Mieliśmy jednak prawo spodziewać się, że kto jak kto, ale sami pierwsi wyznawcy i uczniowie Jezusa, ci którzy znali go osobiście, postarają się o to, by następnym pokoleniom przekazać w spadku wszystko, cokolwiek o nim wiedzieli z pierwszej ręki. Byłoby przecież niezgodne z naturą ludzką, gdyby jego właśni uczniowie nie pragnęli ocalić od zapomnienia najdrobniejszych nawet okruchów wiadomości o jego życiu i działalności. Tymczasem okazuje się, że ewangelie nie są, a nawet, co dziwniejsze, w zamierzeniu ich autorów nie miały być biografiami, że przyświecały im zupełnie inne cele, niż opis żywota Jezusa.
A zatem, jeżeli chodzi o ich wkład w rekonstrukcję biografii Jezusa, nie są one źródłem nazbyt hojnym. Tematyka ich obejmuje właściwie tylko ostatni, misyjny okres Jezusa, na który według synoptyków składa się nie więcej niż rok, a według Jana Ewangelisty około trzech lat jego publicznej działalności.
To wszystko! Cała reszta jego żywota, bez mała trzydzieści lat, to biała karta. Pomijając garść informacji o jego narodzinach, baśniowego raczej autoramentu, oraz anegdotę z lat pacholęcych, nic nie wiemy, gdzie Jezus przebywał, gdzie się kształcił i w ogóle, co porabiał w okresie tych trzydziestu lat.
W dodatku okazało się, że nawet to, co podają nam ewangelie w swoich relacjach, często budzi wątpliwość. Udało się bowiem ustalić, że nie pochodzą one z pierwszej ręki, mimo że osoby uchodzące za ich autorów powinny były znać opisane w nich sprawy z autopsji. Tymczasem ci rzekomo naoczni świadkowie wydarzeń, podobnie jak Łukasz – ich powiernik i dziejopis – wszyscy oni korzystali z cudzych źródeł. Tak np. Mateusz i Łukasz włączyli do swoich ewangelii prawie cały tekst Marka.
Dlaczego ewangeliści przejawiali taką niesamodzielność, dlaczego nie spisali tego, co powinni byli sami od siebie pamiętać o Jezusie? Łukasz co prawda nie znał Jezusa osobiście, ale kontaktował się z Piotrem i Pawłem. Z ich ust mógł przeto usłyszeć niejedną anegdotę o boskim Nauczycielu: dlaczego milczy na ten temat, a tylko powtarza to, co między innymi dowiedział się od Marka?
To wszystko musiało nastrajać nieufnie. Cóż bowiem powiedzielibyśmy o autorze, który podając się za bliskiego towarzysza jakiejś wybitnej osobistości, opublikowałby o niej swoje wspomnienia, a potem wyszłoby na jaw, że materiał do tych wspomnień zaczerpnął głównie z cudzych opracowań?
Wiemy już dzisiaj, gdzie tkwi sedno tej zagadki. Nie Mateusz, nie Marek, nie Jan, a także może nawet nie Łukasz napisali ewangelie. Napisali je bądź skompilowali z rozmaitych źródeł i przekazów ustnych, zgoła inni, nie znani nam autorzy, których prawdziwych imion już nigdy chyba nie poznamy. Nawet Kościół katolicki musiał uznać, że problem autorstwa ewangelii bynajmniej nie jest zamknięty i że należy zgodzić się na dalsze naukowe badania tej sprawy.
A więc, powtórzmy to jeszcze raz, autorzy ewangelii nie byli naocznymi świadkami. Byli to kompilatorzy, którzy swoje wiadomości czerpali z zasobów folklorystycznej tradycji gmin chrześcijańskich, gdzie już wówczas drogą wiązania faktów z legendą ustalał się pewien stereotypowy wzorzec biografii Jezusa, nazwany przez niektórych „protoewangelią” lub „praewangelią”. W jednym z późniejszych rozdziałów zajmiemy się problematyką formowania się tego biograficznego prototypu. Wystarczy powiedzieć, że ewangelie synoptyczne wywodzą się z takiego wspólnego źródła i między innymi stąd właśnie ich względna zgodność, która dała podstawę do przekonania, że ich autorzy jako naoczni świadkowie niezależnie od siebie opowiadają, co rzeczywiście się wydarzyło.
