Te same oszukańcze praktyki zastosowano w stosunku do samego krzyża, o którym już św. Cyryl powiedział, że „cały świat jest pełen jego fragmentów” (Cathechesis 12,4), a Herbert J. Muller, wybitny historyk amerykański i autor słynnej książki The Loom of History ocenił, że gdyby te fragmenty zebrać w jedno miejsce i zważyć, okazałoby się, że ciężar ich wynosi parę ton.
Spory ułamek drewna z krzyża przechowuje się ponoć w Bazylice św. Piotra, tudzież w rzymskim kościele S. Croce in Gerusalemme. Badania archeologiczne wykazały, że ten ostatni kościół kryje w swoich murach pokaźne części dawnego pałacu, który w latach 317-322 był siedzibą św. Heleny. W 1492 r. podczas rekonstrukcji kościoła odkryto naraz wymurowaną niszę z relikwią Świętego Krzyża. Dziwne jest to, że odkrycia dokonano tak późno i że stało się to akurat w tych latach, kiedy kult relikwii przybrał rozmiary epidemiczne i stanowił znakomite źródło dochodów. W tym samym kościele jest jeszcze inna relikwia: przysłana w darze przez Konstantyna tablica z napisem: „Jezus Nazarejski, król Żydów”.
Ciekawe były losy włóczni i korony cierniowej. Cesarz Konstantynopola Baldwin II, znalazłszy się w ciężkich opałach politycznych i finansowych, sprzedał w 1239 r. włócznię Wenecji, a koronę królowi francuskiemu Ludwikowi IX. W końcu jednak różnymi drogami obie relikwie spotkały się w Paryżu, gdzie zbudowano dla ich przechowania gotycką kaplicę Sainte Chapelle. Włócznia, przeniesiona w końcu XVIII wieku do Muzeum Narodowego, znikła bez wieści, natomiast korona cierniowa umieszczona w 1806 r. w katedrze Notre-Dame, dotąd się uchowała.
Nie od rzeczy będzie tu zaznaczyć, że ów kult relikwii bynajmniej nie był specyficzną właściwością wczesnego chrześcijaństwa. Był on raczej reminiscencją starych atawizmów pogańskich, a właściwie nie tak znowu starych, skoro jeszcze w IV wieku naszej ery Egipcjanie, jak to ze zgorszeniem stwierdza biskup Aleksandrii Atanazy (ok.293-373 r.), w żałobnych ceremoniach i procesjach opłakiwali śmierć boga Ozyrysa, zanim nie został on na nowo wskrzeszony do życia przez boga słońca Ra. Świątynie w Abydos i Memfis równocześnie chlubiły się posiadaniem prawdziwej głowy Ozyrysa, a wiele innych jakoby przechowywało tyle części jego ciała, że można by, jak ktoś obliczył, złożyć z nich paru Ozyrysów. Jakże żywo przypomina to rywalizację niektórych średniowiecznych kościołów, które utrzymywały stanowczo, że to one właśnie są w posiadaniu prawdziwej głowy Jana Chrzciciela.
Jednym z najbardziej fascynujących przykładów powstawania legend jest związana z ostatnimi chwilami życia Jezusa opowieść o Żydzie, wiecznym tułaczu. Po raz pierwszy ukazała się ona w broszurce, drukowanej podobno w 1602 r. w Leyden i błyskawicznie zyskała sobie ogromną popularność. Nieznany autor tej historii twierdzi, że biskup Szlezwiku Paweł z Eizen spotkał w 1542 r. Żyda nazwiskiem Ahaswer. Oświadczył on zdumionemu dostojnikowi Kościoła, że był jednym z tych, którzy bluźnili Jezusowi wiszącemu na krzyżu i że dlatego został skazany na wieczną tułaczkę. Dopiero w chwili drugiego pojawienia się Jezusa na ziemi miał otrzymać przebaczenie i wyzwolenie z katuszy.
O wrażeniu, jakie ta historia wywarła, świadczy to, że w jednym tylko roku 1602 ukazało się osiem, a do 1700 r. aż czterdzieści wydań tej broszury. Poza tym przetłumaczono ją niemal na wszystkie języki świata chrześcijańskiego.
Pod wpływem broszury nastąpiła w Europie prawdziwa psychoza. Ludzie żyli pod znakiem tajemniczego Żyda, który pojawiał się i znikał w różnych krajach. W początkach XVII wieku jakoby widziano go w Pradze, Lubece, w Monachium, w Brukseli i w Paryżu, nawet w Stanach Zjednoczonych, w stolicy mormonów Salt Lake City.
Oczywiście jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się najróżniejsze warianty owej legendy. W Anglii na przykład wyszła książka pióra Rogera of Wendover pt. Kwiaty historii (Mores Historiarum). Według znajdującej się tam opowieści pewien arcybiskup armeński, który przebywał w Anglii, odwiedził także klasztor St. Alban. Wówczas został zapytany, czy wie coś o dalszych losach Józefa z Arymatei, który umieścił ciało Jezusa w swoim grobie. Arcybiskup, nie pozbawiony widocznie fantazji, oświadczył mnichom, że owszem, wie coś o nim, gdyż spotkał go niedawno w swoim kraju pod imieniem Carthaphilus. Józef jakoby przyznał mu się, że był jednym z tych, którzy naśmiewali się z Jezusa i za karę skazany został na wieczne tułacze życie. Później dopiero żałował swego postępowania, zaopiekował się świętymi zwłokami i nawet dał się ochrzcić. Ale kara nie została mu darowana.
Tajemnicza postać Żyda wiecznego tułacza przemawiała, rzecz jasna, do wyobraźni pisarzy i artystów plastyków. Na jego temat, szczególnie w okresie romantyzmu, pojawiały się poematy, sztuki teatralne i powieści, wśród których największy rozgłos zdobyła powieść autora francuskiego Eugene Sue Le Juiferrant, wydana w 1844 r. Tematowi temu poświęcił cykl głęboko przejmujących rysunków mistrz francuski Gustave Dore.
ZMARTWYCHWSTANIE
W 335 r. odbyła się w Jerozolimie uroczystość konsekracji Bazyliki Grobu, ufundowanej przez Konstantyna Wielkiego. Okazała świątynia kapiąca od złota i drogocennych klejnotów, pełna marmurów i mozaikowych ozdób, miała za zadanie chronić w godnych warunkach najświętsze miejsce chrześcijaństwa: wierzchołek skalny Golgoty, grób Jezusa i cysternę, skąd cudem wydobyto drzewo Świętego Krzyża.
Były to czasy bardzo burzliwe, ale budowla sakralna przetrwała 279 lat bez uszczerbku. Jej kres nastąpił dopiero w 614 r. na skutek wojny cesarstwa bizantyjskiego z władcami Persji z dynastii Sasanidów. Podczas niszczycielskiego i krwawego najazdu perskiego na Palestynę świątynia Konstantyna obróciła się w perzynę.
Bez mała 25 lat później nowa katastrofa. Palestynę zajęli muzułmanie. Okazali się jednak władcami tolerancyjnymi i świątynię, wprawdzie w skromnych rozmiarach i bardzo ubożuchną architektonicznie, zdołano podźwignąć z gruzów dzięki zapobiegliwości pewnego mnicha i ofiarności pielgrzymów.