Przez jedną niezręczną chwilę zerkali na siebie spod oka, zażenowani. Gdy Catherine poczuła na sobie taksujący wzrok Claya, jej serce zabiło gwałtownie.
Tym razem Clay miał na sobie granatowe spodnie, modnie skrojone, i bladoniebieski sweter z jagnięcej wełny z wycięciem w szpic. Pod nim koszulę z rozpiętym kołnierzykiem, którego krótkie rogi odpowiadały modzie w tym sezonie. Na szyi miał prosty złoty łańcuszek, podkreślający złocisty odcień jego skóry. Catherine musiała przyznać, że Clay ubiera się zgodnie z najnowszą modą i że to się jej bardzo podoba.
Kiedy szła przed nim do samochodu i czuła jego obecność za plecami, towarzyszyło jej dziwne poczucie, że już raz coś podobnego przeżyła. Sposób, w jaki otwierał drzwi samochodu, miękkość fotela, gdy się w nim zagłębiła, odgłos kroków Claya, kiedy obchodził samochód, a także zapach jego wody po goleniu. Wiedziała już, że najpierw położy lewą dłoń na kierownicy, prawą przekręci kluczyk w stacyjce, potem ustawi wsteczne lusterko, bezwiednie wzruszy ramionami i potrząśnie głową, gdy będzie się sadowił w fotelu; znała już sposób, w jaki trzymał drążek zmiany biegów, gdy odjeżdżał od krawężnika. Dzisiaj prowadził rozsądnie. Tym razem zamiast magnetofonu było włączone radio. Nagle z głośnika popłynęły słowa piosenki „Cóż, chyba tracę głowę…” Oboje mieli ochotę wyłączyć radio, ale żadne nie śmiało tego zrobić. Jechali milcząc w łagodnej nocy babiego lata, wsłuchani w znaną melodię i słowa: „Jesteś zbyt dobra, by to była prawda… nie mogę oderwać od ciebie oczu…” Catherine pomyślała, że w tej chwili oddałaby wszystko za jakąś dziką, rytmiczną muzykę dyskotekową! Gdy piosenka się skończyła, Clay zadał jej jedno jedyne pytanie:
– Czy dziś także wystroiły cię dziewczęta? Catherine odzyskała już panowanie nad sobą. Nie miała powodu kłamać.
– Nie. Rzucił jej spojrzenie z ukosa, po czym skoncentrował się na prowadzeniu samochodu.
Przejechali już przez tunel na drodze stanowej i skierowali się na zachód, Wayzata Boulevard, na autostradę, a następnie skręcili na południe w stronę Ediny. Znowu odniosła wrażenie, że już kiedyś tak było. Rozpaczliwie chciała się mylić.
Zadrzewiona aleja prowadziła do parku, wiodąc ich w to samo odosobnione miejsce, co pierwszego wieczoru. Clay zatrzymał się przy żwirowej ścieżce i wyłączył silnik, zostawił jednak cicho grające radio. Na zewnątrz panowała całkowita ciemność, jedynie blade światło tablicy rozdzielczej oświetlało jego profil. Clay nie myśląc o tym, co robi, wystukiwał na kierownicy rytm muzyki.
Panika ścisnęła ją za gardło.
W końcu Clay odwrócił się do niej, opierając łokieć na kierownicy.
– Czy… czy myślałaś o tym, o czym rozmawialiśmy wczoraj, a może podjęłaś już jakąś decyzję?
– Tak, wyjdę za ciebie – odparła po prostu, ale bez cienia radości w głosie, raczej z żalem, który ściskał ją za gardło. Pragnęła, by się jej tak nie przyglądał, i zastanawiała się, czy i on czuje się równie pusty w środku jak ona. Miała ochotę wysiąść z samochodu i pobiec w dół żwirową ścieżką. Ale dokąd?
– Możemy więc omówić pewne szczegóły. Ton jego głosu szybko przywrócił ją do rzeczywistości.
– Widzę, że nie chcesz marnować czasu.
– Biorąc pod uwagę, że jesteś w trzecim miesiącu ciąży, to chyba nie. Myślę, że i ty nie chcesz.
– N…nie – skłamała, spuszczając wzrok. Clay zaśmiał się nerwowo.
– Co wiesz o weselach?
– Nic – spojrzała na niego bezradnie.
– Ja także nic. Czy zechciałabyś porozmawiać o tym z moimi rodzicami?
– Teraz? - Nie spodziewała się, że nastąpi to tak szybko.
– Pomyślałem, że moglibyśmy to zrobić.
– Wolałabym nie. – W mdłym świetle robiła wrażenie spanikowanej.
– Co wobec tego chcesz zrobić, wziąć cichy ślub?
– Nie myślałam o tym.