Osobliwą rzeczą jest to, że tej wiary nie zdołała podważyć nawet Ewangelia według Jana. Powstała ona, jak wiemy, w zgoła innym środowisku, niezależnie od wpływów tego synoptycznego wzorca. W konsekwencji występująca w tej ewangelii postać Jezusa jest tak dalece odmienna, że mamy prawo zapytać, która wersja jest prawdziwa: synoptyczna czy Janowa. Jakkolwiek by było, fakt pozostanie faktem, że Nowy Testament każe nam przyjąć na wiarę dwa niepodobne do siebie wizerunki założyciela chrześcijaństwa.
Tę pobieżną rekapitulację poprzednich rozdziałów przeprowadziliśmy w tym celu, by raz jeszcze uprzytomnić sobie, jaką wartość źródłową mogą mieć ewangelie, jeżeli chodzi o rekonstrukcję rzeczywistej biografii Jezusa. Ale w Nowym Testamencie mamy jeszcze dwie pozycje, które ze względu na swój gatunek literacki powinny w tej mierze rokować lepsze nadzieje. Chodzi tu przede wszystkim o Dzieje Apostolskie, a także o zbiór listów przypisywanych Pawłowi, Jakubowi, Piotrowi, Janowi i Judzie Tadeuszowi.
Pomówmy nasamprzód o tych listach. Są one ważnym źródłem do historii chrześcijaństwa. Najstarszą część Nowego Testamentu stanowią listy Pawła z Tarsu, napisane mniej więcej w latach między 50 a 64 r., o wiele wcześniej niż Dzieje Apostolskie. Jednakże w wyniku badań filologicznych ustalono, że spośród czternastu listów Pawła w najlepszym razie tylko ich część można uznać za autentyczne. Są nawet badacze, którzy do tej kategorii bez zastrzeżeń chcą zaliczyć zaledwie cztery. Wyrazicielem tego poglądu był już w połowie XIX wieku głośny profesor teologii w Tubingen Ferdynand C. Baur. Doszedł on do przekonania, na podstawie filologicznej analizy tekstów, że Paweł napisał w istocie rzeczy tylko oba listy do Koryntyan oraz listy do Galatów i Filomena.
Rezultat tych badań potwierdzili z jedną poprawką współcześni bibliści z Edynburga: prof. teologii Macgregor i jego współpracownik Morton. Posłużyli się w swoich badaniach lingwistycznych komputerem i w wyniku statystycznych obliczeń ustalili dowodnie, że jednakowe cechy stylu i słownictwa wykazuje pięć listów, a mianowicie List do Rzymian, oba listy do Koryntian oraz listy do Galatów i Filomena. Nie ulega zatem wątpliwości, że napisał je ten sam człowiek. Skoro z pewnych względów, nad którymi nie pora tu się rozwodzić, uchodzi za rzecz ustaloną, że autorem dwóch z wymienionych listów jest Paweł (chodzi tu o Pierwszy list do Koryntian i List do Galatów), więc logicznie rzecz biorąc trzeba zgodzić się, że jest on autorem również i trzech pozostałych.
Nie wolno nam jednak zapominać o tym, jakiego losu te listy doznawały. Po śmierci Pawła wpływ jego sugestywnej osobowości w gminach chrześcijańskich dość szybko uległ osłabieniu, a listy jego stopniowo wychodziły z obiegu, aż w końcu wręcz o nich zapomniano. Wiele lat musiało upłynąć, zanim rosnąca poczytność Dziejów Apostolskich przypomniała ludziom zasługi Pawła i w konsekwencji uświadomiła im wagę jego listów. Był to czas najwyższy, bo cała korespondencja na skutek jej zaniedbania doznała już poważnego uszczerbku. Sądzi się na przykład, że obecny tekst Listu do Rzymian jest skomponowany z fragmentów rozmaitego pochodzenia. Dwa listy do Koryntian przetrwały tylko w rozproszonych fragmentach i musiały być na nowo zestawione w całość.