Выбрать главу

Medycy i chemicy już od wielu lat zastanawiają się, jak tego rodzaju odbicie mogło powstać. Na ogół sądzi się, że nastąpiła w tym wypadku reakcja chemiczna amoniakalnych wyziewów ciała, mirry i aloesu, którym płótno było nasiąknięte. Wśród innych tez warto przytoczyć taką ciekawostkę: niektórzy bezkrytyczni autorzy nie wykluczają możliwości, że podczas zmartwychwstania wyładował się z ciała Jezusa potężny wstrząs elektryczny powodując ową reakcję chemiczną. Trzeba tu dodać, że wszyscy ewangeliści rzeczywiście wspominają o tym prześcieradle. Jednak tylko u Jana Ewangelisty czytamy o mirrze i aloesie, które to wonności przyniósł tajemniczy Nikodem.

Pod naciskiem opinii publicznej arcybiskup Turynu powołał w 1969 r. komisję specjalistów, której powierzono zadanie rozstrzygnięcia, czy prześcieradło jest autentyczne. Zanim jednak do tej sprawy wrócimy, zajmiemy się problemem, którym w tej chwili się interesujemy, a który przy tej okazji się wyłonił. Badacze doszli do przekonania, że będzie można na podstawie konturu na prześcieradle stwierdzić, jakiego wzrostu był Jezus. Jednakże, o dziwo, nawet w tak wymiernej sprawie nie osiągnięto jednomyślności. Profesor włoski Nicolo Miahi i prałat Guilo Ricci wykalkulowali, że Jezus miał 162,56 cm wysokości. Natomiast rzeźbiarz i specjalista od anatomii prof. Lorenzo Ferri obliczył, że miał przeszło 182 cm. Ogromna różnica tłumaczy się tym, że kontur na płótnie nie jest zarysowany ostro, a raczej jakby rozmyty.

W rezultacie nie dowiedzieliśmy się czy Jezus był niski czy wysoki. I trudno nie dojść do przekonania, że wszystkie te spekulacje, spory i liczenia centyme­trów mają coś z niepoważnej, jałowej zabawy. Przede wszystkim dlatego, że autentyczność całunu, mimo rozpaczliwych wysiłków jego zwolenników, nie została udowodniona w sposób przekonywający. Nawet przez wspomnianą poprzednio komisję ekspertów, złożoną głównie przecież z katolików. Gdy głównego rzecznika tejże komisji prof. Cordiglia, słynnego specjalistę w dziedzi­nie medycyny sądowej, zapytano, czy wierzy w autentyczność płótna, odparł z uśmiechem: „Jako wierzący odpowiadam: tak, ale jako lekarz: jeszcze chwileczkę”. Jednakże z tej chwileczki zrobiły się lata i dotąd sławetna komisja nie wypowiedziała się w tej sprawie. Nawet sam papież wstrzymuje się od zajęcia ostatecznego stanowiska, a kardynał Pellegrino, arcybiskup Turynu i najwyższy opiekun całunu, oświadczył, iż nie zdołano udowodnić, że jest on tym, który znajdował się w Konstantynopolu przed 1300 r. Nie dopuszczono jednak do przeprowadzenia jedynie pewnych badań wieku tkaniny za pomocą izotopu węgla C14, tłumacząc, że trzeba by było zbyt dużą część całunu na ten cel poświęcić.

Argumenty przeciwko autentyczności całunu są zbyt liczne i poważne, by je lekceważyć. W kościołach znajduje się na przykład aż czterdzieści całunów, rzekomo autentycznych. Jasno i zwięźle przedstawił to zagadnienie wybitny polski archeolog, prof. Włodzimierz Szafrański w swoim artykule Całun z Turynu („Argumenty” z 16 VI 1974). Wypłynął ten całun dopiero w 1204 r. podczas zdobycia Bizancjum przez krzyżowców. Dziwnym zbiegiem okoliczności był to okres, kiedy pienił się handel fałszywymi relikwiami. Do dnia dzisiejszego różne kościoły w Europie przechowują aż 32 gwoździe, którymi Jezus był przybity do krzyża, piętnaście świętych włóczni, sześć świętych gąbek, z których pił Jezus, mnóstwo szat, o które żołnierze rzucali kości i in.

Przy podziale łupów w Konstantynopolu całun turyński przypadł w udziale francuskiemu rycerzowi Ottonowi de la Roche, a ten posłał go w darze swemu ojcu. Odtąd koleje losu relikwii są na ogół znane.

Co było jednak przed 1204 r.? Bez mała 1200 lat od śmierci Jezusa jest o nim na świecie głucho, aż nagle pojawia się w okresie znanym z masowej produkcji falsyfikatów. Nie ma o nim także najdrobniejszej wzmianki w tak bogatych i dokładnych kronikach bizantyjskich. Zachodzi tu alternatywa: albo zmowa milczenia; albo całun wówczas w ogóle nie istniał. Dopóki ta ogromna luka w dziejach relikwii nie zostanie wypełniona, nikt myślący trzeźwo nie ma obowiązku wierzyć w jej autentyczność.

W dodatku bibliści wysuwają przeciwko jego autentyczności zarzut o daleko większym ciężarze gatunkowym. Otóż fakt odbitki ciała na całunie kłóci się najwyraźniej z ówczesnymi zwyczajami pogrzebowymi Hebrajczyków. Rytuał ściśle przestrzegany polegał na tym, że zwłoki namaszczano i zawijano w banda­że, a głowę przykrywano chustą, tak jak to na przykład czytamy w opowieści o wskrzeszeniu Łazarza (J. 11,44). Ciało, jak pisze katolicki biblista, ks. prof. E. Dąbrowski, „nie mogło wejść w kontakt z prześcieradłem”, i konkluduje: „Cały nakreślony powyżej rytuał pogrzebowy zdaje się wykluczać możliwość autentyczności Całunu turyńskiego”. Prof. W. Szafrański wylicza w swoim wyżej wspomnianym artykule szereg innych wybitnych katolickich biblistów, którzy stanęli na tym samym stanowisku.

Czas już na zamknięcie tego przeglądu, aby odpowiedzieć sobie na pytanie, czego dowiedzieliśmy się o fizycznym wyglądzie Jezusa. Odpowiedź może być tylko jedna: absolutnie nic. Wszystko, co na ten temat przeczytaliśmy, jest wy­tworem fantazji lub spekulacji, a także wyrazem pobożnych życzeń. Jednym sło­wem, mamy tu do czynienia z mitologią czystej wody. Malarze i rzeźbiarze przed­stawiali wizerunek Jezusa tak, jak dyktowała im ich wyobraźnia i duch epoki. Jezus już od samego zarania chrześcijaństwa był postacią nieznaną, zagad­kową.