Выбрать главу

Gdy skończyła trzynaście lat, gospodyni i stary opiekun winnicy — jedyna służba pozostała jeszcze we dworze — przypomnieli panu, że czas już nadać córce imię. Spytali, czy mają posłać po czarownika z Zachodniego Stawu, czy też wystarczy wioskowa czarownica. Pan Irii zawrzał gwałtownym gniewem.

— Wioskowa czarownica? Wiedźma miałaby nadać córce Irii prawdziwe imię? Czy może zdradziecki czarodziej, sługa samozwańców, którzy ukradli memu dziadowi Zachodni Staw? Jeżeli ten śmierdziel postawi stopę na mojej ziemi, poszczuję go psami, które wyrwą mu wątrobę! Powiedzcie mu to, jeśli chcecie.

I tak dalej. Stara Stokrotka wróciła do kuchni, stary Królik do swych winorośli, a trzynastoletnia Ważka wybiegła z domu i popędziła za wzgórze do wioski, obsypując ojcowskimi wyzwiskami psy, które oszalałe z podniecenia biegły za nią i ujadały donośnie.

— Wracajcie, wy niewdzięczne sucze syny! — wrzeszczała. — Do domu, podstępni zdrajcy!

Psy umilkły i ze spuszczonymi ogonami potruchtały z powrotem.

Ważka znalazła wioskową czarownicę, która zajmowała się właśnie wydłubywaniem robaków z zakażonej rany na zadzie owcy. Jej codzienne imię, podobnie jak wielu kobiet na Way i innych wyspach Archipelagu Hardyckiego, brzmiało Róża. Ludzie obdarzeni tajnymi imionami, kryjącymi w sobie ich moc tak jak diament skrywa światło, często wolą na co dzień nazywać się zwyczajnie.

Róża mamrotała pod nosem zaklęcie, lecz większość pracy wykonywały jej dłonie i krótki ostry nóż. Owca cierpliwie znosiła kolejne nacięcia. Jej półprzejrzyste bursztynowe oczy spoglądały w dal. Milczała, od czasu do czasu tupiąc tylko przednim kopytkiem i wzdychając. Ważka przyjrzała się uważnie pracy czarownicy. Róża wydobyła kolejnego robaka, rzuciła na ziemię, splunęła na niego i znów zaczęła drążyć ranę. Dziewczyna przytuliła się do owcy, a owca do dziewczyny; jedna pocieszała drugą. Róża wyciągnęła, upuściła i opluła ostatniego robaka.

— Podaj mi cebrzyk — poleciła. Przemyła ranę słoną wodą. Owca westchnęła głęboko i nagle ruszyła naprzód, zmierzając do domu. Miała już dosyć zabiegów.

— Zając! — zawołała Róża.

Spod krzaka wynurzył się umorusany, zaspany chłopczyk i ruszył w ślad za zwierzęciem. Owca, którą miał się opiekować, była starsza, większa, lepiej odżywiona i prawdopodobnie mądrzejsza od niego.

— Mówią, że powinnaś nadać mi imię — powiedziała Ważka. — Ojciec wpadł we wściekłość. I tyle.

Czarownica milczała, myjąc nóż i ręce w słonej wodzie. Wiedziała, że dziewczyna ma rację. Gdy pan Irii raz już coś postanowił, nigdy nie zmieniał zdania. Szczycił się tym, twierdząc, że tylko słabi ludzie mówią jedno, a robią drugie.

— Czemu nie mogę sama nadać sobie prawdziwego imienia? — spytała Ważka.

— To niemożliwe.

— Czemu nie? Dlaczego to musi być wiedźma albo czarodziej? Co wy naprawdę robicie?

— No cóż… — Róża wylała wodę na piasek przed domem, który jak większość domów czarownic stał na uboczu. — Cóż… — powtórzyła, prostując się i rozglądając, jakby szukała odpowiedzi, owcy bądź ręcznika. — Widzisz, żeby nadać imię, trzeba znać się na mocy — odparła w końcu, jednym okiem patrząc na Ważkę. Jej drugie oko uciekało w bok. Czasami Ważce zdawało się, że Róży zezuje lewe oko, czasami miała wrażenie, że prawe, zawsze jednak jedno z nich spoglądało prosto, a drugie obserwowało coś z boku, coś innego, ukrytego.

— Jakiej mocy?

— Jedynej — powiedziała krótko Róża.

