Przez Jerozolimę przewijało się nieustannie mnóstwo żydowskich pielgrzymów z diaspory, którzy mimo przywiązania do religii ojców, na co dzień mówili już przeważnie tylko językiem krajów, gdzie od pokoleń mieszkały ich rodziny. Niewytłumaczony szum idący z nieba sprowadził ich wielu z pobliskich ulic do domu, gdzie przebywali apostołowie. Jakież było ich zdumienie, gdy ci „nieuczeni i prości” (4, 13) rybacy z odległej prowincji nagle stali się poliglotami i przemówili do nich językami ich przybranych krajów.
My jednak, doczytawszy do końca tę niezwykłą relację, zaczynamy powątpiewać, czy sprawa rzeczywiście tak się miała. Winę ponosi tu autor Dziejów Apostolskich, który w pewnej chwili, nie wiedzieć dlaczego, sam sobie zaprzecza. Okazuje się mianowicie, że nie wszyscy świadkowie manifestowali zdumienie, że między obecnymi byli i tacy, którym zachowanie się rybaków galilejskich wydawało się niedorzeczne i którzy, jak się żali sam autor, „naśmiewając się mówili: opili się młodym winem” (2, 13).
Stajemy więc wobec kłopotliwej alternatywy: albo apostołowie istotnie mówili obcymi językami wywołując zdumienie, albo przy wtórze naigrawań niektórych świadków gadali od rzeczy jak ludzie, co wypili za dużo wina. Nawet gdyby usiłowano wybrnąć z tego dylematu argumentem, że szydercy przypuszczalnie nie znali tych języków, którymi apostołowie akurat się posługiwali i dlatego mylnie brali je za bełkot, to zawsze jeszcze bez odpowiedzi pozostanie pytanie: jak to być mogło, że takie niesamowite fenomeny, jak nagły szum idący z nieba i ogniste języki na głowach mężów, nie zbiły ich z tropu i nie odjęły im chęci do strojenia sobie żartów.
Próżno oczywiście dociekać, jak autor Dziejów Apostolskich mógł nie dostrzec tej bądź co bądź rażącej niekonsekwencji. Niekonsekwencja ta jednak naprowadza nas na ślad pierwotnego źródła tej historii i jej ewolucyjnych przeobrażeń, słowem na jej prawdziwy rodowód. Wydaje się bowiem, że fragment z kpiarzami jest niczym innym, jak reliktem bezkrytycznie przeniesionym z najstarszej wersji do późniejszych, rozbudowanych przeróbek. Inaczej trudno wytłumaczyć sobie ten brak logicznej spójni między poszczególnymi komponentami opowieści.
U podłoża tej całej historii z ognistymi językami kryje się zjawisko psychologiczne zwane glossolalią. Polega ono na tym, że ludzie pod wpływem egzaltacji religijnej wpadają w trans i wydają z siebie nieartykułowane dźwięki, stwarzając wrażenie, że mówią jakimiś egzotycznymi językami.
Glossolalią, objaw mistycznego omamienia, nie była w czasach starożytnych rzadkością, a także zdarzała się wśród wyznawców Chrystusa. Wiemy o tym z Pierwszego listu do Koryntian, w którym między innymi czytamy: „Tak i wy, jeśli językiem w zrozumiały sposób nie przemówicie, jakże kto zrozumie, co się mówi? Na wiatr mówić będziecie. Wszakże tyle jest na tym świecie rozmaitych języków, a nie masz żadnego bez słów” (14, 9-10). A nieco dalej: „Ale w Kościele wolę powiedzieć pięć słów rozumem swoim, abym i innych nauczył, niż słów dziesięć tysięcy językiem niezrozumiałym” (14, 19).
