Выбрать главу

Zresztą ta rzekomo zagrożona w swej egzystencji przez działalność Pawła świątynia prosperowała w najlepsze jeszcze dwa pełne stulecia, a upadła w końcu nie z braku wyznawców, lecz tylko z tego powodu, że w 262 r. zburzyły ją plemiona Gotów podczas najazdu na Azję Mniejszą.

Ale i wtedy kult Artemidy nie dał za wygraną. Na gruzach starej świątyni wyrosła nowa, wprawdzie daleko skromniejsza, bo miasto zubożało, jednak trwała tam jeszcze przez pewien czas, dopóki na jej miejscu nie został zbudowa­ny kościół, pierwszy w chrześcijaństwie kościół poświęcony Matce Jezusa Chrystusa. Mamy tu jeden z typowych przykładów mądrego konformizmu Kościoła, który zawsze tam, gdzie napotykał żywotność głęboko zakorzenionych pogańskich wierzeń lub starodawnych miejsc kultowych, potrafił zręcznie asymilować je dla swoich potrzeb.

W kościele efeskim odbył się w 431 r. sobór, na którym przy wtórze sporów i krwawych walk ulicznych z opozycją proklamowano Marię jako Matkę Boską. Tym oficjalnym aktem uwieńczono długotrwały proces stopniowej transforma­cji kultu Artemidy w kult Maryjny. Pielgrzymi nadal płynęli nieprzerwanym strumieniem do miasta, z tą różnicą, że na odmianę byli to teraz chrześcijanie; dalecy zaś wnukowie tych kupców i rzemieślników, którzy niegdyś handlowali posążkami Artemidy, sprzedawali wizerunki Matki Boskiej z Dzieciątkiem.

Sprawa opowieści o rozruchach efeskich jest dla nas niezwykle pouczająca. Na jej przykładzie poznaliśmy, jak autor tej opowieści pojmował zadanie dziejopi­sarza. Nie może być wątpliwości, że pod tym względem jest on nieodrodnym dzieckiem swojej epoki. Nie znał on historiografii w pojęciu współczesnym, dla niego była ona przede wszystkim dydaktycznym sposobem przekazywania pewnych nauk lub poglądów, hołdował więc mniej więcej tej samej zasadzie, jaka jest zawarta w cycerońskiej dewizie: „Historia est magistra vitae”.

Autor, zresztą nie po raz pierwszy, wyzyskał tu swoje uzdolnienia beletrysty­czne, by w dramatycznej i porywającej opowieści przedstawić Pawła w chwale jego charyzmatu i wielkich sukcesów w pracy misyjnej wśród ludów pogańskich. Byłoby oczywiście z naszej strony anachronizmem, gdybyśmy mu za złe brali, że tak, a nie inaczej rozumiał to, co się składa na tworzywo dziejopisarskiego rzemiosła. Niemniej opis wydarzeń efeskich ponownie przypomina nam, z jak dużą ostrożnością należy odczytywać to wszystko, co autor Dziejów Apostol­skich podaje nam do wierzenia jako prawdę, historyczną.

Nie chcemy przez to powiedzieć, że awantura efeska całkowicie jest wyssana z palca. Istnieją w tekście dane przemawiające za tym, że jakieś rozruchy rzeczywiście mogły mieć tam miejsce, tyle tylko, że przyczyny ich wybuchu musiały być inne, niż to podaje autor. Nie wolno przecież zapominać, że relację swoją spisywał on trzydzieści, może nawet czterdzieści lat po owych wydarze­niach, że wiadomości o nich czerpał już z drugiej czy trzeciej ręki, mocno przez czas zamazane, a jednocześnie ubarwione przez ludową narrację. Dla człowieka o tak płodnej wyobraźni nie mogło być nic łatwiejszego, niż z tych strzępów wieści skomponować dramatyczną fabułę o triumfach Pawła, które jakoby wywołały taki popłoch wśród pogańskich czcicieli Artemidy.

Tymczasem, jak wynika z zawartych w tekście wzmianek, rzecz miała się chyba inaczej. Przede wszystkim dowiadujemy się, że Paweł w miejscowej synagodze poniósł porażkę, gdyż nauka, jaką tam głosił, została odrzucona. Odwrócił się więc od tamtejszych Żydów i postanowił poświęcić się wyłącznie poganom, W tym celu przeniósł się z synagogi do szkoły niejakiego Tyrranosa, przypuszczalnie greckiego nauczyciela sofistyki, by tam głosić swoją naukę.

To zerwanie nie uchroniło go jednak przed zatargiem z rodakami. Pewnego dnia doszła go wieść, że siedmiu synów arcykapłana żydowskiego, Scew którzy zawodowo uprawiali egzorcyzmy, zaczęło wypędzać złe duchy w imieniu Jezusa Chrystusa. Paweł był oburzony i chciał im tego zabronić. Rezultatem tej interwencji była ostra wymiana słów i w końcu doszło do rękoczynów.

A do bójki doszło dlatego, że w kłótnię wmieszał się całkiem niespodziewanie tenże sam duch, który miał być przepędzony przez siedmiu egzorcystów. Znamy już dobrze przedziwny świat wyobraźni autora Dziejów Apostolskich i zdąży­liśmy się już przyzwyczaić do tego rodzaju osobliwości. Tym razem jednak autor chyba przeszedł w pomysłowości samego siebie i zaaplikował czytelnikom specjalną niespodziankę. Bo oto zły duch, na przekór tradycji i logice, występuje tu ni stąd, ni zowąd jako szermierz dobrej, a nie złej sprawy.

A miało się to tak. Oburzony na synów Scewy, że chcieli go wypędzić samozwańczo w imieniu Jezusa, zły duch odzywa się do nich w ten oto sposób: „Znam Jezusa i wiem kim jest Paweł, ale wy coście za jedni?” I natychmiast po tych słowach, jak pisze autor opowieści, „skoczył na nich... i zmógł tak, że nadzy i poranieni uciekli z domu tego” (19,15-16).

Charakter tej historyjki, jej rozbrajająca naiwność i niezamierzony komizm, wszystko to przemawia za jej ludowym pochodzeniem. Przypomina ona jakże żywo owe nieprzeliczone dykteryjki o uciesznych przygodach z diabłem, wystę­pujące w naszych ludowych podaniach. Nie znaczy to jednak, by w jej treści nie kryło się jakieś ziarno prawdy historycznej. Według wszelkiego prawdopodo­bieństwa jest ona echem jakichś zaciętych sporów między Pawłem a Żydami Efezu. Jak łatwo wnosić z niektórych elementów opowieści, nie obyło się w tych zwadach bez bójek i rozlewu krwi.