Równie niespodziewanie jak wcześniej owca czarownica także wstała i odeszła do domu. Ważka ruszyła za nią, ale tylko do drzwi. Nikt nie wchodzi nieproszony do domu czarownicy.

— Mówiłaś, że ją mam — rzekła dziewczyna wprost w cuchnący mrok jednoizbowej chaty.

— Mówiłam, że masz w sobie siłę, wielką siłę — odparła z ciemności czarownica. — Ty także o tym wiesz. Nie mam pojęcia, co powinnaś zrobić. Ty też nie. Trzeba się tego dowiedzieć. Ale nie jest to moc pozwalająca ci nadać sobie imię.

— Czemu nie? Czy jest coś bardziej mojego niż moje prawdziwe imię?

Zapadła długa cisza.

Czarownica wynurzyła się z mroku, niosąc w dłoniach kołowrotek z kamiennym wrzecionem i kłąb tłustej wełny. Usiadła na ławce przy drzwiach, puściła w ruch kołowrotek. Nim odpowiedziała, uprzędła jard szarobrązowej włóczki.

— Moje imię to ja, istotnie, ale czym właściwie jest imię? Tak nazywają mnie inni. Jeśli nie ma innych, tylko ja sama, to po co mi imię?

— Ale… — zaczęła Ważka i umilkła, schwytana w pułapkę argumentów. Po chwili dodała: — Zatem imię musi być darem?

Róża przytaknęła.

— Daj mi moje imię, Różo — poprosiła dziewczyna.

— Twój ojciec nie pozwala.

— Ale ja proszę.

— On jest tu panem.

— Może pozbawiać mnie majątku, nauk, wszelkich dóbr, ale nie imienia!

Czarownica westchnęła jak owca, niepewna, niespokojna.

— Dziś wieczorem — powiedziała Ważka — przy źródle, pod Wzgórzem Irii. Ojciec nic nie zrobi, bo nie będzie wiedział. — W jej głosie dawało się wyczuć błagalne napięcie.

— Powinnaś mieć uczciwy dzień nadania imienia, ucztę i tańce, jak każdy — zaprotestowała wiedźma. — Imię nadaje się o wschodzie słońca. A potem muzyka i zabawy, nie ukradkowe nocne spotkanie, o którym nikt nie wie…

— Ja będę wiedziała. Skąd wiesz, jakie imię nadać, Różo? Mówi ci o tym woda?

Wiedźma jeden jedyny raz pokręciła szarosiwą głową.

— Nie mogę ci powiedzieć. — Jej “nie mogę" nie oznaczało “nie powiem". Ważka czekała cierpliwie. — To moc, jak już mówiłam. Po prostu się zjawia. — Róża przestała prząść i uniosła wzrok. Jedno oko spoglądało na chmurę na zachodzie, drugie nieco dalej na północ. — Stoisz w wodzie wraz z dzieckiem, odbierasz mu dziecięce imię. Ludzie mogą korzystać z niego dalej na co dzień, ale nie jest to prawdziwe imię, nigdy nie było. Teraz dziecko nie jest już dzieckiem i nie ma imienia. Wtedy czekasz, otwierasz swój umysł, jakbyś otwierała drzwi domu, wpuszczając do środka wiatr, i nadchodzi. Twój język wymawia je, twój oddech je tworzy, nadajesz je dziecku. Oddech, imię. Nie myślisz; ono samo zjawia się w twojej głowie. Przez ciebie trafia do dziecka, do niego należy. To właśnie moc, tak to działa. Wszystko wygląda podobnie, nie jest to coś, co robisz. Musisz wiedzieć, jak pozwalać, by rzeczy robiły się same. Oto cała sztuka.

— Magowie potrafią więcej — wtrąciła dziewczyna.

— Nikt nie potrafi zdziałać więcej — odparła Róża.

Ważka pokręciła głową, wyciągając szyję tak mocno, że zatrzeszczały kręgi. Niespokojnie wyprostowała długie ręce i nogi.

— Zrobisz to? — spytała. Róża przytaknęła krótko.

Ciemną nocą, długo po zachodzie słońca, na długo przed świtem spotkały się na dróżce pod Wzgórzem Irii. Róża przywołała słabe magiczne światełko, tak by mogły przejść przez otaczające źródło moczary, nie zapadając się w bagno wśród trzcin. W zimnym mroku pod kilkoma gwiazdami, ukryte w czarnym cieniu wzgórza rozebrały się i weszły do płytkiej wody. Ich stopy zapadły się głęboko w aksamitny muł. Czarownica dotknęła dłoni dziewczynki.