Выбрать главу

Relacja, jak widzimy, mocno dramatyczna. Ale jak przedstawia się ona w świetle znanych nam faktów historycznych? Czy rzeczywiście chrześcijaństwo odnosiło wtedy sukcesy na tak wielką skalę, że obywatele Efezu mogli czuć się zagrożeni? Spróbujmy choćby w skrócie na to pytanie odpowiedzieć.

Dla porządku trzeba zaznaczyć, że świątynia efeska nie była poświęcona Dianie, lecz Artemidzie i dlatego nazywała się „Artemizjon”. Ta bogini nie była jednak już wówczas greckim odpowiednikiem Diany, lecz przeobraziła się z latami w typowe bóstwo Wschodu. Efez leżał przecież w Azji Mniejszej, gdzie od zamierzchłych czasów uprawiano kult Wielkiej Matki. W nawiązaniu do tej tradycji Artemida efeska stała się boginią płodności i karmicielką ludzkości, a dla uwydatnienia tych funkcji przedstawiano ją w rzeźbach jako niewiastę o mnogich piersiach i odpowiednio obdarzono przydomkiem „Polymastis”.

Świątynia została wzniesiona w latach 580-560 p.n.e. Za czasów Pawła liczyła więc sześćset lat z okładem. Co prawda w ciągu swojej długiej historii ulegała nieraz zagładzie, ale zawsze odradzała się z popiołów jeszcze wspanialsza. Między innymi w 356 r. p.n.e. szewc efeski Herostrat spalił ją, aby zachować sławę swego imienia wśród potomnych. Ostatecznej zagładzie uległa dopiero w III wieku z rąk barbarzyńskich plemion Gotów.

Można wyobrazić sobie, jaką czcią i bojaźnią otaczano sędziwą, majestatyczną świątynię. Sława jej docierała nie tylko do pobliskiej Grecji, ale także do Italii i nawet hen do odległej Marsylii. Miarą tej sławy jest między innymi fakt, że król perski Kserkses, który zazwyczaj burzył wszystkie napotykane świątynie grec­kie, nakazał surowo, by tę pozostawiono nietkniętą. Oczywiście okrągły rok oblegały ją nieprzeliczone tłumy pielgrzymów; przybywali oni z bliska i z daleka, by daninami zaskarbić sobie przychylność Wielkiej Matki Artemidy.

Istnieje jednak w tym wszystkim jeszcze druga strona medalu. Otóż świątynia poza tym, że była miejscem funkcji kultowych, służyła jeszcze innym celom, o czym ci skromni i pobożni pielgrzymi zapewne nie mieli najmniejszego pojęcia. Była mianowicie jedną z najpotężniejszych placówek ekonomicznych i finanso­wych ówczesnego świata.

Jak właściwie doszło do tej dwoistości? Żeby to zrozumieć, należy pamiętać, że Efez był wielkim portem morskim, znanym z ożywionego handlu. U jego nabrzeży spotykały się ładowne statki Wschodu i Zachodu, by wymieniać bogaty wybój towarów, jak wino, egzotyczne pachnidła, dzieła sztuki i wyroby rzemieśl­nicze. Handel, prowadzony na skalę międzynarodową, nie mógł obyć się bez kredytów i udziałowców dysponujących gotówką. Kapłani Artemizjonu, zgro­madziwszy ogromne bogactwa dzięki hojności królów i ofiarności pielgrzymów, w lot zrozumieli te potrzeby. Ich świątynia stała się jednocześnie, instytucją bankową, która za opłatą przyjmowała na przechowanie lub przekazywała do innych miast wkłady pieniężne, udzielała na procent pożyczek i finansowała wyprawy morskie, a rosnące dochody z tych poczynań inwestowała w latyfundiach ziemskich, które nabywała wszędzie, gdzie się dało, nawet w samej Italii. Anglik Wood odkrył w drugiej połowie XIX wieku miejsce, gdzie kryły się pod ziemią ruiny świątyni. Prowadził tam poszukiwania archeologiczne, kontynuo­wane następnie również przez innych archeologów. Owocem tych prac wykopa­liskowych są znaleziska, dające wyobrażenie o bogactwie Artemizjonu, mianowicie aż trzy tysiące przedmiotów ze złota i kości słoniowej – nieocenione skarby pod względem artystycznym i historycznym.

