Выбрать главу

Inny, raczej zabawny wypadek pokazuje nam, do czego jest zdolna nabożna egzegeza. Ofiarą jej padł nie kto inny, jak sam Owidiusz, poeta rzymski i autor zbioru erotycznych poezji Sztuka kochania (Ars amandi). Zbiorek wywołał sensację i zgorszenie w Rzymie i niektórzy historycy przypuszczają, że po jego przeczytaniu cesarz August wysłał poetę na dożywotnie wygnanie w dalekie okolice Morza Czarnego. Otóż w 1497 r. pewien mnich paryski wydał Sztukę kochania, dedykując książeczkę Najświętszej Marii Pannie, w głębokim przeko­naniu, że Owidiusz gorące strofy miłosne do niej skierował.

Przywodzi to na pamięć analogię ze starotestamentową Pieśnią nad pieśniami, rzekomo napisaną przez króla Salomona. To arcydzieło starożytnej liryki miłosnej swego czasu zaanektowali na swój użytek niektórzy egzegeci kościelni, twierdząc, że oblubieniec poematu to postać alegoryczna, w której kryje się sam Jezus Chrystus, że oblubienica symbolizuje Kościół katolicki lub duszę chrześcijańską i że pod postacią przyjaciół oblubieńców występują anioły, prorocy i patriarchowie.

Dla uzupełnienia tego obrazu warto tu jeszcze wspomnieć, że w ośrodku kultu Marii w Europie, mianowicie w Loreto wierni otaczają czcią mały, prymitywnie zbudowany domek, ongiś podobno zamieszkały przez matkę Jezusa, który jakoby w 1295 r. cudem przeniesiony został z Nazaretu przez anioły.

Wreszcie, aby pokazać, na jakie manowce potrafił kult maryjny sprowadzić ludzi dobrej woli, ale nad wszelkie pojęcie naiwnych i łatwowiernych, warto tu wskazać na listę relikwii ofiarowanych przez Bolesława Krzywoustego i jego żonę Salomeę klasztorowi w Zwiefalten nad Dunajem. W tym nader fascynują­cym spisie znajdujemy wśród innych pozycji także „mleko Panny Marii”.

Przekonaliśmy się, jak mało wiemy o doczesnym życiu Marii. Ewangeliści wspominają ją tylko mimochodem w migawkowych epizodach, widoczną jakby przez mgłę. Z wyjątkiem legendarnych scen o narodzinach Jezusa oraz „Uczty w Kanie”, gdzie wypowiada parę pełnych kobiecej uległości zdań, we wszystkich innych częściach ewangelii Maria nie wypowiada ani jednego słowa, zachowuje się jak niema osoba.

Nie wiemy też dokładnie, kiedy i gdzie zeszła z tego świata. Istnieją dwie tradycje, które wzajemnie się wykluczają, a więc niewielką posiadają wartość historyczną. Pierwsza utrzymuje, że Maria umarła w 52 r. w Jerozolimie i została pochowana w pobliżu Getsemani. Druga jest bardziej fantazyjna. Sprowadza się ona do tego, że apostoł Jan, któremu w czwartej ewangelii dogorywający na krzyżu Jezus powierzył opiekę nad swoją matką, zabrał ją ze sobą do Efezu, gdzie żyła jeszcze bardzo długo, bo umarła dopiero w osiemdziesiątym roku życia. Jest tylko rzeczą przeosobliwą, że Paweł, który przecież też lata bawił w Efezie i powinien był ją tam spotkać, nic na ten temat nie pisze w swoich listach. Czyż jest do pomyślenia, aby tak manifestacyjnie miał zlekceważyć matkę Zbawiciela?

