Czy Szaweł rzeczywiście traktował obie grupy nazarejczyków w tak odmienny sposób, jak to próbowaliśmy udowodnić? Czy przypadkiem nie jest to hipoteza na zbyt dowolnych założeniach oparta? Autor Dziejów Apostolskich nie przychodzi nam tu w sukurs z jakąś bardziej precyzyjną informacją, ale w jego narracji znajdujemy pewne szczegóły, które pośrednio przesądzają sprawę, na korzyść naszego stanowiska.
Tak więc z lektury Dziejów Apostolskich dowiadujemy się, że po dramatycznej ucieczce z Damaszku, Szaweł pojawia się znowu w Jerozolimie. Nastąpiła tedy rzecz zastanawiająca: udaje się wprost do Piotra i Jakuba, a oni, skoro Barnaba przekonał ich o szczerym nawróceniu przybysza, przyjmują go do swego towarzystwa – bez zastrzeżeń. I odtąd, jak pisze autor Dziejów Apostolskich, „przestawał z nim swobodnie” (9, 28). Szaweł postąpił więc tu jak człowiek nieskrępowany poczuciem jakiejś winy, apostołowie zaś zdają się nie mieć do niego żadnej urazy.
Natomiast „helleniści”, z którymi również chciał nawiązać kontakt, zareagowali zupełnie inaczej; usiłowali go zabić, tak że musiał uchodzić z miasta. Dlaczego nastawali na jego życie z taką furią i zawziętością? Rzecz jasna, że oni właśnie, a nie podopieczni Jakuba byli ofiarami jego terroru, oni to z jego winy potracili swoich najbliższych i przyjaciół, oni niedawno musieli kluczyć i kryć się przed jego oprawcami.
„HELLENIŚCI” ORAZ INNI
Wszystkie te okoliczności i wydarzenia świadczą dowodnie, że już bardzo wcześnie środowisko chrześcijańskie w Jerozolimie rozpadło się na dwa odrębne obozy. W Dziejach Apostolskich mamy pewne dane, które pozwalają nam ocenić, jak dalece od czasów buntu i secesji „hellenistów” ten rozłam się pogłębił. Nie należy zapominać, że Jerozolima była wtedy miastem w gruncie rzeczy małym i zatłoczonym ruchliwą masą ludzi. Trudno uwierzyć, by nie znali się oni nawzajem, co najmniej z widzenia. Dzień w dzień przecież, przepychając się przez ciasne uliczki i zaułki, ocierali się niemal o siebie łokciami, a także wiele czasu spędzali na dziedzińcu świątyni, który był dla Jerozolimy tym, czym było forum dla Rzymu i agora w miastach greckich. A jednak, rzecz nie do wiary, „helleniści” przez jakiś czas nie mieli najmniejszego pojęcia, że Szaweł przebywa w mieście, że pokumał się z apostołami i w najlepsze występuje ze swoimi naukami w ich środowisku. O jego obecności dowiedzieli się dopiero wtedy, gdy on sam dał im znać o sobie. Nie może być lepszego dowodu, jak daleko postąpił proces rozejścia się obu odłamów nazarejczyków.
Nie dosyć na tym, bo oto co czytamy w Dziejach Apostolskich: „Bracia dowiedziawszy się o tym [o zamiarze zabicia Szawła], odprowadzili go do Cezarei i odesłali do Tarsu” (9,30). A więc Jakub nie szczędził sił i kosztów, by wyrwać Szawła z rąk „hellenistycznych” mścicieli, chociaż na pewno musieli wiedzieć, ile ci ostatni wycierpieli z rąk niedawnego prześladowcy. Czym powodowali się judeochrześcijanie postępując tak pobłażliwie? Czy może w skrytości ducha żywili przekonanie, że Szaweł poskromił słusznie niebezpiecznych i heretyckich awanturników? Czy raczej kierowali się po prostu ludzkim uczuciem przebaczenia w stosunku do człowieka, który przekreślił swoją straszną przeszłość i przystał do nich? Niezależnie od tego, jakie były w istocie rzeczy motywy ich postępowania, faktem niezaprzeczalnym jest to, że oba ugrupowania chrześcijańskie szły już wówczas swoimi własnymi drogami, że nawet były głęboko ze sobą powaśnione.
