Gdzie tylko pójdzie mój miły".

Diament jednym łykiem opróżnił kufel piwa. Towarzyszące mu dziewczyny ze śmiechem patrzyły, jak przełyka, odchylając głowę. Zadygotał niczym koń pociągowy użądlony przez gza.

— Nie, nie mogę — westchnął i umknął w mrok, poza kręgi światła rzucane przez otaczające namiot lampiony.

— Dokąd on idzie? — spytała jedna z dziewcząt.

— Wróci — odparła druga i ze śmiechem podjęły przerwaną rozmowę.

Ucichły słodkie dźwięki wioli.

— Czarna Różo — rzekł zza jej pleców.

Odwróciła głowę i spojrzała na niego. Patrzyli sobie w oczy. Ona siedziała ze skrzyżowanymi nogami na tanecznej platformie, on klęczał na trawie.

— Przyjdź w łoziny — poprosił.

Nie odpowiedziała. Labby zerknął na nią, uniósł róg do ust, bębniarz uderzył w tamburyn i zaintonowali marynarskiego dżiga.

Gdy znów się rozejrzała, Diamenta już tam nie było. Po jakiejś godzinie Smoła wrócił ze swą grupą w wybitnie złym humorze, który piwo jeszcze tylko pogorszyło. Przerwał kolejną melodię i tańce, nakazując głośno Labby'emu, by się wynosił.

— Pocałuj mnie w nos, szarpistruno — odparł Labby.

Smoła nie puścił tego płazem. Zebrani podzielili się na grupki i gdy spór trwał w najlepsze, Róża wsunęła flet do kieszeni i uciekła.

Z dala od lampionów panował mrok, potrafiła jednak poruszać się po ciemku. Diament już czekał na nią w kryjówce. Przez ostatnie dwa lata zarośla zgęstniały. Między zielonymi pędami i długimi opadającymi liśćmi pozostało niewiele miejsca.

Z oddali znów dobiegła muzyka, zagłuszana przez wiatr i szmer płynącej rzeki.

— Czego chcesz, Diamencie?

— Porozmawiać.

Byli dla siebie tylko głosami i cieniami.

— Mów — rzekła.

— Chciałem prosić, żebyś ze mną odeszła — powiedział.

— Kiedy?

— Wtedy. Gdy się pokłóciliśmy. Powiedziałem wszystko nie tak. Myślałem… — Długa cisza. — Myślałem, że mógłbym uciec. Z tobą. Grać, śpiewać. Zarabiać na życie. Moglibyśmy odejść razem. Chciałem to powiedzieć.

— Ale nie powiedziałeś.

— Wiem. Mówiłem wszystko nie tak. Zrobiłem wszystko nie tak. Zdradziłem wszystko. Magię. Muzykę. I ciebie.

— Mną się nie przejmuj — odparła.

— Naprawdę?

— Niezbyt dobrze gram na flecie, ale wystarczy. W razie potrzeby to, czego mnie nauczyłeś, uzupełniam zaklęciem, a grupa jest naprawdę dobra. Labby też nie jest taki zły. Świetnie sobie radzę. Całkiem nieźle zarabiamy. Zimą mieszkam u matki i pomagam jej. U mnie wszystko dobrze. A u ciebie, Di?

— Wszystko źle.

Zaczęła coś mówić i umilkła.

— Byliśmy wtedy dziećmi — rzekł. — Teraz…

— Co się zmieniło?

— Źle wybrałem.

— Raz? — spytała. — Czy dwa razy?

— Dwa razy.

— Do trzech razy sztuka.

Długą chwilę oboje milczeli. Róża dostrzegała Diamenta w mroku jako niewyraźny cień.

— Jesteś wyższy niż wtedy — zauważyła. — Wciąż potrafisz przywoływać światło, Di? Chcę cię zobaczyć.

Pokręcił głową.

— Tylko ty to umiałeś, pamiętasz? I nigdy nie zdołałeś mnie nauczyć.

— Nie wiedziałem, co robię — mruknął. — Czasami się udawało, a czasem nie.

— A czarnoksiężnik w Południowym Porcie nie pokazał ci, jak to robić?

— Uczył mnie tylko imion.

— Czemu teraz tego nie robisz?

— Zrezygnowałem z magii, Czarna Różo. Musiałem albo oddać się jej bez reszty, albo odejść. Jeśli poświęcać się czemuś, to całym sercem.

— Nie rozumiem dlaczego — odparła. — Moja matka potrafi uleczyć gorączkę, pomóc przy porodzie i znaleźć zgubiony pierścionek. Może to nic w porównaniu z czynami czarnoksiężników i władców smoków, ale zawsze. I z niczego nie zrezygnowała. Moje przyjście na świat też jej nie przeszkodziło. Urodziła mnie, by dowiedzieć się, jak to się robi. Czy musiałam zrezygnować z zaklęć tylko dlatego, że nauczyłam się grać? Ja też potrafię uleczyć gorączkę. Czemu miałbyś rezygnować z jednego, żeby zająć się drugim?

— Mój ojciec… — zaczął Diament, urwał i zaśmiał się cicho. — Nie da się pogodzić tych rzeczy. Pieniędzy z muzyką.

— Ojca z córką czarownicy — dodała Czarna Róża. Znów umilkli. Liście wierzb poruszyły się lekko.

— Wrócisz do mnie? — spytał. — Odejdziesz ze mną? Zechcesz mnie poślubić?

— Nie w domu twojego ojca, Di.

— Gdzie tylko zechcesz. Uciekniemy.

— Ale nie możesz mnie mieć bez muzyki.

— Ani muzyki bez ciebie.

— Wrócę — odparła.

— Labby nie potrzebuje harfisty? Zawahała się, po czym wybuchnęła śmiechem.

— Lepiej, by potrzebował, jeśli chce mieć flecistkę.