Выбрать главу
***

— Kobieta — powiedział w Komnacie Rady Mistrz Przywołań.

Wcześniej Irian spędziła kilka godzin w pokoju Odźwiernego, niskim, jasnym, niemal zupełnie pustym. Niewielkie oszklone okno wychodziło na ogrody kuchenne Wielkiego Domu — piękne, starannie utrzymane ogrody, długie grządki warzyw i ziół, za którymi rosły krzewy i drzewa owocowe. W pewnym momencie ujrzała krępego, ciemnoskórego mężczyznę i dwóch chłopców. Wyszli na dwór i zaczęli plewić jedną z grządek. I gdy tak patrzyła, jak starannie pracują ogarnął ją spokój. Pożałowała, że nie może im pomóc. Z trudem znosiła czekanie. Raz w pokoju zjawił się Odźwierny. Przyniósł jej talerz zimnych mięs, chleba i cebulek. Zjadła, bo tak jej kazał, lecz nawet nie czuła smaku. Ogrodnicy odeszli i nie miała już co oglądać. Za oknem rosła kapusta, podskakiwały na grządkach wróble, od czasu do czasu jastrząb krążył wysoko na niebie i wiatr kołysał łagodnie czubkami wysokich drzew za murem ogrodu. Wreszcie Odźwierny wrócił.

— Chodź, Irian — rzekł. — Poznaj mistrzów z Roke.

Serce zaczęło galopować jej w piersi. Ruszyła w ślad za Odźwiernym przez labirynt korytarzy i wkrótce dotarła do komnaty o ciemnych murach, w których osadzono rząd wysokich łukowych okien. W pokoju stała grupa mężczyzn. Gdy Irian przekroczyła próg, wszyscy jak jeden mąż odwrócili się i spojrzeli na nią.

— Oto Irian z Way, panowie — oznajmił Odźwierny. Gestem wezwał ją głębiej do komnaty. — Mistrza Przemian już poznałaś — dodał. Potem przedstawił jej wszystkich innych, nie potrafiła jednak zapamiętać ich specjalności z wyjątkiem Mistrza Ziół, mężczyzny, którego wcześniej wzięła za ogrodnika, i najmłodszego z nich, wysokiego człowieka o surowej, pięknej twarzy, która zdawała się wyrzeźbiona z ciemnego kamienia, Mistrza Przywołań. Gdy Odźwierny umilkł, to on właśnie przemówił.

— Kobieta — powiedział. Głos Mistrza Przywołań także przywodził na myśl kamień, zimny i ciężki.

Odźwierny z niezmąconym spokojem skinął głową.

— Po to zwołałeś Radę Dziewięciu? Tylko po to?

— Tylko po to — przytaknął Odźwierny.

— Nad Morzem Najgłębszym widziano przelatujące smoki, Roke nie ma Arcymaga, a wyspy prawnie ukoronowanego króla. Czeka nas mnóstwo zajęć. Kiedy się nimi zajmiemy?

W komnacie zapadła niezręczna cisza. Odźwierny milczał. W końcu drobny mężczyzna o jasnych włosach, odziany w czerwoną tunikę pod szarym płaszczem maga, uniósł głowę.

— Czy wprowadzasz tę kobietę do Wielkiego Domu jako ucznia, Mistrzu Odźwierny?

— Gdybym to uczynił, wszyscy musielibyście się zgodzić.

— Tak czy nie? — nalegał mężczyzna w czerwieni, uśmiechając się lekko.

— Mistrzu Sztuk, poprosiła, abym wpuścił ją jako ucznia. Nie dostrzegłem powodów, by odmówić.

— Jest ich wiele — wtrącił Mistrz Przywołań.

Nagle do rozmowy włączył się mężczyzna o głębokim, dźwięcznym głosie:

— Nie nasz osąd o tym decyduje, lecz Reguła Roke, której przysięgliśmy strzec.

— Wątpię, by Odźwierny złamał ją z lekkim sercem — wtrącił kolejny z mistrzów, którego Irian nie zauważyła, póki się nie odezwał, mimo że był wysoki, siwowłosy, mocno zbudowany i miał twarz o ostrych, surowych rysach. W odróżnieniu od innych patrzył wprost na nią. — Jestem Kurremkarmerruk — oznajmił. — Jako tutejszy Mistrz Imion swobodnie sobie z nimi poczynam, łącznie z mym własnym. Kto cię nazwał, Irian?

— Czarownica Róża z naszej wioski, panie — odparła, prostując plecy. Jej głos zabrzmiał ochryple i piskliwie.

— Czy nosi złe imię? — spytał Mistrza Imion Odźwierny. Kurremkarmerruk pokręcił głową.

— Nie, ale…

Mistrz Przywołań, wpatrzony w puste palenisko, odwrócił się nagle.

