Выбрать главу

— Popłyń na Roke — rzekł. Jego oczy lśniły psotnym blaskiem. Wobec niemal błagalnego, pełnego niedowierzania milczenia dziewczyny dodał szybko: — Jesteś kobietą, ale istnieją sposoby odmienienia wyglądu. Masz serce, odwagę i wolę mężczyzny. Mogłabyś przekroczyć próg Wielkiego Domu. Ja to wiem.

— I co bym tam robiła?

— To co wszyscy uczniowie: mieszkała samotnie w kamiennej celi i uczyła się mądrości. Może byś odkryła, że nie o tym marzysz, ale przynajmniej zyskałabyś pewność.

— Nie mogę! Zorientowaliby się. Nie weszłabym nawet do środka. Mówiłeś o Odźwiernym. Nie znam słowa, które musiałabym mu powiedzieć.

— A, tak, hasło. Mógłbym cię go nauczyć.

— Mógłbyś? To dozwolone?

— Nie obchodzi mnie, co dozwolone — rzucił, marszcząc brwi. Nigdy nie widziała u niego podobnej miny. — Sam Arcymag powiedział kiedyś: “Reguły istnieją po to, by je łamać". Niesprawiedliwość tworzy prawa, odwaga je łamie. Mnie jej nie brak. A tobie?

Nie wiedziała, co powiedzieć. Po chwili wstała i wyszła ze tajni na wzgórze okrążającą szczyt ścieżką. Jeden z psów, jej ulubieniec, wielki, ciężki, paskudny ogar podreptał za nią. Przystanęła zboczu nad błotnistym źródłem, w którym dziesięć lat wcześniej Róża nadała jej imię. Stała bez ruchu. Pies usiadł obok i spojrzał jej w twarz. W myślach miała mętlik, cały czas bezwiednie jednak powtarzała: “Mogłabym popłynąć na Roke i dowiedzieć się, kim jestem".

Spojrzała na zachód, poza sitowie, wierzby i odległe wzgórza było jasne i puste. Stała tak, a jej dusza zdawała się unosić ku niebu i oddalać coraz bardziej.

Z dróżki dobiegł stukot kopyt karej klaczy. Wówczas Ważka trzasnęła się nagle, zawołała Kość i pobiegła do niego — Pójdę z tobą — rzekła.

***

Nie planował podobnej przygody, lecz im dłużej zastanawiał tym szaleństwem, coraz bardziej mu się podobało Perspektywa długiej szarej zimy spędzonej w Zachodnim Stawie przygnębiała go i przygniatała niczym kamień. Nic go tu nie ciekawiło poza Ważką. Obraz dziewczyny wypełniał mu myśli. Jak dotąd nie potrafił pokonać jej niezwykłej siły biorącej się z nie-i, jeśli jednak postąpi wedle jej życzenia i ona uczyni to o, gra okaże się warta świeczki. Jeżeli namówi dziewczynę do wyjazdu, to jakby już wygrał. A co do przemycenia jej do Szkoły e w przebraniu mężczyzny… zabawny pomysł, bez szans powodzenia, ale spodobał mu się jako oznaka absolutnego braku szacunku wobec skromności i nadęcia mistrzów i ich sługusów Gdyby zaś się udało… Gdyby przeprowadził kobietę przez drzwi,' nawet na chwilę, jakąż słodką byłoby to zemstą!

Problem stanowiły pieniądze. Dziewczyna rzecz jasna sądziła ze jako wielki czarnoksiężnik pstryknie palcami i wypłyną łodzią na morze, gnani magicznym wiatrem. Kiedy jednak uprzedził, ze będą musieli opłacić przejazd statkiem, powiedziała z prostotą:

— Mam pieniądze. Serowe.

Zachwycały go podobne wiejskie powiedzonka. Czasami ta dziewczyna go przerażała. Nigdy nie śnił, że Ważka mu się poddaje, lecz ze on sam poddaje się gwałtownej, niszczycielskiej słodyczy, zapadając w miażdżące objęcia. W owych snach była niepojęta, a on budził się zawstydzony i wstrząśnięty. W dzień jednak, widząc jej wielkie, brudne ręce i słuchając prostych, wiejskich powiedzonek, odzyskiwał poczucie wyższości. Żałował tylko, że nie ma ich komu powtórzyć, jak kiedyś dawnym kolegom z Wielkiego Portu. Mogliby pośmiać się razem.

— Mam pieniądze, serowe — powtórzył do siebie, jadąc do Zachodniego Stawu. Roześmiał się głośno. Kara klacz zastrzygła uszami.

