Autor, rzecz oczywista, dokonał tu charakterystycznego zabiegu literackiego. Wybierając z dwudziestu lat życia Pawła i kumulując w zwięzłej relacji przede wszystkim te ewenementy, które swoją sensacyjnością mogły zafrapować czytelnika, jednocześnie jednak pragnął mu zasugerować, ileż Paweł musiał się natrudzić i nawalczyć w służbie Jezusa Chrystusa.
Żywot Pawła, skonstruowany w sposób tak selektywny, sprawia wrażenie, jakby zawsze był pełen niezwykłych i bulwersujących wydarzeń, jakby stanowił pasmo udręk i szamotania się z przeciwnikami. To natomiast, co w jego osobowości było naprawdę brzemienne w historyczne skutki, mianowicie jego chrystologia, zostało potraktowane raczej marginesowo. Toteż, jeżeli duchową sylwetkę i naukę Pawła znamy coś niecoś lepiej i gruntowniej, nie Dziejom Apostolskim to zawdzięczamy, lecz temu szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, że ocalały niektóre jego listy.
Wgląd w mechanizm owej metody pisarskiej daje nam następujące wyliczenie: w tekście zamkniętym w szesnastu króciutkich rozdziałach, a więc w narracji, którą ze względu na rozmiary nazwalibyśmy dziś nowelą, Paweł aż szesnaście razy narażony jest na wielkie niebezpieczeństwa, na konflikty z otoczeniem, które niekiedy swym gwałtownym, dramatycznym przebiegiem musiały chyba u starożytnych czytelników budzić grozę i podziw dla ich protagonisty.
Pierwszą przygodę miał Paweł na wyspie Cypr, dokąd udał się z Barnabą zaraz na początku swej pierwszej podróży. Tam nawrócił prokonsula rzymskiego Sergiusza Pawła. Zanim to jednak nastąpiło, musiał zwalczyć opór magika imieniem Elymas i unieszkodliwić go w ten sposób, że na pewien czas go oślepił.
W Antiochii Pizydyjskiej pobożne niewiasty i przełożeni tamtejszej gminy żydowskiej, z którymi wdał się w ostrą dysputę religijną, wypędzili go z miasta. W Ikonium poganie i Żydzi zmówili się, aby go ukamienować, ale on, ostrzeżony zawczasu przez przyjaciół, wymknął się z niegościnnego miasteczka i skierował do Lystry na spotkanie jednej z najdziwniejszych przygód, którą można by nazwać komiczną, gdyby nie zakończyła się dotkliwym pobiciem apostoła.
A rzecz miała się tak. Paweł, przybywszy do Lystry, uzdrowił człowieka, który był sparaliżowany. Wieść o cudownym uleczeniu szybko się rozniosła w mieście. Ludzie wprowadzeni w stan najwyższego uniesienia, wykrzykiwali, że przybyli do nich w ludzkiej postaci bogowie; Barnabę, bardziej postawnego, okrzyknięto Jowiszem, a drobniejszego i ruchliwszego Pawła Merkurym. Doszło do tego, że kapłan pobliskiej świątyni Jowisza, wciągnięty w zbiorową psychozę, przywiódł ozdobione girlandami woły, by złożyć ofiarę domniemanym boskim przybyszom. Paweł i Barnaba w najwyższej desperacji wmieszali się w to rozegzaltowane zbiegowisko i rozdzierając szaty wołali: „Mężowie, czemu to czynicie? I myśmy śmiertelnicy, podobni wam ludzie”. W ten sposób tłumacząc im, kim są i jaką głoszą naukę, powstrzymali ich od składania krwawej ofiary.
Rychło jednak przekonali się, jak zmienne potrafią być nastroje tłumów. Okazało się bowiem, że Żydzi zarówno z Antiochii, jak też z Ikonium byli pamiętliwi i nie dali za wygraną. W ślad za uciekinierami, którzy tak łatwo im się z rąk wymknęli, wysłali pościg. Wysłańcy tych gmin żydowskich podburzyli mieszkańców Lystry, a oni wywlekli Pawła i Barnabę za miasto, obrzucili kamieniami i pozostawili na polu w mniemaniu, że nie żyją. Nieszczęśnicy stracili jednak tylko przytomność i ocknąwszy się nad ranem, powlekli się do Derbe.
W sławnym macedońskim mieście Filippi Pawłowi przydarzyła się inna przygoda, która wprawdzie także zaczęła się dosyć dramatycznie, na odmianę jednak skończyła się raczej humorystycznie. Jego towarzyszem podróży był tym razem Sylas. Otóż ile razy obaj zmierzali do żydowskiego domu modlitwy, wyrastała jakby spod ziemi jakaś młoda wieszczka i idąc krok w krok za nimi, z uporem wydzierała się na cały głos: „Ci ludzie są sługami Boga!”
Zdarzało się to tak często, aż Pawłowi w końcu się sprzykrzyło. Wypłoszył więc z niej ducha wieszczego i sprawił, że stała się normalną niewiastą. Okazało się jednak, że w ten sposób naraził się pewnym obrotnym obywatelom miasta, którzy z wróżbiarstwa owej niewiasty ciągnęli stałe dochody. Zawlekli oni wścibskich intruzów przed oblicze władzy i oskarżyli o sianie niepokojów w mieście. Pod presją podburzonego przez nich motłochu ulicznego, który wrzaskliwie domagał się ich ukarania, przedstawiciele władzy miejskiej kazali ich obnażyć, wychłostać rózgami i zakutych w dyby wtrącić do najciemniejszego lochu więzienia.
Sytuacja, zdawałoby się, bez wyjścia. Ale, jak to z reguły w takich dramatycznych wypadkach bywa w Dziejach Apostolskich, naszym bohaterom przychodzą w sukurs życzliwe siły z zaświatów. Nagle bowiem zatrzęsła się ziemia, więzienie zachwiało się w posadach, bramy rozwarły się na oścież, a z ich ciał odpadły wszelkie więzy, Strażnik, myśląc, że więźniowie uciekli, chciał popełnić samobójstwo, spostrzegł jednak, że tego nie uczynili, więc pełen wdzięczności ugościł ich posiłkiem i dał się nawrócić na wiarę chrześcijańską.
Z nastaniem dnia sprawa wzięła zupełnie nieoczekiwany obrót. Gdy bowiem do więzienia przybył liktor z rozkazem uwolnienia ich, Paweł i Sylas unieśli się honorem i oświadczyli, że nie ruszą się, aż nie zostaną przeproszeni. „Jawnie, bez sądu – rzekł Paweł – nas Rzymian wychłostawszy, wtrącili do więzienia, a teraz potajemnie nas wyrzucają. Tak nie będzie, ale niech sami przyjdą i nas wyprowadzą”.
Jakoż istotnie, skoro tylko przedstawiciele miasta usłyszeli, że dopuścili się poważnego bezprawia skazując na chłostę ludzi, którzy jako obywatele rzymscy nie mogli być w ten sposób karani, pospieszyli co tchu do więzienia i wśród przeprosin wyprowadzili ich na wolność, błagając, aby jak najprędzej opuścili miasto. Pozostało niestety tajemnicą Pawła i Sylasa, dlaczego tak potulnie dali się sponiewierać, skoro wystarczyło jedno słowo, by w porę temu zapobiec.