Выбрать главу

Jak wobec tego powstawały owe zbiory opowieści o Jezusie, które nazywamy ewangeliami? Szukając odpowiedzi na to pytanie, spotykamy się z tak zwanym „problematem synoptycznym”, znanym nam już ze wzmianki w jednym z po­przednich rozdziałów. Dawni egzegeci, między innymi św. Augustyn, poczytywa­li Ewangelię Mateusza za najstarszą chronologicznie ewangelię, a Ewangelię Marka za jej skrót. Pomyłkę odkryto dopiero w XIX wieku dzięki pracom krytycznym szeregu biblistów, jak Gieseler, Lessing czy Wellhausen. Dziś już przeważa opinia, iż Ewangelia Marka jest chronologicznie najstarszą ewangelią, a Mateusz i Łukasz obficie u niego się zapożyczali. Na przykład z 661 wersetów Marka aż 600 powtarza Mateusz w swojej relacji.

Mateusz i Łukasz nie tylko nie znali nawzajem swoich relacji o Jezusie, ale nawet prawdopodobnie nie wiedzieli o swoim istnieniu. Jednak każdy z nich znał Ewangelię Marka i korzystał z niej w swojej własnej ewangelii. Obaj czerpali ponadto z jakiegoś innego jeszcze źródła informacyjnego, nie znanego Markowi. Źródło to określono skrótowo literą Q (niemieckie Quelle – źródło). W ten sposób powstała hipoteza dwóch źródeł.

Początkowo wysunięto atrakcyjną tezę, iż źródłem Q była jakaś praewangelia, która później zaginęła, jednakże wkrótce trzeba było myśl tę porzucić. Obecnie uważa się za rzecz raczej pewną, że tym źródłem były w rzeczywistości przypisywane Jezusowi wypowiedzi na tematy moralne i religijne. Tego rodzaju sentencje podawano sobie z ust do ust w środowiskach chrześcijańskich i dzisiaj przyjmuje się, że większość z nich nie jest autentyczna. Różnego autoramentu katecheci, wędrowni nauczyciele i kaznodzieje, w dobrej intencji służenia sławie Mistrza, wkładali bezceremonialnie w jego usta krótkie maksymy będące raczej wyrazem ich własnych poglądów moralnych i teologicznych. Podawali je niejednokrotnie w oprawie jakiejś anegdotycznej fabuły, rzekomo wziętej z życia doczesnego Jezusa. Z takimi wypowiedziami spotykamy się już w jednym z poprzednich rozdziałów pod nazwą „logiów” lub „agrafów”.

Jak wiadomo, pierwsze dwanaście „logiów” odkryli w egipskiej miejscowości Oxyrchynchos młodzi Anglicy Grenfell i Hunt (1897 i 1903 r.). Była to wówczas ogromna sensacja w kołach badaczy biblijnych. W 1946 r. dokonano jeszcze większego odkrycia. Otóż w Nag Hammadi, w Górnym Egipcie, wydobyto z piasków parę manuskryptów papirusowych, a wśród nich głośną już dziś apo­kryficzną Ewangelię Tomasza. Napisana w języku koptyjskim przez jakiegoś wyznawcę chrześcijańskiego gnostycyzmu, nie podaje ona żadnych szczegółów z życia Jezusa, lecz jest luźnym zbiorem 114 maksym rzekomo przezeń wypowie­dzianych za życia.

Ogromnie dużo tych wypowiedzi świadczy, jak popularne były one w czasach, kiedy powstawały ewangelie. One właśnie tworzyły jeden ze składników tradycji ustnej i byłoby raczej rzeczą dziwną, gdyby Mateusz i Łukasz nie korzystali z nich w czasie pisania swoich relacji o Jezusie. Skrzętnym kolekcjonerem takich „logiów” był podobno ojciec apostolski i biskup Hieropolos Papiasz (ok. poł. II wieku). Jego rozprawy teologiczne nie dochowały się do naszych czasów, jednak niektóre wybrane z nich cytaty przekazał nam Euzebiusz w swojej Historii Kościoła. Jeden z tych cytatów brzmi następująco: „Mateusz zebrał proroctwa Jezusa w języku hebrajskim i każdy interpretował je na swój sposób”. Utożsa­miając owe „proroctwa” ze znanymi nam „logiami”, niektórzy bibliści upatrują w tym dowód, że źródłem Q były właśnie owe „logia”.