— Imiona, które nadają sobie wiedźmy, nas nie obchodzą. Jeśli interesuje cię ta kobieta, Mistrzu Odźwierny, winieneś zająć się nią poza tymi murami, przed drzwiami, których przysięgłeś strzec. Nie ma tu dla niej miejsca i nigdy nie będzie. Może sprowadzić ze sobą jedynie zamieszanie, niezgodę i jeszcze bardziej nas osłabić. Więcej nie powiem ni słowa i nie odezwę się już w jej obecności. Jedyną odpowiedzią na ów z rozmysłem popełniony błąd jest milczenie.

— Milczenie nie wystarczy, mój panie — wtrącił człowiek, który wcześniej się nie odzywał. Irian wydał się bardzo dziwny. Miał bladą, czerwonawą skórę, długie jasne włosy i wąskie oczy barwy lodu. Przemawiał równie dziwnie: słowa brzmiały obco, osobliwie zniekształcone. — Milczenie to odpowiedź na wszystko i na nic — dodał.

Mistrz Przywołań uniósł szlachetną, ciemną twarz i spojrzał na bladego mężczyznę, nie odpowiedział jednak. Bez słowa ani gestu odwrócił się i wyszedł z komnaty. Gdy powoli mijał Irian, cofnęła się gwałtownie, zupełnie jakby obok niej otwarł się grób, grób zimny, mokry, mroczny. Oddech uwiązł jej w gardle, zachłysnęła się, chwytając powietrze. Kiedy doszła do siebie, dostrzegła, że Mistrz Przemian oraz blady mężczyzna obserwują ją czujnie.

Człowiek o głosie niskim niczym dźwięk dzwonu także na nią patrzył, przemawiając uprzejmie, lecz surowo.

— Mężczyzna, który cię tu sprowadził, miał złe zamiary, ale ty ich nie masz. A jednak sama twoja obecność szkodzi i nam, i tobie, Irian. Jeśli ktoś lub coś znajdzie się poza swoim miejscem, czyni szkodę. Jeden nawet najwspanialej odśpiewany dźwięk niszczy melodię, do której nie należy. Kobiety uczą kobiety, czarownice poznają swą sztukę od innych czarownic i od czarowników, nie magów. Nauczamy tu mowy niedostępnej językowi kobiety. Młode serce buntuje się przeciw podobnym prawom, nazywając je arbitralnymi, niesprawiedliwymi. To jednak słuszne prawa, stworzone nie z naszej chęci, lecz konieczności. Sprawiedliwi i niesprawiedliwi, mądrzy i głupi — wszyscy muszą ich słuchać. W przeciwnym razie zmarnują życie i niczego nie osiągną.

Mistrz Przemian i chudy starszy mag o bystrej twarzy skinęli głowami na znak zgody. Mistrz Sztuk dodał:

— Bardzo mi przykro, Irian. Kość był moim uczniem. Źle go wykształciłem, a uczyniłem jeszcze gorzej, odsyłając go stąd. Uznałem, że jest nieszkodliwy. On jednak okłamał cię i oszukał. Nie wstydź się. To jego wina i moja.

— Nie wstydzę się — odparła Irian.

Czuła, że powinna podziękować im za uprzejmość, jednakże słowa nie chciały przejść jej przez gardło. Ukłoniła się sztywno, odwróciła i wyszła z komnaty.

Odźwierny doścignął ją, gdy dotarła do skrzyżowania korytarzy i zatrzymała się, nie wiedząc, w którą stronę pójść.

— Tędy — rzekł, zrównując się z nią; po chwili znów: — Tędy. Wkrótce dotarli do drzwi nie z rogu i kości, lecz z gładkiej dębiny, czarnej i ciężkiej. Pośrodku osadzono rygiel, stary i wyrobiony.

— To tylne drzwi — oznajmił mag, odsuwając zasuwę. — Kiedyś nazywano je Bramą Medry. Strzegę ich obu.

Otworzył wierzeje. Światło dnia oślepiło Irian. Gdy odzyskała wzrok, ujrzała ścieżkę wiodącą przez ogród i pola za nimi. Dalej dostrzegła wysokie drzewa i na horyzoncie po prawej stronie kopułę Pagórka Roke. Tuż za progiem stał jasnowłosy mężczyzna o wąskich oczach, zupełnie jakby na nich czekał.

— Mistrzu Wzorów — powiedział Odźwierny. Nie wydawał się zaskoczony.

— Dokąd odsyłasz tę panią? — spytał Mistrz Wzorów na swój dziwny sposób.

— Donikąd — odparł Odźwierny. — Wypuszczam ją, tak jak wcześniej wpuściłem, zgodnie z jej życzeniem.