Ponadto mamy tu wyraźną analogię z narodzinami Mojżesza. Legenda powiada, że faraon miał przy tej okazji sen, który magowie interpretowali jako ostrzeżenie, iż Egiptowi grozi zagłada ze strony dziecka izraelskiego. Kazał więc wymordować wszystkie dzieci żydowskie płci męskiej, ale Mojżesz – jak wiadomo – ocalał.
Jest rzeczą widoczną, że spotykamy się tu ponownie ze znanym nam zjawiskiem szukania wskazówek w Starym Testamencie dla zrekonstruowania zagubionej biografii ziemskiej Jezusa.
Również i sam sposób przeprowadzania spisu ludności, tak jak przedstawia to w swojej ewangelii Łukasz, nie wytrzymuje krytyki, jest bowiem niezgodny z tym, co o tych sprawach wiemy z historii. Otóż spis ludności, przeprowadzony przez Rzymian, nie mógł odbyć się w Judei za panowania Heroda. Formalnie był on suwerennym władcą i przyjacielem Rzymian, a oni w swojej mądrości politycznej nie mieli zwyczaju mieszać się do tego rodzaju spraw wewnętrznych swoich klientów i sprzymierzeńców. Sytuacja odmieniła się po śmierci Heroda. Jego syn Archelaus pozbawiony został tronu i w latach 6 i 7 n.e. Judea była już prowincją rzymską administrowaną przez prokuratora. Oczywiście jest rzeczą zrozumiałą, że przy objęciu świeżo anektowanego terytorium okupanci zarządzili spis ludności, żeby zorientować się, ilu podwładnych im przybyło.
Nie mogli jednak tego zrobić w ten sposób, jak to opowiada Łukasz. Nie mogli żądać, aby przy tej sposobności ludzie udali się do miejsca swego urodzenia i dopiero tam się rejestrowali. Tak postępowali Żydzi, u których tradycja dwunastu pokoleń była zawsze żywa. Zależało im na tym, aby nie tylko ustalić liczbę ludności, ale także jej podział według przynależności plemiennej. Rzymianom były te sprawy absolutnie obojętne i jako praktyczni administratorzy uważaliby za absurd powodować niepotrzebnie taką „wędrówkę ludów”. Po prostu, tak jak dzisiaj się to robi, spisywali ludzi tam, gdzie w danej chwili mieszkali, gdzie mieli swoje nieruchomości i płacili podatek.
Należy zdać sobie sprawę, że opowieści Mateusza i Łukasza o narodzinach Jezusa mają bardzo niewiele punktów stycznych, a raczej trzeba powiedzieć, że są to dwie odmienne wersje trudne do pogodzenia. Marii anioł ukazał się tylko w relacji Łukasza, jej zwiastował narodzenie się Syna Bożego i następcy na tronie Dawida. Natomiast Mateusz nic o tym nie wie. Według niego anioł ukazał się we śnie jedynie tylko Józefowi i uprzedził go, że Maria porodzi syna, który wybawi lud swój z grzechu. Jemu też nakazał, aby z matką i dziecięciem uchodził do Egiptu. Nawiasem mówiąc, uderzająca jest w tym opowiadaniu bierna rola Marii. Nie komunikuje się ona bezpośrednio z aniołem, lecz wykonuje jedynie polecenie małżonka. Odzwierciedla to zapewne upośledzenie socjalne kobiet u Żydów, dla których ta ewangelia była głównie przeznaczona.
Zdawałoby się, że w tak doktrynalnie ważnej sprawie, jak okoliczności narodzin przyszłego Zbawiciela, nie powinno być żadnych wątpliwości. A jednak obaj ewangeliści, którzy – jak się powiedziało – jedyni o tym piszą, różnią się w swoich relacjach także, gdy chodzi o wydarzenia następujące po Betlejem.
Mateusz każe rodzinie uchodzić do Egiptu, skąd powraca ona do Nazaretu dopiero na wiadomość o śmierci Heroda. Łukasz natomiast opowiada o jej przeniesieniu się z Betlejem do Nazaretu po obrzezaniu ośmiodniowego Jezusa oraz o wyprawie do świątyni jerozolimskiej, gdzie według Prawa Mojżeszowego Jezus, będąc synem pierworodnym, został poświęcony Bogu. Nie ma w tej ewangelii ani słowa o ucieczce do Egiptu. Jeżeli zatem wierzyć obydwom ewangelistom, Jezus wraz z rodzicami był równocześnie w Nazarecie i w odległym o 140 km Egipcie.
Ucieczka do Egiptu jest więc niewątpliwie wyłącznie osobistą kombinacją myślową Mateusza, nie mającą żadnego usprawiedliwienia w historii. Pomysł zaczerpnął on, jak to u niego zazwyczaj bywa, z proroctw Starego Testamentu, z czym zresztą się nie kryje, gdyż na końcu opowieści pisze: „I pozostał tam aż do śmierci Heroda, aby się spełniło, co powiedziane jest od Pana przez proroka mówiącego: Z Egiptu wezwałem syna mojego (Oz.11,1)”.
Jeśli uważniej przyjrzeć się tym dwom wersjom, odkryjemy, że mimo ogromnych rozbieżności dążą one do tego samego celu. Ich bowiem intencją jest dowieść, że miejscem urodzenia Jezusa było judzkie miasteczko Betlejem. Szkopułem było jednak to, że rodzina jego mieszkała stale w Nazarecie, trzeba było więc znaleźć jakiś pretekst, by przenieść ją do Betlejem, aby dzieciątko się tam urodziło. Tyle tylko, że obaj ewangeliści posłużyli się odmiennymi pretekstami dla uzasadnienia tych przenosin.
Był to zabieg apologetyczny. Nie udało się bowiem z proroctwami Starego Testamentu pogodzić, że Jezus urodził się w Nazarecie i wobec tego był Galilejczykiem. Potomek Dawida, przyszły król izraelski, musiał być pochodzenia judzkiego i urodzić się w mieście rodzinnym swego przodka. Tak bowiem między innymi zwiastował prorok Micheasz w następujących słowach: „A ty, Betlejem Efrata! malutkiś jest między tysiącami judzkimi. Z ciebie wynidzie ten, który będzie panującym w Izraelu....” (Mich. 5,2).
Trzeba wiedzieć, co to znaczyło w oczach Żydów judzkich być Galilejczykiem. Przede wszystkim podkreślić należy, że Galilea, szczególnie na północy, nie była czysto żydowska, lecz mocno przemieszana ludami pogańskimi, szczególnie pochodzenia greckiego. Język grecki słyszało się tam na równi z językiem aramejskim, tak że istnieje możliwość, że Jezus mówił płynnie także po grecku, oczywiście w odmianie ludowej, zwanej „koine”. Toteż Żydzi galilejscy, dzięki wpływom helleńskim, skłonni byli do liberalizmu w sprawach religijnych. Różnili się oni bardzo od swych pobratymców w Judei, mieli swoje własne obyczaje i praktyki religijne, ba, nawet dialekt aramejski, którym mówili, był dla Judejczyków niełatwy do zrozumienia. Był to lud dumny, niezależny i buntowniczy. Pozostawał on w ustawicznej opozycji nie tylko do okupantów rzymskich, ale także do ortodoksyjnie nastrojonych kapłanów jerozolimskich. Antagonizm, jaki z tego powodu panował między tymi dwoma odłamami narodu żydowskiego, często przybierał charakter nienawiści i pogardy.