– Ja chciałbym z nimi porozmawiać. Masz coś przeciwko temu?
Cóż miała robić?
– Jak sądzę, wcześniej czy później będziemy musieli stawić im czoło.
– Posłuchaj, Catherine, oni nie są potworami. Jestem pewny, że nam pomogą.
– Nie mam złudzeń co do tego, co myślą o mnie i mojej rodzinie. Nie są chyba tacy wspaniałomyślni, żeby zapomnieli o tym wszystkim, co zrobił mój ojciec. Czy możesz mnie winić za to, że nie mam ochoty stanąć z nimi twarzą w twarz?
– Nie. Przez chwilę siedzieli zamyśleni. Żadne z nich nie miało jednak pojęcia o tym, jak się organizuje taką uroczystość jak ślub.
– Moja matka będzie wiedziała, co należy zrobić.
– Na przykład j a k mnie wyrzucić…
– Nie znasz jej, Catherine. Będzie szczęśliwa.
– Jasne – odparła ponuro.
– No, przynajmniej spokojna.
Nadal siedzieli nieruchomo, świadomi kontrastu pomiędzy tym, co się działo, a co powinno się dziać w takiej chwili.
W końcu Catherine westchnęła.
– No, cóż, miejmy to już za sobą. Clay ruszył gwałtownie krętymi osiedlowymi uliczkami, obok rozległych eleganckich rezydencji. Catherine usłyszała znajomy odgłos opon, kiedy jechali przez wybrukowany podjazd. Zatrzymali się przed masywnymi frontowymi drzwiami, którym niegdyś tak krytycznie przyglądała się od wewnątrz. Teraz ją onieśmielały, postanowiła jednak nie dać tego po sobie poznać.
Wchodząc za Catherine do środka, Clay przyłapał się na tym, że myśli o Jill Magnusson i o tym, że to ona powinna być teraz u jego boku.
W holu Catherine opadły wspomnienia. Przypomniała sobie, jak siedziała na sofie, i scenę, która później nastąpiła. Gdy znalazła się przed lustrem, szybko odwróciła wzrok. Unikając oczu Claya, powstrzymała się od poprawienia niesfornego kosmyka włosów.
– Wyglądasz świetnie… Chodź. – Ujął ją pod łokieć.
Angela podniosła wzrok, kiedy zbliżyli się do drzwi gabinetu. Widok ich obojga sprawił, że krew zaczęła jej szybciej krążyć w żyłach. Wyglądali jak para słonecznych dzieci, oboje jasnowłosi, wysocy i uderzająco piękni. Nikt nie musiał mówić Angeli Forrester, jak piękne będzie ich dziecko.
– Czy nie przeszkadzamy? – zapytał Clay. Jego ojciec podniósł wzrok znad papierów, nad którymi pracował przy biurku. Zarówno Claiborne, jak i Angela wydawali się zaskoczeni. Angela wolnym ruchem zdjęła okulary, których używała do czytania. Claiborne uniósł się nieznacznie z fotela. Wpatrywali się w Catherine, która poczuła, jak na szyję wypływa jej rumieniec; musiała opanować chęć schowania się za plecami Claya.
– Uważam, że już najwyższa pora, byście zostali sobie przedstawieni – odezwał się w końcu Clay. – Mamo, tato. to jest Catherine Anderson. Catherine, to moi rodzice.
Przez jeszcze jedną bolesną chwilę pokój przypominał „Martwą naturę z rodzicami i dziećmi”. Pierwsza poruszyła się Angela.
– Miło mi, Catherine – powiedziała, wyciągając wypielęgnowaną upierścienioną dłoń.
Catherine natychmiast wyczuła, że Angela Forrester, podobnie jak dziewczęta w Horizons, jest jej sprzymierzeńcem. Ta kobieta chce, żebym wyszła za jej syna, pomyślała zaskoczona.
Claiborne Forrester nie zachował się tak ciepło jak żona, chociaż i on wyciągnął rękę i przywitał się z Catherine. Podczas gdy dotyk Angeli był ciepłą propozycją zawarcia pokoju, od jej męża wiało chłodem, tym samym, co za pierwszym razem, gdy Catherine znajdowała się w tym pokoju.
– A więc znalazłeś ją, Clay – zauważył starszy mężczyzna.
– Tak, kilka dni temu. Angela i Claiborne szybko spojrzeli na siebie, po czym odwrócili wzrok.
– Kilka dni temu. Cóż… – Ostatnie słowo zawisło w powietrzu, sprawiając, że wszyscy znowu poczuli się niezręcznie. – Cieszymy się, że zmieniłaś zamiar i wróciłaś, żeby rozsądnie porozmawiać o całej sprawie. Nasze pierwsze spotkanie było, powiedzmy, niezbyt udane.