Pokazaliśmy przed chwilą, jak drogą logicznej dedukcji można odczytać, co autor przemilczał świadomie czy nieświadomie, a co jakby bezwiednie ujawniał pośrednio między wierszami. Rezultaty, jakie dzięki tym krytycznym dociekaniom uzyskaliśmy, są zaskakujące i niezmiernie przydatne dla lepszego zrozumienia tego, co naprawdę się działo w pierwszych latach chrześcijaństwa.
Tak więc dochodzimy do wniosku, że Szaweł prześladował nie nazarejczyków, lecz wyłącznie przedstawicieli ich radykalnego skrzydła „hellenistów” i głównego ich protagonistę, Szczepana. I bynajmniej nie za to, że wyznawali naukę galilejskiego proroka, lecz za ich wojowniczą postawę, która mogła doprowadzić do wybuchu zamieszek politycznych w mieście. Żydzi tego rodzaju krańcowe manifestacje tłumili w zarodku, gdyż bali się, nie bez słuszności, zbrojnej interwencji okupantów rzymskich.
Szaweł nie stawał więc w obronie religii Mojżeszowej, której w jego mniemaniu ze strony nazarejczyków nic nie zagrażało, lecz w obronie podważanego przez „hellenistów” ustroju, na którym oparty był starodawny ład społeczny narodu żydowskiego i władza Sanhedrynu. Działał zatem jedynie tylko z pobudek politycznych, a nie wyznaniowych. Nie będzie więc chyba ekstrawagancją, jeżeli powiemy, że prześladowań chrześcijaństwa, w tym sensie, jak przekazuje nam tradycja Kościoła, w ogóle wówczas nie było.
Stwierdzenie to, nawiasem mówiąc, jest dla nas o tyle jeszcze interesujące, że pozwala nam głębiej zrozumieć fascynującą sylwetkę duchową Pawła. Jak wiadomo, przejście jego na wiarę nazarejczyków było nagłe i, wydawałoby się, paradoksalne. Był to jakby błysk wewnętrznej rewelacji, którą nazwalibyśmy dzisiaj twórczym natchnieniem. Cóż przeto dziwić się, że ludzie, którzy żywo jeszcze mieli w pamięci ekscesy tego srogiego wysłannika Sanhedrynu, dopatrywali się w tej niespodziewanej odmianie po prostu cudu.
My jednak, uzbrojeni w powychwytywane z tekstu szczegóły faktograficzne, wiemy już dzisiaj, że ten nagły zwrot był właściwie nieunikniony, Szaweł bowiem miał w swoim usposobieniu warunki po temu, by stać się Pawłem. Przede wszystkim, jak to ustaliliśmy ponad wszelką wątpliwość, nie żywił on żadnych osobistych uprzedzeń czy religijnych zastrzeżeń w stosunku do ludzi, którzy zachowując wierność judaizmowi wierzyli w boskie posłannictwo Jezusa. Nie tylko nie podnosił na nich ręki, ale w gruncie rzeczy byli oni mu bliżsi, niż zrazu sobie to uświadamiał. Przecież był faryzeuszem, a faryzeusze w przeciwieństwie do saduceuszów także wierzyli w nieśmiertelność duszy, w zmartwychwstanie i przyjście zapowiedzianego przez proroków Mesjasza. Wiarę w Mesjasza od przekonania, że jest nim Jezus, dzielił tylko jeden krok. Szaweł w pewnej chwili w czasie podróży do Damaszku krok ten uczynił. Wszystko, czegokolwiek dowiedzieliśmy się z relacji zarówno samego Pawła, jak też autora Dziejów Apostolskich, wskazuje na to, że nie był to akt dobrowolnego wyboru, lecz psychologiczna niejako konieczność wynikająca z jego duchowej predyspozycji i fenomenalnej chwytliwości umysłu.