Paweł w pewnym sensie istotnie mógł w oczach swoich współczesnych uchodzić za samozwańca. Tworzył on właściwie nową teologię, nową religię, z dala od wpływów jerozolimskiej sekty nazarejczyków, w całkowicie odmiennych warunkach społecznych, etnicznych, obyczajowych i kulturowych. W jego koncepcji religijnej Jezus niewiele ma wspólnego z wędrownym nauczycielem z dalekiej Galilei, czy też z żydowskim Mesjaszem, tak jak wyobrażali go sobie nazarejczycy.
Wracając do kwestii sprowadzenia Pawła do Antiochii warto tu dla dokładniejszego podmalowania jego tła zaznaczyć, że niektórzy badacze biblijni (między innymi słynny amerykański biblista Powell Davies w książce Pierwszy chrześcijanin), wiążą tę sprawę z wielkimi przeobrażeniami politycznymi, które właśnie w tych czasach dokonywały się w imperium rzymskim.
Na Bliskim Wschodzie sytuacja była bardzo ciężka, panowała tam posucha i głód począł ludziom zaglądać do oczu. Jak to często w takich wypadkach bywa, pospólstwo szukało winowajców swego ciężkiego położenia i w Aleksandrii na przykład wybuchł krwawy pogrom Żydów.
Na domiar nieszczęścia Kaligula wydał rozkaz, by w świątyni jerozolimskiej stanął jego posąg. Publiusz Petroniusz, rzymski namiestnik Syrii, któremu podlegała Jerozolima, był przerażony. Znał dobrze Żydów i wiedział, że grozi to rewoltą i potworną rzezią. W desperacji, narażając własne życie na niebezpieczeństwo, wstrzymał wykonanie rozkazu i w błagalnym liście prosił cesarza, by cofnął swoją decyzję. Kaligula w odpowiedzi polecił mu popełnić samobójstwo za nieposłuszeństwo.
W pewnej chwili wszystko zaczyna odmieniać się na lepsze. Gdy Petroniusz zdobył się na odwagę wysłania petycji do szwankującego na umyśle tyrana, nagle długotrwała posucha kończy się ulewnym deszczem. Kaligula pada od miecza setnika pretorianów, a przypadek, ten wieczny ironista, sprawia, że wieść o zamachu nadchodzi do Antiochii wcześniej niż dokument z wyrokiem cesarskim: Petroniusz był uratowany. Cesarzem, wbrew wszelkim rachubom, zostaje Klaudiusz, znany ze swojej przychylności dla Żydów. (W dziesiątym roku swego panowania wypędził jednak Żydów z Rzymu). I w końcu największa sensacja: nowy władca mianuje swego przyjaciela Heroda Agryppę królem Judei.
ANTIOCHIA, DRUGA STOLICA CHRZEŚCIJAŃSTWA
Żydom te szczęśliwe odmiany wydawały się cudem: Kaligula nie żył; ich protektor został władcą imperium rzymskiego; obrońca świątyni Petroniusz ocalał; posucha się skończyła; znowu mieli swego króla.
Żydzi w Antiochii podnieśli w 39 r. rebelię, która skończyła się zburzeniem ich domów modlitwy i krwawym odwetem Greków. Zagrożeni odtąd pogromami i szykanami odetchnęli teraz z ulgą. Nastały dla nich lepsze czasy, rośli więc w liczbę, bogacili się na handlu i rzemiośle. Zakładali też coraz więcej domów modlitwy, chociaż, jeżeli chodzi o ich życie religijne, rozbici byli na różne sekty, które wiodły ze sobą krzykliwe spory. Istniała wśród nich od dawna sekta esseńczyków zapowiadająca przyjście Mesjasza, z której na pewno wielu przechodziło do grona czcicieli Jezusa.
W tych warunkach tolerancji rozwijała się również, jak to już wiemy, gmina chrześcijańska. Przystępowali do niej nie tylko Żydzi ze zbliżonych ideowo sekt judaistycznych, ale także ludzie innego pochodzenia etnicznego. Co przyciągało tych ludzi do tej nowej religii? Jest to zagadnienie złożone, którym zajmiemy się później nieco dokładniej. W tej chwili wystarczy przytoczyć parę charakterystycznych szczegółów o Antiochii, by zrozumieć, dlaczego ta nowa, przeszczepiona z Jerozolimy sekta stała się atrakcją dla niejednego z jej mieszkańców.
Gdy Paweł przybył do Antiochii, było to miasto już o czterechsetletniej historii. Założona przez jednego z wodzów Aleksandra Wielkiego nad syryjską rzeką Orontes, zaludniona przez macedońskich i ateńskich kolonistów, stała się, jak powiedzieliśmy, jednym z najważniejszych miast imperium rzymskiego, duchową metropolią hellenizmu w tej części świata, a także stolicą Syrii, co uwidaczniało się w składzie etnicznym jej ludności. Widziało się tam więcej ludzi Wschodu, niż Greków czy Rzymian. Przepychali się oni przez ulice wśród gwaru i ożywienia w malowniczych strojach plemiennych, nadając miastu koloryt orientalny. Była to istna wieża Babel języków, ale tę całą pstrokaciznę ludzką łączyła lepsza lub gorsza znajomość języka greckiego – koine.
Ulice były podobno brukowane płytami z białego marmuru i obramowane szpalerami posągów, a w nocy oświetlały je łuczywa i lampki oliwne, zawieszone na ścianach domów. Dziejopisarze rozpływają się nad urodą miasta, nad jego świątyniami, placami z wodotryskami i gmachami publicznymi; opisują domy mieszkalne, wysokie na trzy piętra, z dachami płaskimi, na których po dziennych upałach mieszkańcy urządzali sobie noclegi. Największy jednak podziw budził gigantyczny posąg Apollina grającego na harfie. Ciało boga, wyrzeźbione w białym marmurze, udrapowane było w pozłacane peplos. Pozłotą błyszczały także kędziory, wieniec laurowy na głowie i harfa. Oczy zrobione z różowych hiacyntów (odmiany cyrkonu), świeciły jakby własnym światłem. W gorejącym słońcu Syrii posąg rozsuwał niby latarnia morska swe blaski, służąc za drogowskaz podróżnym i karawanom idącym do miasta.
Chlubą miasta był również rozległy gaj laurowy, nazwany imieniem Dafne, owej nimfy z uroczej legendy greckiej, która wolała dać się zamienić w drzewo laurowe, niż ulec natrętnym zalotom Apollina. Park słynął jeszcze z tej osobliwości, że przestępcom przysługiwało w jego granicach prawo azylu. Cały okrągły rok odbywały się tam zawody sportowe, festyny i rozmaite igrzyska. Istniały jednak w gaju zakątki również zaciszne, zamknięte dla pospólstwa. W pałacykach i willach, ukrytych w morzu zieleni, zażywali ochłody monarchowie i dostojnicy już od czasów panowania Seleucydów; spośród Rzymian upodobał sobie to miejsce szczególnie Pompejusz.