Z tych zdań bezspornie wynika, że Paweł uważał glossolalię za rzecz godną nagany, że zdawał sobie sprawę, iż pod jej wpływem ludzie bredzili, a nie mówili obcymi językami. Pierwszy list do Koryntian jest jednym z najstarszych dokumentów Nowego Testamentu i zakładając, że Paweł przypuszczalnie w swojej rozsądnej przecież postawie nie był odosobniony, możemy przyjąć za rzecz raczej pewną, że pierwotnie większość wyznawców Chrystusa glossolalii nie pochwalała. Pozostałością tego nastawienia jest właśnie ów reliktowy szczegół z szydercami w opowieści Łukasza, który w pełną solennego namaszczenia scenerię z apostołami nagle wprowadza akcent kpiącego powątpiewania.
W Dziejach Apostolskich, a więc w dokumencie chronologicznie późniejszym, istnieją dane pozwalające nam sądzić, że z biegiem czasu to negatywne stanowisko – zapewne pod wpływem wszechobecnych misteriów helleńskich a także, jak to później zobaczymy, tradycji judaistycznej – uległo zmianie. Coraz więcej chrześcijan nabierało przeświadczenia, że egzaltacja religijna to stan duchowy, który znamionuje ludzi nawiedzanych przez Ducha Świętego, i że dlatego wprowadzeni w ten stan wybrańcy nie mamrocą, lecz mówią obcymi językami.
W jawnej sprzeczności z nauką Pawła, Łukasz opowiada w najlepszej wierze, jak to w domu setnika rzymskiego Korneliusza takie właśnie mistyczne wyróżnienie spotkało świeżo przez Piotra nawróconych pogan: „I zdumieli się nawróceni Żydzi, którzy przybyli z Piotrem, że i na pogan łaska Ducha Świętego się wylała. Słyszeli ich bowiem mówiących językami i wielbiących Boga” (Dz. Ap. 10, 45). Różnica w postawie aż nadto widoczna: w liście Pawła strofowanie i nawoływanie do opamiętania, a w Dziejach Apostolskich bezkrytyczna wiara w autentyczność praktyk, których nadużywanie Paweł ongiś ganił jako rzecz szkodliwą.
Rozbudowa opowieści na tym się bynajmniej nie skończyła. Następna faza wprowadza do niej samych apostołów. Przypuszczalnie stało się to pod wpływem Ewangelii Łukasza i Ewangelii Jana; napomykają one lakonicznie, że uczniów Jezusa napełnił Duch Święty. Oto, co pisze Jan: „To powiedziawszy [Jezus], tchnął na nich i rzekł im: Weźmijcie Ducha Świętego...” (20,22). Nie zważając na to, że w opisie tego epizodu nie ma najmniejszej wzmianki, jakie i czy w ogóle były jakieś zewnętrzne przejawy tego nawiedzenia, ówcześni chrześcijanie nie mogli zgodnie ze swoimi wierzeniami wyobrazić sobie, by ten akt łaski mógł odbyć się bez religijnego uniesienia i mówienia obcymi językami. Siłą rzeczy więc dorobiono to, co ewangelie przemilczały, i w ten sposób podanie gminne wzbogaciło się o nowy, dramatyczny wątek.
Z lektury Dziejów Apostolskich odnosi się wrażenie, że nowa wersja z apostołami kształtowała się może pod naporem aktualnych potrzeb propagandowych. Chodziło o doktrynę, która podkreślała nadrzędny, charyzmatyczny autorytet apostołów w społeczności chrześcijańskiej, o ich wyłączne prawo do nauczania wśród ludów świata. Były to bowiem lata, kiedy wpływy paulinizmu, po wieloletnim okresie regresji, na nowo się wzmagały i pewne kręgi uważały za potrzebne przypomnieć, że właściwymi spadkobiercami Jezusa byli przede wszystkim jego uczniowie z Piotrem na czele. Widocznie jednak zwolennicy Pawła stanowili dość poważną siłę i, jak to często w takich wypadkach bywa, dla przeciwstawienia się jej wyobraźnia ludowa uruchomiła tu w celach apologetycznych specyficzne dla folkloru sposoby argumentacji. Apostołowie stali się jakby pomazańcami, których Duch Święty naznaczył w specjalnie uroczystym akcie sakralnym, potwierdzonym takimi oczywistymi dowodami, jak szum i języki ogniste.