Poinformował Brzozę, że otrzymał wezwanie od swego nauczyciela z Roke, Mistrza Sztuk, i musi wyruszać natychmiast, choć nie może rzec, w jakiej sprawie. Jego nieobecność nie potrwa długo — pół miesiąca podróży w jedną stronę, kolejne pół w drugą. Powinien wrócić jeszcze przed zbiorami. Musi prosić pana Brzozę o zaliczkę potrzebną na opłatę przejazdu statkiem i utrzymania. Czarnoksiężnik z Roke bowiem nie powinien wykorzystywać ludzi gotowych dać mu wszystko, czego zapragnie, lecz płacić jak zwykły podróżnik. Brzoza zgodził się z tym i wręczył Kości pełną sakiewkę. Były to pierwsze pieniądze, jakie od lat znalazły się w kieszeni chłopaka: dziesięć kawałków kości z podobizną Wydry z Shelieth po jednej stronie i z Runą Pokoju, na cześć króla Lebannena, na drugiej.

— Witajcie, mali imiennicy — rzekł do nich, gdy został sam. — Razem z pieniędzmi serowymi wystarczycie aż nadto.

Nie zdradzał Ważce swych planów głównie dlatego, że sam ich nie znał. Ufał losowi i własnej mądrości, rzadko go zawodziły. Dziewczyna niemal w ogóle nie zadawała pytań.

— Czy całą drogę będę podróżowała jako mężczyzna?

— Tak, w przebraniu. Nie rzucę na ciebie zaklęcia iluzji, póki nie znajdziemy się na Roke.

— Sądziłam, że będzie to zaklęcie przemiany — wtrąciła.

— To nie byłoby mądre — rzekł, całkiem nieźle naśladując uroczystą powagę Mistrza Przemian. — Rzecz jasna w razie potrzeby skorzystam z niego. Przekonasz się jednak, iż czarnoksiężnicy bardzo rzadko używają wielkich zaklęć. Mają ku temu powody.

— Równowaga — uzupełniła, jak zwykle przyjmując każde jego słowo w najprostszym, powierzchownym sensie.

— A także może dlatego, iż podobne sztuki nie mają już takiej mocy jak kiedyś — dodał.

Sam nie wiedział, czemu próbuje zachwiać jej wiarą w magię. Może każde osłabienie siły i spokoju dziewczyny dla niego stanowiły zysk. Zaczął od starań zaciągnięcia jej do łóżka. Uwielbiał tę grę, wkrótce jednak przerodziła się w pojedynek, którego nie oczekiwał, ale też nie potrafił zakończyć. Teraz zależało mu nie na tym, by ją zdobyć, lecz pokonać. Nie mógł pozwolić, aby pokonała jego; musi dowieść jej i sobie, że sny nigdy się nie spełnią.

Bardzo wcześnie, zniecierpliwiony w obliczu całkowitej obojętności dziewczyny, przygotował urok, zaklęcie miłosne, które od samego początku budziło w nim wzgardę, choć wiedział, że jest skuteczne. Rzucił je, gdy — jak to ona — była zajęta naprawą krowiego postronka. Jednakże rezultat nie przypominał namiętnego zapału, jaki wywoływał u dziewcząt w Havnorze i Thwil. Ważka stopniowo cichła, zamykała się w sobie. Przestała zasypywać go pytaniami o Roke, nie odpowiadała, gdy się odzywał. Kiedy zbliżył się nieśmiało i ujął jej dłoń, dostał po głowie, aż go zamroczyło. Jak przez mgłę ujrzał, że Ważka wstaje i wychodzi ze stajni. Paskudny ogar, jej ulubieniec, pobiegł w ślad za nią, ale jeszcze obejrzał się z wyraźnym uśmiechem.

Ruszyła ścieżką do starego dworu. Gdy Kości przestało dzwonić w uszach, zakradł się za nią z nadzieją, że urok działa i że w ten brutalny sposób Ważka poprowadziła go w końcu do swego łoża. Zbliżywszy się do domu, usłyszał trzask pękających naczyń. Jej ojciec pijak wypadł chwiejnie za próg, oszołomiony i przerażony, ścigany szorstkim okrzykiem córki:

— Wynocha z domu, zdrajco! Tchórzu! Obrzydliwa pijawko!

— Zabrała mi kubek — powiedział pan Irii do nieznajomego tonem zbitego szczenięcia. Psy kłębiły się wokół. — Zbiła go.

Kość odjechał. Dwa dni trzymał się z dala od Starej Irii. Gdy trzeciego na próbę przejechał obok dworu, Ważka wyszła przed drzwi.

Przepraszam cię, Kość — powiedziała, spoglądając na niego ogniście pomarańczowymi oczami. — Nie wiem, co mnie wtedy napadło. Byłam wściekła, ale nie na ciebie. Wybacz mi, proszę.

Wybaczył z chęcią. Nigdy już nie próbował rzucać na nią uroku.