„Nie jestże to rzemieślnik, syn Marii, a brat Jakuba i Józefa i Judy i Szymona? Czyż i siostry jego nie przebywają wśród nas?” (Mk. 6,3).
„I przyszli doń matka i bracia jego, a nie mogli przystąpić z powodu tłumu. I oznajmiono mu: Matka twoja i bracia twoi stoją przed domem, chcąc cię widzieć” (Łk. 8,19-20).
Już w jednym z najstarszych źródeł chrześcijańskich, mianowicie w Liście do Galatów, spotykamy się z takim samym określeniem. Bo oto, co tam czytamy: „Potem, po trzech latach przybyłem do Jerozolimy, aby widzieć Piotra i pozostałem u niego dni piętnaście. A z innych Apostołów żadnego nie widziałem oprócz Jakuba, brata Pańskiego” (1,18-19).
Nazywając Jakuba, przełożonego gminy jerozolimskiej „bratem Pańskim”, Paweł nie mógł mieć na myśli, że jest on bratem przyrodnim bądź też kuzynem. List swój adresował przecież do Galacji, do tamtejszych współwyznawców, którzy z powodu swego oddalenia nie orientowali się w stosunkach personalnych Jerozolimy. Czyżby wobec tego miał ich zapoznawać z tymi stosunkami w tak mętny, dwuznaczny sposób, aby – jak wyraził się jeden z biblistów – trudniej było zgadnąć?
Jeżeli napisał w swoim posłaniu „brat Pański” i nic więcej, to wedle wszelkiej logiki należy sądzić, iż przedstawiał Jakuba jako rodzonego brata Jezusa. W przeciwnym razie uściśliłby swoją informację dotyczącą stopnia ich pokrewieństwa, wymieniając, dajmy na to, Marię Kleofasową jako matkę Jakuba, czy też podkreślając, że był on synem Józefa z poprzedniego małżeństwa.
U Mateusza jest ponadto werset, który tę całą argumentację właściwie czyni bezprzedmiotową, bo sam już chyba przesądza sprawę na niekorzyść doktryny o nieprzerwanym dziewictwie Marii. Czytamy tam: „I nie poznał jej [Józef], aż porodziła syna swego pierworodnego” (1,25). Z tego wersetu wynika ponad wszelką wątpliwość, że ewangeliści uważali, iż niepokalane poczęcie było wydarzeniem jednorazowym, dotyczącym tylko Jezusa, że Józef i Maria podjęli potem normalne pożycie małżeńskie, wskutek czego Jezus był pierworodnym, a nie jedynym synem.
Powołując się na wersety zawierające opowieść o zwiastowaniu i niepokalanym poczęciu, katolicy opierają ponadto swoją doktrynę na raczej grząskich założeniach. W autorytatywnych kołach badaczy biblijnych panuje na ogół opinia, że jest to typowa, pozbawiona historyczności legenda. Najlepszym dowodem jest to, że o owym, jakże doniosłym dla doktryny kościelnej, cudownym ewenemencie Marek, Jan i Paweł nie wspominają ani jednym słowem. Co się zaś tyczy Mateusza i Łukasza, to ideę dziewictwa i niepokalanego poczęcia przejęli oni widać ze Starego Testamentu. Mateusz naprowadza nas na właściwe źródło inspiracji, mianowicie na proroctwo Izajasza: „Oto Panna pocznie i porodzi syna, i nazwą imię jego Emanuel” (7,14). W jego przekonaniu cudowne narodziny musiały niechybnie wydarzyć się w życiu Jezusa, aby wypełniło się to, „co jest powiedziane od Pana przez Proroka...”.
Okazuje się jednak, że Mateusz padł ofiarą mylnego przekładu z Izajasza. Greckie słowo „parthenos” oznacza wprawdzie „dziewicę”, nie oddaje ono jednak wszystkich znaczeń hebrajskiego odpowiednika „Almah”, które mieści w sobie nie tylko pojęcie „dziewicy”, ale także „młodej niewiasty”. Egzegeci żydowscy stanowczo upierają się przy tym, że Izajasz miał na myśli „młodą niewiastę”, że pojęcie niepokalanego poczęcia jest obce ludom hebrajskim. Natomiast chrześcijanie, broniąc swojej doktryny, zarzucali Żydom, że fałszują wypowiedź proroka. O rozstrzygnięciu tej kontrowersji oczywiście nie może być mowy.