Niebawem jednak zauważono, że Mateusz i Łukasz nie tylko korzystali z Marka i źródła Q, lecz poza tym każdy z nich miał do dyspozycji swoje własne, odrębne informacje o Jezusie. Bibliści oznaczyli je literą „M” (Mateusz) i „L” (Łukasz). Tym samym zrodziła się „hipoteza czterech źródeł”. Tak na przykład, jeśli chodzi o Mateusza, to ze źródła „M” wywodzi się aż trzysta wersetów. Dotyczą one przeważnie judaizmu i jego praw, a zatem nie są adresowane do wyznawców ze środowisk hellenistycznych.

Ostatecznie jednak, w wyniku dalszych pogłębionych analiz tekstowych, ustaliła się tak zwana „hipoteza wielu źródeł”, zwana także „teorią fragmen­tów”. Jej punktem wyjścia jest zastosowanie wobec ewangelii kontrowersyjnej teorii F. A. Wolfa i innych klasycznych filologów, którzy doszli do przekonania, iż poematy epickie Homera są w gruncie rzeczy zredagowaną przez dwóch nie­znanych pisarzy kompilacją luźnych bohaterskich rapsodów, które w starodaw­nych czasach przy wtórze formingi czy kitary recytowali wędrowni pieśniarze greccy: aojdowie.

Otóż zwolennicy „teorii fragmentów” twierdzą, że podobna była droga powstawania ewangelii. Ich autorzy czerpali pełną garścią z obfitego źródła tradycji ustnej, na którą składały się podawane z ust do ust anegdoty z życia Jezusa oraz sentencje, przypowieści i nauki jakoby od niego pochodzące. Owo dziedzictwo było płynne i zmienne, ponieważ, jak to zauważył Papiasz w zacyto­wanym zdaniu, każdy uważał za możliwe interpretować je na swój własny sposób. 

KOPERNIK BIBLISTYKI 

„Teoria fragmentów” stała się głównym przedmiotem badań naukowych szkoły protestanckich biblistów i jej twórcy, słynnego teologa i profesora uniwersytetu w Marburgu Rudolfa Bultmanna. Zarówno jego prekursor Martin Dibelius, autor rozprawy Die Formgeschichte des Evangeliums (1919 r.), jak też on sam zastosowali w biblistyce nową metodę zwaną „Formgeschichte”, co wypada przetłumaczyć na „historię lub krytykę form”.

Bultmann swoimi publikacjami, szczególnie podstawową pracą Die Geschichte der synoptischen Tradition (1921 r.) skierował egzegezę biblijną na nowe tory, a wyniki osiągnięte przezeń w studiach i poszukiwaniach egzegetycznych okazały się tak rewelacyjne i przekonywające, że zmusiło to do ustępstw nawet niezłomnych przedstawicieli biblistyki konserwatywnej. Jako dowód można by tu przytoczyć encyklikę Piusa XII Divino afflante spirituz 1943 r., postanowie­nie Papieskiej Komisji Biblijnej z 1964 r. oraz uchwały II Soboru Watykań­skiego.

Nie miejsce tu na szczegółowe rozpatrywanie metody Bultmanna i całego bogactwa osiągniętych przezeń wyników naukowych. Dla przeciętnego czytelni­ka, do którego niniejsza książka jest adresowana, są to rzeczy zbyt specjalistycz­ne. Kto zaś miałby ochotę zapoznać się bliżej z pracami wymienionej szkoły, powinien sięgnąć bezpośrednio do odnośnej literatury fachowej. My ograniczy­my się tu do próby zwięzłego uwypuklenia tego, co w metodzie „Formgeschich­te”, według naszego rozumienia, stanowi jej kwintesencję.