W trosce o zachowanie swego ustabilizowanego trybu życia, zamazywali oni w chrystianizmie wszelkie ślady pierwotnego radykalizmu społecznego, a władze rzymskie pragnęli wszelkimi sposobami przekonać, że wyznawcy Jezusa zawsze byli lojalnymi poddanymi cesarstwa. W czasach, kiedy pamięć o krwawym powstaniu w Palestynie nie wygasła, pierwszym warunkiem pozyskania zaufania władz było wykazanie, że chrześcijanie nie mają nic wspólnego z Żydami, że, przeciwnie, Żydzi byli ich największymi wrogami, bo torturowali i zabili twórcę ich religii.
Jako świadka podawali Poncjusza Piłata, byłego prokuratora Judei, który jakoby nie miał żadnych zastrzeżeń co do lojalności chrześcijan, bo uznał niewinność Jezusa i jeżeli skazał go na ukrzyżowanie, to uczynił to wbrew swemu przekonaniu pod presją żydowskiego motłochu.
Jak z tego łatwo wnosić, opis charakteru i postawy Piłata podyktowany został przez bieżące potrzeby apologetyczne. Rzecz zadziwiająca, z jaką beztroską ewangeliści, świadomie czy na skutek naiwności ignorowali oczywiste fakty historyczne, a nawet dopasowywali biografię Jezusa do bieżących potrzeb polityki. W formie bardziej zawoalowanej przyznał to nawet Kościół. W Konstytucji dogmatycznej o Objawieniu Bożym, uchwalonym na II Soborze Watykańskim, czytamy między innymi: „Święci zaś autorowie napisali cztery Ewangelie wybierając niektóre z wielu wiadomości przekazanych ustnie lub pisemnie; ujmując pewne rzeczy syntetycznie lub objaśniając, przy uwzględnianiu sytuacji Kościołów”.
W nawiązaniu do tej uchwały autor katolicki K. Romaniuk („Znak” IV, V z 1975 r.) niejako stawia kropkę na „i”, wyrażając dziwny pogląd, że pojęcie historyczności nie sprzeciwia się „takiemu prezentowaniu problemu Jezusa, by zawsze były uwzględniane potrzeby Kościołów”. Inaczej mówiąc, ewangeliści mieli prawo dla celów utylitarnych przerabiać biografię Jezusa.
Każdy z ewangelistów opisuje przebieg procesu przed trybunałem rzymskim na swój własny sposób, ich warianty łączy jednak wspólna tendencja. Widać w nich wyraźnie stopniowe wzrastanie natężenia w kampanii odcięcia się od Żydów i przedstawienia Piłata jako zdecydowanego obrońcy Jezusa, przy czym Jan w wybielaniu rzymskiego prokuratora posunął się najdalej.
W najstarszej ewangelii, jaką jest ewangelia Marka, opis procesu jest jeszcze względnie rzeczowy i zwięzły. Piłat jest tam wprawdzie przekonany, że Jezus jest niewinny i usiłuje go ratować przez podstawienie na jego miejsce Barabasza, szybko jednak ulega presji Żydów, każe go wybiczować i odprowadzić na Golgotę. Wyrok więc wydaje uderzająco pospiesznie, nie krępując się zbytnio skrupułami, jakie zrazu odczuwał.
Mateuszowi, który jak wiadomo znał dobrze ewangelię Marka, taki Piłat musiał wydawać się zbyt słabo zaangażowany w los Jezusa, aby mógł stanowić dostatecznie mocny argument w apologetycznej kampanii. Wobec tego podstawową opowieść o procesie wzbogacił o dwa epizody, mające bardziej przekonywająco uwidocznić, że Piłat grał na zwłokę i robił wszystko, co mógł, by ocalić Jezusa.
Przede wszystkim wprowadza do akcji nową osobistość, o której nie wspomina żaden inny ewangelista, mianowicie małżonkę prokuratora. Pewnej chwili posyła ona do męża posłańca z następującą prośbą: „Nic nie czyń temu sprawiedliwemu, bom dzisiaj we śnie wiele cierpiała z jego powodu” (27,19).
Piłat istotnie stara się uratować Jezusa, gdy wszakże napotyka burzliwy opór kapłanów i tłumu żydowskiego, kapituluje. W tym jednak momencie Mateusz wprowadza drugi epizod, również nie znany pozostałym ewangelistom, mianowicie pamiętną scenę umywania rąk. Piłat, dokonując tej symbolicznej ablucji, oświadcza Żydom: „Nie winienem ja krwi tego sprawiedliwego. Wasza to rzecz”. (27,24).
Wprowadzając do opowieści ów raczej teatralny epizod, Mateusz pragnął podkreślić, że mimo wydania wyroku śmierci, Piłat niezłomnie wierzył do końca w niewinność Jezusa i że nie wahał się tego otwarcie powiedzieć w oczy Żydom, którzy wywarli na niego presję.
I oto w tym momencie opowiadania następuje zupełnie nieoczekiwany zgrzyt. Przed ukrzyżowaniem bowiem Piłat wydaje Jezusa na tortury swoim żołdakom, nie zmuszony do tego przez nikogo, a więc z własnej, nieprzymuszonej woli. Jak widać, mamy tu do czynienia z niedorzecznym, zgoła niezrozumiałym brakiem logiki w rysowaniu osobowości Piłata, który raz jest człowiekiem sprawiedliwym, by za chwilę okazać się zwykłym okrutnikiem, jakim zresztą był w rzeczywistości. Mateusz tym potknięciem mimo woli sprawił, że spoza legendy, którą sam zbudował, wyziera naraz prawdziwa historia procesu i prawdziwe oblicze rzymskiego dostojnika.
Łukasz, o którym wiemy, że obdarzony był bogatszą wyobraźnią niż dwaj jego poprzednicy, przezornie omija tę pułapkę. Po prostu w jego wersji nie ma ani słowa o tym, że w przedsionku pretorium żołnierze biczowali Jezusa. Łukasz usunął ostatnią przeszkodę, która kompromitowała legendę o niewinności Piłata, a jednocześnie osiągnął to, że Żydzi, którzy bili i policzkowali Jezusa przed Sanhedrynem, stanęli samotni pod pręgierzem historii.
Zgodnie z tendencją oczyszczenia Piłata z wszelkiej odpowiedzialności, Łukasz opowiada o nim, że aż trzy razy ogłosił Jezusa niewinnym i aż trzy razy podjął trud obronienia go przed zawziętością Żydów. Grając wszelkimi sposobami na zwłokę, odsyła go do Heroda Agryppy, aby ten zbadał, na czym polega jego nauka. Herod i jego dworacy wyszydzają Jezusa, ale zwracają go Rzymianom obleczonego w białą szatę na znak, że nie dopatrzyli się w nim żadnej winy. Wówczas Piłat tak przemawia do ludu żydowskiego: „Wydaliście mi tego człowieka jakoby uwodzącego lud, a oto ja badając go w waszej obecności, nie znalazłem w człowieku tym żadnej winy z tego, o co go oskarżacie. Ani też Herod, bom was odesłał do niego – oto nie dowiedziono mu nic godnego śmierci” (23,13-1).
Jan potraktował problem biczowania inaczej niż Łukasz. Nie wykreśla tak jak on, tego epizodu z przebiegu procesu, widocznie sądząc, że nie można tego zrobić, skoro biczowanie tak silnie zrosło się z tradycją Wielkiego Tygodnia. Interpretuje je wszakże w tak przemyślny sposób, że nie przynosi ono ujmy Piłatowi, lecz przeciwnie, stawia go w świetle korzystnym.