Выбрать главу

Niestety, zabrali się do tego każdy na swój sposób, niezależnie od siebie. Skutek był taki, że mamy w Nowym Testamencie dwie różne genealogie, wykluczające się wzajemnie w wielu ogniwach pokoleniowych, co oczywiście stawia ich autentyczność historyczną pod znakiem zapytania. Wystarczy tu dla zobrazowania tych rozbieżności powiedzieć, że u Mateusza Józef jest synem Jakuba, u Łukasza zaś synem Helego. Zresztą już sam fakt, że Łukasz wywodzi rodowód Jezusa od samego Adama, wyliczając dokładnie antenata za antenatem po imieniu, świadczy o fantastycznym charakterze jego genealogii. Przypomina się tu Pierwszy list do Tymoteusza, w którym pseudo-Paweł napomina braci z Efezu, aby „nie zajmowali się baśniami i nie kończącymi się rodowodami” (1,4). Widocznie taka panowała w owych czasach moda i obaj ewangeliści również nie zdołali się jej oprzeć.

Tego rodzaju sprzeczne relacje właściwie nie powinny nas dziwić. Spotykaliś­my się już niejednokrotnie z podobnymi i nadal będziemy się z nimi spotykać, tak że poniekąd można by powiedzieć, że są one nieodłączną cechą Nowego Testamentu.

Gorzej, że Mateusz i Łukasz wykazują zadziwiający brak wyobraźni i przezor­ności logicznej w jednej z najbardziej merytorycznych spraw chrystologii. Otóż królewskie pochodzenie Jezusa wyprowadzają oni, jak się już powiedziało, z ojcostwa Józefa, zapominając, że wobec głoszonego przez siebie niepokalane­go poczęcia Marii Jezus nie mógł być synem Józefa z krwi i ciała, inaczej mówiąc, nie mógł być potomkiem Dawida. Ten rażący brak konsekwencji w tak ważnej sprawie tłumaczy się chyba tym, że ewangeliści zgubili się we własnej relacji na skutek nadgorliwej chęci udowodnienia, iż w osobie Jezusa wypełniło się proroctwo Starego Testamentu, według którego przyszły Mesjasz miał wyjść z domu Dawidowego.

Niektórym biblistom już od pierwszych wieków chrześcijaństwa owa logiczna nieporadność mocno dolegała. Wytoczyli więc całą swą egzegetyczną kazuistykę, aby żenującą sprzeczność jakoś wyeksplikować. Niektórzy spośród nich, jak to możemy wyczytać z tekstu odpowiedniego hasła Podręcznej encyklopedii biblijnej pod red. ks. E. Dąbrowskiego (tom I, str. 415), wpadli na pomysł zaiste rewelacyjny: Maria, orzekli, była bliską krewną Józefa, a więc tym samym miała także w sobie krew domu królewskiego.

Jednak trudniejszym zadaniem było ową tezę udokumentować. W całym Nowym Testamencie nie ma ani jednego wersetu, który by choć aluzyjnie ją popierał. Wobec tego sięgnęli oni dalej w przeszłość, aż po starożydowskie prawo lewiratu. W myśl tego prawa bezdzietna wdowa miała obowiązek poślubić brata zmarłego męża lub innego krewnego. Maria wprawdzie nie była wdową, ale i na to znaleźli sposób. Była ona, powiadają, „córką-dziedziczką” i jako taka podlegała temu samemu prawu. Jeżeli więc wydano ją za mąż za Józefa, to eo ipso musiała z nim być blisko spokrewniona.

Cały wywód ma niestety wyraźne piętno sofizmatu, wychodzi bowiem z zało­żeń zgoła wydumanych. W źródłach pisanych nie ma najmniejszych danych, które pozwoliłyby nam uwierzyć, że u Hebrajczyków istniało coś takiego, jak „córki-dziedziczki” podlegające specjalnym prawom, no i że Maria do tej kategorii niewiast się zaliczała.

Wiemy ponadto na pewno, iż żadnemu Żydowi tych czasów nie wpadłoby nawet do głowy, aby swój ród wyprowadzać z przodków rodzaju żeńskiego. W społeczeństwach semickich, opartych na prawie ojcowskim, przeszłość rodów określano wyłącznie linią antenatów męskich. Kobiety mało się liczyły w tych rodowodach.

Pisaliśmy już, jak nader rzadko Józef jest wymieniany w tekście Nowego Testamentu. Ewangeliści nawet i wtedy, gdy wprowadzają do swoich relacji rodzinę Jezusa, pomijają milczeniem głowę tejże rodziny. Na pierwszym planie są zawsze Maria i jej synowie, w odosobnionych wypadkach także jej córki.

Bibliści wysuwali najróżniejsze przypuszczenia, co mogło dziać się z Józefem, skoro tak bywał przemilczany. Na przykład Dawid F. Strauss podaje trzy ewentualności, mianowicie, że „albo wcześnie umarł, albo nie zgadzał się z późniejszą działalnością syna, albo został wyeliminowany z tradycji ze wzglę­dów dogmatycznych, ponieważ według późniejszej doktryny chrystologicznej nie mógł być rzeczywistym ojcem Jezusa”. Wydaje się jednak, że, biorąc na rozum, pierwsze przypuszczenie jest najsłuszniejsze: Józef mógł po prostu umrzeć i Maria stała się wdową.

Kiedy mógł jego zgon nastąpić? Gdy Jezus miał dwanaście lat, opuścił, jak powiada nam Łukasz, swoich najbliższych cichaczem i wrócił do Jerozolimy, gdzie w świątyni popisywał się swoją mądrością. Maria musiała zawrócić z drogi do Nazaretu i ruszyć na jego poszukiwanie. Gdy go wreszcie odnalazła, rzekła: „Synu, cóżeś to nam uczynił? Oto ojciec twój i ja, bolejąc, szukaliśmy ciebie” (Łk. 2,48).

A zatem, jeżeli wierzyć Łukaszowi, Józef wówczas jeszcze nie rozstał się z życiem. Zgon jego musiał chyba nastąpić niewiele czasu przed wydarzeniami objętymi ewangeliami. Jezus był już wówczas dorosłym mężczyzną i wyuczonym cieślą, to znaczy musiał przedtem parę dobrych lat terminować w warsztacie ojca. Z tego obliczenia chyba wolno nam sądzić, że pamięć o zgonie Józefa była w rodzinie jeszcze świeża.

Najmłodsi jego bracia Józef, Szymon i Juda znani są nam tylko i wyłącznie z imienia. Widocznie byli to przeciętni ludzie, stojący z dala od tego, co się działo naokoło osoby najstarszego brata.

Natomiast o Jakubie wiemy już sporo. Dowiedzieliśmy się, że osiemnaście lat przewodził gminie jerozolimskiej, że jako wyznawca ortodoksyjnego judaizmu rygorystycznie przestrzegał, aby jego sekta pozostała w ramach tego judaizmu. Wiemy też, że cieszył się wielkim autorytetem również wśród całego społeczeń­stwa jerozolimskiego, toteż gdy go ukamienowano, oburzenie wśród Żydów było tak duże, że namiestnik rzymski pozbawił sprawcę tej egzekucji Annasza II godności arcykapłana. Nawet historyk żydowski Józef Flawiusz, sam przecież wyznawca religii Mojżeszowej, wystąpił w obronie Jakuba i potępił gwałt Annasza.