Na szczęście nie wszystkie opowieści w apokryfach są tak ponuro zabobonne, okrutne w swym prymitywizmie i tak jaskrawo sprzeczne z zasadami, jakie głosił Jezus. Są i takie, które żywo przypominają humor i baśniowy urok pastorałek i kolęd. Podczas wędrówki do Egiptu smoki, lwy, lamparty i wilki, w najlepszej zgodzie z owcami, wołami, osłami i bydlętami jucznymi, wielbiły Jezusika, składały mu pokłon, a Świętą Rodzinę prowadziły przez bezdroża pustyni, aby nie zbłądziła. Gdy Maria poczuła głód, Jezusik sprawił, że palma się pochyliła, aby można było zerwać owoce. W egipskim mieście Sotinen uchodźcy wstąpili do miejscowej świątyni i wówczas stał się wielki cud. Trzydzieści posągów wyobrażających różnych bożków spadło na posadzkę i rozbiło się na drobne kawałki. Gubernator miasta Afrodyzjusz, na wiadomość o tym wydarzeniu, pospieszył do świątyni, padł na twarz przed dziecięciem ku zdumieniu ludności, która spodziewała się, że wywrze zemstę na przybyszach z Palestyny. Ów Afrodyzjusz, jak utrzymuje tradycja, udał się później do Galii i stał się pierwszym biskupem miasta Beziers. Jezus, będąc chłopcem, rozmawiał jak człowiek dorosły, lepił z gliny wróble, które ożywiał i wypuszczał na wolność. W szkole od razu odczytywał litery alfabetu i wiedział wszystko lepiej, niż nauczyciele. Nawet w ciesielstwie nie mógł mu dorównać własny ojciec.
Ustalenie pism kanonicznych nie przesądzało jeszcze o losie apokryfów. Ich poczytność bynajmniej nie zmalała, obecność ich jest właściwie żywa do dnia dzisiejszego. Od wieków wywierają one głęboki wpływ na kulturę chrześcijańską: na malarstwo, rzeźbę, muzykę i poezję, a także na wyobraźnię i obyczaje ludzi wierzących. Ikonografia i ornamentyka w architekturze kościelnej czerpały swoje pomysły z apokryficznych legend. Bez nich nie sposób wyobrazić sobie malarstwa Tycjana czy Rafaela. Jeśli chodzi o literaturę, to wystarczy tu wymienić Dantego. Pomysł wędrówki po zaświatach, który stanowi główny wątek fabularny Boskiej Komedii, zawdzięczał on między innymi inspiracji Ewangelii Nikodema.
Wypada tu zaznaczyć, że stosunek Kościoła do apokryfów jest raczej ambiwalentny. Już niektórzy ojcowie Kościoła przytaczali z nich różne szczegóły jako fakty historyczne. Rops doliczył się aż tuzina zwyczajów związanych z obrzędami Bożego Narodzenia, pochodzących z apokryfów. Ba, nawet oficjalna liturgia, mszał i brewiarz zawierają mnóstwo tekstów dosłownie wziętych z tego samego źródła. Niektóre z prawd dogmatycznych, jak na przykład Niepokalane Poczęcie, Zaśnięcie i Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny, jak zstąpienie do piekieł oraz teza, że Jezus miał braci ciotecznych, a nie braci rodzonych – te wszystkie artykuły wiary, rzecz dziwna, legitymują się pochodzeniem z pism odrzuconych przez Kościół.
Ten sam rodowód ma jeden z najbardziej przejmujących epizodów Drogi Krzyżowej, mianowicie scena z chustą św. Weroniki. Ilu wiernych wie o tym, że o Weronice nie ma ani słowa w Nowym Testamencie, że jest dna postacią całkowicie wymyśloną przez autorów apokryfów? A jednak, mimo że nigdy nie istniała, jej chustę z odbiciem umęczonego oblicza Chrystusa do dnia dzisiejszego pokazują jako świętą relikwię.
W Polsce apokryfy odegrały ogromną rolę w życiu religijnym szerokich mas ludowych. Ewangelia Nikodema była popularna już w połowie XVI wieku, a Mikołaj z Wilkowiecka na niej właśnie się oparł pisząc swoją uroczą Historię o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim. Nie sposób wymienić tu nawet co ważniejszych pozycji z tej na apokryfach opartej literatury religijno-jarmarcznej, dorzucimy tu jeszcze tylko Płacz i narzekanie ojców naszych, Traktat o Zwiastowaniu Anielskim oraz Przeraźliwe echo trąby ostatecznej. Wspomnijmy jeszcze na koniec, że kolędy, pastorałki, jasełka i pieśni dziadowskie, słowem to co składa się na nasz folklor religijny, przesycone jest na wskroś apokryfami.
JAN CHRZCICIEL I JEZUS ESSEŃCZYKAMI?
Istnieje jeszcze inne judaistyczne źródło, z którego chrystianizm czerpał swoje strukturalne i doktrynalni wzory, źródło o kapitalnym znaczeniu, odkryte dopiero w 1947 r., kiedy beduiński szczep Tamirów stanął obozem na północno-wschodnim brzegu Morza Martwego, by ze źródła Ain Feszcha nabrać świeżej wody do bukłaków i dać odpoczynek strudzonym wielbłądom. W czasie odpoczynku jeden z chłopców, błądząc w poszukiwaniu zabłąkanego koźlątka wśród pagórków skalnych, niespodzianie stanął nad wąską głęboką szczeliną. Naprzód ukląkł i spojrzał do środka, a gdy w ciemności nic nie zdołał rozeznać, wrzucał kamienie. W pewnej chwili usłyszał brzęk tłuczonych przez kamień naczyń glinianych, więc przyprowadził natychmiast swego towarzysza zabaw i obaj chłopcy, przecisnąwszy się przez wąski otwór, znaleźli się w wydłużonej pieczarze. Skaliste dno zalegało mnóstwo skorup ceramicznych, a wśród tego gruzowiska wystawały tu i ówdzie zapieczętowane naczynia gliniane o kształcie cylindrycznym. Chłopcy drżącymi z niecierpliwości rękoma odpieczętowali po kolei wszystkie naczynia i doznali rozczarowania. Nie znaleźli bowiem w nich żadnych skarbów, lecz pozlepiane zwoje, wydzielające nieprzyjemny zapach rozkładu. Jak się później okazało, były to długie pasy, zszywane z kawałków skóry baraniej i zapisane po jednej stronie archaicznymi znakami hebrajskiego pisma.
Beduini wystawili zwoje na sprzedaż, ale nie od razu poznano się na ich wartości. Gdy jednak wreszcie zorientowano się, że w ich tekstach kryje się cały zagubiony rozdział historii, płacono za nie tysiące dolarów. Część zwojów znalazła się w Amerykańskiej Szkole Orientalnej i do ich zbadania zabrał się jeden z największych orientalistów William F. Albright. Przyjrzawszy się pismu przez szkło powiększające, uczony amerykański doznał prawdziwego wstrząsu. Zwoje nazwał „absolutnie niewiarygodnym znaleziskiem” i „największym odkryciem naszego wieku w dziedzinie źródeł pisanych”.