Tymczasem epoka, w której tkwił historyczny Jezus i jego uczniowie, bynajmniej nie była sielanką. W odczuciu Żydów palestyńskich były to lata niezmiernie tragiczne, lata tysięcy rozpiętych na krzyżu niewinnych ofiar ludzkich, straszliwego ucisku rzymskiego okupanta, samowoli monarchów żydowskich i prokuratorów, arogancji i przekupności kapłanów, skrytobójczego terroru, powszechnej anarchii i częstych rzezi udręczonych mas ludzkich.
Czytelnicy Nowego Testamentu na ogół nie zdają sobie sprawy z warunków, w jakich żył i nauczał Jezus. Nie wolno nade wszystko zapominać, że Palestyna nie była krajem o jednolitym obliczu. Wręcz przeciwnie: dzieliły ją liczne różnice geograficzne, polityczne, etniczne, religijne i socjalne. Po śmierci Heroda Wielkiego obszar jego królestwa uległ rozbiorowi. Za sprawą Rzymian podzielono go na cztery namiestnictwa, na tak zwane tetrarchie i oddano je w zarząd bezpośrednich spadkobierców zmarłego króla. Od 6 r. n.e. Judea i Samaria zostały podporządkowane prokuratorowi mianowanemu przez cesarza rzymskiego. W Galilei sprawował w tym czasie rządy znany nam z Nowego Testamentu Herod Antypas, niesłusznie tytułowany królem.
Wzdłuż najważniejszych szlaków handlowych rozsiadły się ponadto hellenistyczne miasta z małymi żydowskimi gettami w swoich murach. Złączone luźnymi węzłami federacji zwanej Dekapolis (Dziesięciogrodzie) były całkowicie niezależne od tetrarchów, chociaż podlegały cesarzowi. Zarówno swoim demokratycznym ustrojem miejskim, jak też ruchliwością i aktywnością handlową przypominały miasta hanzeatyckie średniowiecznej Europy. Wszędzie więc w Palestynie rozbrzmiewał język grecki i nie jest wykluczone, że znał go Jezus. Nawet Judea, stanowiąca enklawę judaizmu i będącego tam w potocznym obiegu języka aramejskiego, nie obroniła się od tej hellenistycznej infiltracji.
Cała Palestyna dotknięta była chorobą maniakalnej nienawiści i fanatyzmu. Nienawidziły się poszczególne, skazane na wspólne życie grupy etniczne, nienawidzili się wzajemnie sami Żydzi z tej jeno przyczyny, że urodzili się i mieszkali w różnych dzielnicach kraju. Poznaliśmy już wrogi, wzgardliwy stosunek Judei do heretyckiej Samarii, a także do prawowiernej Galilei, gdzie bardzo liczna była ludność pogańska mówiąca po grecku, a Żydzi posługiwali się jakimś pogardzanym, dialektycznie odmiennym językiem aramejskim (przypominamy scenę z Piotrem na dziedzińcu arcykapłana).
Sytuacja w Palestynie była ogromnie napięta. W miastach helleńskich przy lada okazji wybuchały pogromy Żydów, Judejczycy zaś, jeśli tylko leżało to w ich mocy, brali krwawy odwet za te ekscesy. Samarytanie poczynali sobie nie lepiej: pielgrzymów wędrujących z Galilei do Jerozolimy i zmuszonych przejść przez ich ziemie nielitościwie, bywało, ograbiali na otwartej drodze, a nawet czasami pozbawiali życia.
Pisaliśmy już przy innej okazji o rozdrobnieniu społeczeństwa żydowskiego na antagonistyczne sekty i stronnictwa polityczne. Odzwierciedlały one nie tylko różnice w wierzeniach religijnych, ale także przepaść, jaka istniała między bogatymi i biednymi. Saduceuszami byli przeważnie kapłani z arcykapłanem na czele oraz opływająca w dostatki starszyzna żydowska. W obawie o swoje urzędy, władzę i majątki, ci przedstawiciele arystokracji prowadzili wobec Rzymian politykę ugodową. O potędze tej warstwy społecznej może świadczyć fakt, że w Jerozolimie było dwadzieścia tysięcy kapłanów, nie licząc lewitów, którzy spełniali przy świątyni najróżniejsze posługi. Dwadzieścia tysięcy kapłanów w mieście liczącym według obliczeń historyków najwyżej 120 do 150 tysięcy mieszkańców! Czyż nie przypomina to Tybetu przed jego zajęciem przez Chiny? Jezus – przybysz z dalekiej Galilei znanej z buntowniczości, odważając się uprawiać agitację na dziedzińcu świątyni nie miał w tych warunkach żadnej szansy przeżycia.
Faryzeusze – to inna wielka sekta żydowska wyrosła bezpośrednio z masowego ruchu ludowego. Fanatycznie przywiązani do swojej religii, wierzyli wręcz obsesyjnie w rychłe przyjście Mesjasza, mającego wybawić ich z niewoli rzymskiej. W mesjanistycznym ferworze doprowadzili się do stanu religijnej ekstazy, pościli i modlili się gromadnie, zapowiadali gniew Boży i sąd ostateczny. Pod przewodem różnego rodzaju samozwańczych mesjaszy, proroków i szarlatanów ruszali jak szarańcza w pustynne lub uświęcone tradycją okolice, wywołując w całym kraju zamęt, strach i niepokoje.
Rzymianie oczywiście reagowali błyskawicznie i bardzo okrutnie. Żołdactwo rzymskie mordowało, torturowało, grabiło i puszczało z dymem domostwa, w uczuciu wzgardy nie odróżniając winnych od niewinnych, uzbrojonych od bezbronnych. Józef Flawiusz twierdzi, że po stłumieniu jednego z buntów w samej tylko Jerozolimie ukrzyżowano dwa tysiące Żydów. I tu znowu, aby ocenić rozmiary tej klęski, musimy odwołać się do wyobraźni czytelnika. Jest to bowiem obraz wstrząsający, ów las dwóch tysięcy krzyży ze zmaltretowanymi nieludzko ciałami w niedużym mieście, w gruncie rzeczy w prowincjonalnej mieścinie. Nic dziwnego, że powstały stronnictwa zelotów i sykariuszy (sztyletników), którzy Rzymianom i ich kolaborantom żydowskim wypowiedzieli walkę na śmierć i życie.
W Talmudzie można wyczytać opinię, że „Izrael wpadł w niewolę, ponieważ w kraju powstały dwadzieścia cztery odmiany sekciarstwa”. W samej rzeczy stronnictwa zwalczały się z niebywałą zapamiętałością i nikt właściwie nie był pewny jutra. Tak na przykład sykariusze zasztyletowali nawet arcykapłana Jonatana. Władcy żydowscy i arcykapłani posługiwali się metodami despotycznymi, stosowali masowo przymus pracy i trzymali społeczeństwo w ryzach za pomocą licznej zgrai informatorów. Józef Flawiusz pisze, że wszędzie w Palestynie, w miastach i miasteczkach, grasowali oni wśród tłumów, a owocem ich niecnej działalności były częste deportacje, wtrącanie do więzień, a nawet śmierć. Donosicielstwo przybrało wówczas wręcz charakter epidemii, a głuchą reminiscencją tego stanu rzeczy jest chyba Judasz, o którym, jak pisaliśmy, właściwie nie wiadomo, czy był postacią rzeczywistą, czy tylko personifikacją, projekcją ówczesnych ponurych czasów.