Выбрать главу

Znak krzyża był integralnie związany z kultem przyrody. Nie jest przeto wykluczone, że ta starodawna tradycja, głęboko osadzona w podświadomości pokoleń, odegrała jakąś rolę w psychologicznym procesie, który doprowadził do tego, że krzyż stał się świętym emblematem chrześcijaństwa. W tym wypadku mielibyśmy tu do czynienia z nierzadko spotykanym zjawiskiem synkretyzmu, polegającym na dokonywaniu zapożyczeń z bogatych zasobów pogańskich kultur i adaptowaniu ich na użytek nowej religii.

Oczywiście podanie, jakoby Konstantyn Wielki przed bitwą ze zwolennikiem pogaństwa Maksencjuszem przy moście Mulwijskim pod murami Rzymu miał na niebie ujrzeć krzyż i usłyszeć głos: „In hoc signo vinces” – „Pod tym znakiem zwyciężysz”, należy zaliczyć do legend. W 312 r., kiedy bitwa ta się rozegrała, krzyż nie był jeszcze arcysymbolem chrześcijaństwa, a zwycięski władca impe­rium rzymskiego dopiero na łożu śmierci dał się ochrzcić. Niektórzy historiogra­fowie usiłują zatuszować fakt, że wymordował on prawie całą swoją rodzinę i długi czas był poplecznikiem herezji ariańskiej.

Wspomniany przez nas lekarz francuski Jacques Brehant zauważył, że na skutek zniesienia kary ukrzyżowania ludzie zapomnieli szybko, jak tego rodzaju śmierć przebiegała. Dlatego według niego w sztuce plastycznej Zachodu trudno napotkać portret ukrzyżowanego Jezusa, który byłby medycznie i naukowo prawidłowy. Artyści musieli odwoływać się w tej sprawie do własnej wyobraźni, ponieważ nie dysponowali naocznymi świadkami, ani też autorytatywnymi przekazami z czasów, kiedy krzyż był jeszcze narzędziem egzekucji.

W istocie rzeczy jednak nie było to najważniejsze. Ewangelistom oraz ich plastycznym ilustratorom chodziło o przedstawienie ukrzyżowania w ten sposób, aby z klęski stało się ono obietnicą i triumfem, aby symbolizowało wydarzenie przełomowe dla ludzkości. Na krzyżu nie wisiał już Jezus cieleśnie udręczony, lecz Syn Boży, Zbawiciel świata.

Zgodnie z tą intencją rzeźbiarze i malarze wyobrażali Jezusa wiszącego na wyższym krzyżu niż krzyże obu towarzyszy niedoli, a także wysoko nad głowami tych, którzy u jego stóp się zgromadzili. Natomiast w relacjach ewangelistów zgon Jezusa jest jakby wydarzeniem o wymiarach kosmicznych, wywołującym szereg nadprzyrodzonych reperkusji.

W miarę upływu czasu możemy obserwować ciekawy proces mnożenia i potęgowania się tych cudów. U Marka ziemia pogrąża się w ciemności, drogocenna zasłona oddzielająca miejsce Święte od Świętego świętych W świąty­ni jerozolimskiej rozdziera się na dwoje. U Mateusza nazbierało się tych cudów więcej: ziemia zadrżała w posadach i skały popękały, czyli mówiąc inaczej nastąpiło trzęsienie ziemi. Poza tym stała się rzecz niesamowita: z grobów powstawali ludzie zmarli, ukazując się wielu osobom w mieście. Nie dowiaduje­my się jednak, co się z nimi stało, jak i kiedy wrócili do swoich mogił.

Ale wyobraźnia ludowa nie zna pod tym względem granic. Jako przykład może tu służyć apokryficzna, w owych czasach bardzo poczytna Ewangelia Piotra. Według niej ciemności nastały tak głębokie, że ludzie chodzili po mieście z zapalonymi lampami. Wywarło to ogromne wrażenie nawet na wrogach Jezusa.

Autor apokryfu tak oto pisze: „Wówczas Żydzi, starszyzna i kapłani, pojmując, jakie zło uczynili samym sobie, jęli bić się w piersi i mówić: Biada grzechom naszym! Bo sąd i zagłada Jerozolimie będzie”.

Notabene, nie od rzeczy będzie powtórzyć to, co wyżej już poruszaliśmy, że mianowicie w dziejopisarstwie starożytnym jakoś głucho o tych niesamowitych cudach. Żydowscy kronikarze, opisujący dzieje świątyni jerozolimskiej, nic nie wiedzą o jakimś wypadku rozdarcia się na dwoje zasłony, a Pliniusz Starszy, autor Historii naturalnej, który podróżował po krajach Palestyny, znał jej przeszłość, a nawet cały rozdział poświęcił zjawiskom zaćmienia słońca, ani słowem nie wspomina o ciemnościach opowiedzianych przez ewangelistów.

Wszystkie te nadzwyczajne rzeczy działy się więc w irracjonalnym kręgu fikcji i urojeń, w którym żyli wcześni wyznawcy Jezusa, a także autorzy ewangelii. Nic przeto dziwnego, że nawet w tak chrystologicznie doniosłym sprawozdaniu o przebiegu wydarzeń na Golgocie każdy z nich opowiada coś innego; widocznie każdy, nie będąc naocznym świadkiem, czerpał informacje z innych podawanych z ust do ust pogłosek i opowieści. Czasami odnosi się też wrażenie, że ten czy ów autor dla udramatyzowania narracji, czy też dla uwydatnienia jakiejś tezy, dorzuca swoje własne twory wyobraźni.

Jako przykład może służyć tu scena ze złoczyńcami ukrzyżowanymi po obu stronach Jezusa. Marek i Mateusz, a więc autorzy chronologicznie najdawniej­szych ewangelii, i prawdopodobnie najbliżsi prawdy, przedstawiają tych zło­czyńców w zdecydowanie niepochlebnym świetle twierdząc, że obaj w wykpiwaniu Jezusa wtórowali kapłanom, uczonym w Piśmie i starszym. Natomiast Jan, co jest niezmiernie intrygujące, nie wypowiada się w ogóle na ich temat, ogranicza się tylko do zaznaczenia ich obecności na bocznych krzyżach i każe im milczeć.

Nie tak powściągliwie podszedł do tej sprawy Łukasz (29, 39-43). Przytacza on dramatyczną rozmowę Jezusa ze złoczyńcami, podczas której jeden z nich okazał się niepoprawnym grzesznikiem, a w drugim zbudziły się lepsze strony jego natury. Dialog kończy się pamiętnym zdaniem Jezusa: „Zaprawdę powia­dam tobie, dziś ze mną będziesz w raju”.

Nie można oprzeć się podejrzeniu, że jest to znowu jeden z tych beletrystycz­nych pomysłów, w których Łukasz w tak podziwu godny sposób celuje. Jakże bowiem wytłumaczyć sobie fakt, że wszyscy trzej pozostali ewangeliści tej rozmowy nie zarejestrowali, chociaż ze względu na swój dramatyczny przebieg i głęboki sens moralny całkowicie na to zasługiwała. Jeżeli więc tego nie uczynili, musi to niechybnie znaczyć, że po prostu jej nie znali, że wymyślił ją dopiero później Łukasz lub ktoś inny z jego środowiska, komu ją zawdzięczał.