W swoim czasie słynna mniszka, wizjonerka i stygmatyczka Katarzyna Emmerich (1774-1824) odtworzyła w swoich widzeniach cały żywot Marii i wskazała na miejsce w Efezie, gdzie miała spędzić ostatnie swoje lata. Wtedy grupa księży katolickich udała się do Efezu, aby idąc za jej wskazówkami odnaleźć domek. Po długich archeologicznych poszukiwaniach natknęli się na ruiny małej budowli, która w ich przekonaniu odpowiadała opisowi wizjonerki. Więc ją odbudowali, obok wznieśli hotelik i zawiadomili świat o swoim odkryciu. Nowe sanktuarium zasłynęło wkrótce cudownymi uleczeniami i stało się celem tłumnych pielgrzymek. W święto Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, w dniu 15 sierpnia, są tam odprawiane specjalnie uroczyste nabożeństwa połączone z procesjami. Ale ongiś był to dzień również pradawnej miejscowej bogini-matki Artemidy, czyli Diany po łacinie. Ludność miejscowa z zabobonną grozą opowiada, że w dniu tym rozlegają się w powietrzu gromkie okrzyki zmarłych pokoleń miasta: Niech żyje Diana Efeska!

Teolodzy nie mogli jednak pogodzić się z faktem, że Maria umarła śmiercią naturalną jak zwyczajny człowiek. Była przecież matką Boga i nie mogła podlegać prawom natury, jej ciało nie mogło ulec rozkładowi. Przeto opierając się na apokryficznym, a więc przez Kościół odrzuconym cyklu Transitus Mariae, zaaprobowali oni między innymi uroczą wersję, że Maria co prawda umarła śmiercią naturalną, że pochowano ją w Getsemani, ale widać została zabrana do nieba cieleśnie, bo gdy otworzono jej grób, znaleziono tam zamiast zwłok bukiet świeżych róż, tak jakby je przed chwilą tam położono.

Uroczystość Wniebowzięcia wprowadzono zrazu tylko w Kościele wschodnim i to dopiero w IV wieku. Jeżeli natomiast chodzi o Kościół rzymskokatolicki, to musiało jeszcze upłynąć aż dwieście lat, nim zdecydował się on włączyć to święto do swojego kalendarza liturgicznego.

W 1950 r. Pius XII proklamował Wniebowzięcie Marii dogmatem. Nowy artykuł wiary, poza ustną tradycją, nie mógł jednak wylegitymować się żadnym innym źródłem pisanym, jak tylko apokryfami. Wobec tego należało znaleźć oparcie w tekstach ewangelii kanonicznych. Po odpowiednio swobodnej inter­pretacji nadawał się do tego jeden jedyny werset, mianowicie zdanie, stanowiące początek dwunastego rozdziału Apokalipsy. I ten werset właśnie, jak to podkre­śla w swojej książce Tradycja i zmiana w Kościele wybitny irlandzki teolog prof. James P. Mackey, stał się dodatkową motywacją dla nowego dogmatu. Brzmi on następująco: „Potem ukazał się znak wielki na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc u jej stóp, a na głowie jej korona z gwiazd dwunastu. A będąc brzemienną wołała, bolejąc i jęcząc w bólach porodu”.

Jedną z najbardziej intrygujących postaci Nowego Testamentu jest Józef, oj­ciec Jezusa. Mateusz i Łukasz wymieniają go w swoich genealogiach i opowieś­ciach narodzinowych, później jednak konsekwentnie pomijają go milczeniem. Bardziej jeszcze zagadkowo wygląda sprawa u Marka i Jana, tudzież w Dziejach Apostolskich i w listach Pawła: autorzy tych pism w ogóle nie wymieniają Józefa, tak jakby nie zdawali sobie sprawy z jego istnienia.

Jest to tym dziwniejsze, że Józef odegrał przecież w życiu Jezusa rolę nie byle jaką. Jeżeli wierzyć Mateuszowi, Anioł Pański jemu, a nie Marii zwiastował Dobrą Nowinę. Ponadto Józef bądź co bądź był wychowawcą Jezusa w jego latach dziecięcych, obojętne, czy jako rzeczywisty rodzic, czy jako opiekun tylko. Jednakże najważniejszą rzeczą było to, że uchodził on za potomka Dawida w prostej linii i że od jego osoby zawisła teoria o królewskim pochodzeniu Jezusa. Mateusz i Łukasz właśnie w tym celu ułożyli swoje listy rodowodowe, aby to udowodnić niedowiarkom.