Naginanie tekstów Nowego Testamentu do apriorystycznie głoszonej doktryny o permanentnym dziewictwie Marii ułatwił katolikom ten fakt, że greckie i aramejskie słowa oznaczające „brat” („Adelphoi” i „Ach”) są wieloznacznymi synonimami. W ich zakres wchodzi nie tylko pojęcie „brata rodzonego”, lecz także „brata przyrodniego”, „kuzyna”, dalszych krewnych, a nawet towarzysza jakiejś wspólnoty. Istniała tu zatem możliwość nie kontrolowanego interpretowania synonimu „brat” w takim sensie, aby torował on drogę głoszonej przez nich doktrynie. Wszelkie uzupełnienia narracyjne, jak na przykład wersja o Marii Kleofasowej i o poprzednim małżeństwie Józefa, to tylko dowolna spekulacja teologów.
Nie można oprzeć się pokusie, by nie przytoczyć tu zdania wielkiego powieściopisarza katolickiego Francois Mauriaca, który powiedział, że „egzegeza jest nauką najbardziej ze wszystkich nauk opartą na domniemaniach” (Co zostało dane tu na ziemi – „Kierunki” z 22 II 1976).
Uderzającą rzeczą jest to, że Maria tak rzadko występuje w Nowym Testamencie, że właściwie pozostaje na jego marginesie. U Marka, w najstarszej ewangelii, tylko jeden raz jest wymieniona i nawet nie dowiadujemy się, jak było jej na imię; u Mateusza i Łukasza po cztery razy; w Ewangelii Jana trzy razy i znowu bezimiennie; w Dziejach Apostolskich trzy razy. Natomiast Paweł w listach swoich w ogóle jej nie wymienia, tak jakby o niej nie słyszał. Czyżby tak postąpił, gdyby wiedział i wierzył, że była ona wybranką Ducha Świętego i że narodzinom jej syna towarzyszyły takie nadprzyrodzone zjawiska, jak o tym kilkadziesiąt lat później zapewnią nas Mateusz i Łukasz?
Wprawdzie, jak czytamy w Dziejach Apostolskich, Maria w wieczerniku modliła się z apostołami, a Jan, zresztą jedyny wśród ewangelistów, informuje nas, że stała pod krzyżem Jezusa, ale poza tym uderza jej nieobecność w najbardziej dramatycznych i przełomowych wydarzeniach w życiu syna: w scenach Męki Pańskiej, ukrzyżowania, w wersji innych ewangelistów: złożenia do grobu i zmartwychwstania.
Nie ujrzała go też po zmartwychwstaniu, gdy ukazywał się innym ludziom, a nawet nie wzięła udziału w ostatniej triumfalnej scenie wniebowstąpienia, kiedy mogła była pożegnać go po raz ostatni. I słusznie wypadałoby zapytać gdzie przebywała, gdy to wszystko się działo.
Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Marię wyobrażano sobie w owych czasach jako skromną kobietę semicką, podporządkowaną mężowi, zajętą bez reszty dziećmi i domem. To co stało się z Jezusem, przerastało jej intelektualne możliwości i na pewno, jak to niebawem zobaczymy, wstrząsnęło wewnętrznie. Trzeba tu przypomnieć, jaka była społeczna pozycja ówczesnych kobiet. Paweł na przykład, wierny tradycji swoich semickich przodków, nauczał, iż kobieta na znak uległości musi wchodzić do domu modlitwy z głową nakrytą chustą, a w Liście do Tymoteusza czytamy, że obowiązkiem kobiety jest milczeć, a nie nauczać. Wprawdzie wiadomo dziś, że list ten nie wyszedł spod ręki Pawła, ale mimo to wyraża on charakterystyczny dla owych czasów stosunek do kobiety.