Dodajmy jeszcze, że Efez nie był jakimś tam prowincjonalnym osiedlem miejskim, gdzieś na dalekich krańcach imperium rzymskiego; była to prawdziwa metropolia, tkwiąca w głównym nurcie wydarzeń historycznych swoich czasów. Tak na przykład podczas pamiętnej rzezi obywateli rzymskich, która miała miejsce w Azji Mniejszej w I wieku p.n.e., sprawca tego politycznego kataklizmu król Pontu Mitrydates zatrzymał się również w Efezie i wówczas dopuścił się tam niebywałej profanacji: kazał wyciąć w pień wszystkich Rzymian, którzy schronili się w świątyni Artemidy. Wysłany przeciwko niemu wódz rzymski Lukullus zadawał mu dotkliwe porażki, nie zdołał go jednak pokonać. Mimo to dla uświęcenia swoich militarnych sukcesów urządził w Efezie pierwsze w Azji Mniejszej walki gladiatorów. Mitrydatesa rozgromił ostatecznie dopiero Pompejusz, nie wyszło to jednak na dobre miastu: triumfator ogołocił je ze wszystkich wartościowych rzeczy i wywiózł do Rzymu jako łup wojenny.

Lepsze doświadczenie miał Efez z Juliuszem Cezarem, pogromcą Pompejusza. Uwolnił on obywateli od niezmiernie uciążliwych podatków, za co w dowód wdzięczności został okrzyknięty bogiem i zbawicielem świata. W latach 33-32 p.n.e. bawiła w mieście słynna para kochanków, Antoniusz i Kleopatra. Przygo­towując się do walnej rozprawy z Oktawianem, która nawiasem mówiąc skończyła się ich klęską pod Afocjum w 31 r. p.n.e., skoncentrowali tam wszystkie swoje siły lądowe i morskie. Tymczasem oddawali się najrozmaitszym uciechom i zabawom. Ulice Efezu były pełne wałęsających się legionistów i marynarzy. Nie było dnia, żeby nie odbywały się jakieś festyny, przeglądy wojsk, igrzyska cyrkowe, teatralne widowiska lub libacje. Gdy po zwycięstwie Oktawian August objął rządy nad światem, okazywał miastu wielką życzliwość. Dzięki jego hojności Efez przeżywał okres szczególnej pomyślności i w chwili, gdy pojawił się tam Paweł, liczył podobno już około dwustu tysięcy mieszkańców. 

FANTAZJA I PIERWSZY W DZIEJACH STOS PŁONĄCY 

Nie bez powodu pozwoliliśmy sobie na tę dygresję od głównego nurtu naszych rozważań. Pragnęliśmy bowiem przypomnieć pewne kardynalne fakty z dziejów Efezu, aby je teraz skonfrontować z tym, co z taką siłą przekonania opowiada nam autor Dziejów Apostolskich. Ta konfrontacja, jak zobaczymy, nie przema­wia na rzecz jego wiarogodności jako historyka.

Przede wszystkim wierzyć się nie chce, żeby w latach pięćdziesiątych n.e., a więc w początkach swego istnienia chrześcijaństwo mogło w Efezie cieszyć się już tak ogromną wziętością, że przestraszeni obywatele tego dumnego miasta czuli się zmuszeni manifestować swój protest w masowych rozruchach ulicznych. Iluż bowiem członków mogła liczyć ówczesna, przez Pawła kierowana gmina chrześcijańska? W najlepszym razie paruset, powiedzmy nawet parę tysięcy. W metropolii liczącej dwieście tysięcy mieszkańców, nieustannie wypełnionej po brzegi tłumem pielgrzymów, było to tyle, co kropla w morzu. Wyznawcy Jezusa, zagubieni w mrowisku ogromnego miasta, tworzyli tam niepokaźną, egzotyczną grupkę ludzi wyodrębnionych od reszty społeczeństwa. Autor Dziejów Apostolskich nie zdaje sobie sprawy z tej oczywistej dysproporcji i beztrosko wyolbrzy­mia rolę chrześcijaństwa do wymiarów wręcz utopijnych. Jeżeli bowiem napraw­dę byłoby tak, jak każe nam wierzyć autor, to w takim razie Artemida musiałaby tracić swoich wyznawców masowo i w tempie wręcz zawrotnym. Tylko w tym wypadku stałoby się rzeczą zrozumiałą, dlaczego bogaci i znani z przedsiębior­czości kupcy i rzemieślnicy Efezu tracili aż tylu amatorów na wyrabiane przez siebie posążki Artemidy i ponosili z tego powodu tak dotkliwy ubytek zarobków, że wpadli w popłoch, majestatyczna zaś, sławna wśród ludów i opływająca w bogactwa świątynia pozostała z niepewną przyszłością swojej egzystencji.