Выбрать главу

ROZDZIAŁ 29

Clay stał w oknie apartamentu, który dzielił z Jill, patrząc z wysokości wielu pięter na lodową przestrzeń jeziora Minnesota, spowitego w zimny fioletowy zmrok. Zachodni brzeg przecinały liczne zatoki, kanały i cieśniny. Clay pragnął, by już było lato. W lecie jezioro było rajem dla tych, którzy kochali wodę: żeglarzy, narciarzy wodnych, rybaków, plażowiczów. Z szafirowych wód niczym szmaragdy wyłaniały się wyspy. W miejscach, gdzie brzeg pozostawiono naturze, każdego sierpnia wybuchały fioletem kwiaty tojadu.

Teraz jednak, w początkach grudnia, Clay z niesmakiem przyglądał się zamarzniętej powierzchni jeziora. Wiatry sprawiały, że wzburzona piana zamarzła, przybierając fakturę i kolor lawy. Wyciągnięte na brzeg łódki i jachty wyglądały smętnie. Brezentowe pokrycia przysypał brudny śnieg. Na rei trzy smutne wróble stroszyły piórka w zimnym arktycznym wietrze, aż w końcu zmiótł je silniejszy podmuch. Małe stado krzyżówek przez chwilę stawiało czoło wiatrowi, lecz ptaki szybko odfruwały w poszukiwaniu otwartych wód.

Clay zastanawiał się apatycznie, gdzie podziała się jesień. W tym roku miał czas, by cieszyć się polowaniem, które tak bardzo kochał, ale ani razu nie wyciągnął strzelby z futerału. Dawniej najczęściej polował z ojcem. Brakowało mu ojca. Jednakże w miarę jak zima stawała się coraz zimniejsza, rosła dezaprobata jego rodziców, że mieszka z Jill. Chociaż od czasu do czasu telefonowali, Clay wyczuwał ich niemą naganę, tak więc nigdy do nich nie oddzwaniał.

Zobaczył samochód Jill, jak skręca na parking i zjeżdża do garażu. Kilka minut później usłyszał w zamku klucz. Innym razem pobiegłby, żeby jej otworzyć, dzisiaj jednak nadal wpatrywał się ponuro w zimową scenerię za oknem.

– Och, Boże, ale zimno! Mam nadzieję, że czeka na mnie coś miłego i ciepłego! – Podeszła do Claya, rozrzucając rękawiczki, szalik, torebkę i płaszcz po pokoju. Drażniło to Claya, gdyż właśnie posprzątał mieszkanie. Jill wsunęła mu rękę pod ramię i na powitanie potarła zimnym nosem jego policzek.

– Lubię, gdy ty wracasz pierwszy do domu i czekasz.

– Jill, czy musisz tak rozrzucać swoje rzeczy?

– Och, rzuciłam coś? – Spojrzała w tył na ślady swojego przyjścia, po czym znowu otarła się o Claya. – Po prostu tak bardzo mi się do ciebie spieszyło, kochanie. Wiesz, że zawsze miałam pokojówkę.

– Tak, wiem. To twoja zwykła wymówka. – Nie mógł oprzeć się wspomnieniu, jak wielką przyjemność sprawiało Catherine utrzymywanie porządku w ich domu.

– Jesteś dzisiaj rozdrażniony, kochanie?

– Nie, jestem po prostu zmęczony życiem w bałaganie.

– Jesteś rozdrażniony. Potrzebujesz jakiegoś płynnego środka orzeźwiającego. O czym tak myślałeś, znowu o rodzicach? Jeśli tak bardzo cię to martwi, dlaczego po prostu ich nie odwiedzisz?

Zirytowało go, że tak to upraszcza, jakby odwiedziny mogły rozwiązać jego problemy. Jill zrzuciła buty na środku pokoju w drodze do barku. Wyjęła butelkę koniaku, odwróciła się do niego swobodnie i zaproponowała:

– Napijmy się, a potem wyjdźmy coś zjeść. Był piątkowy wieczór, ponury i zimny, Clay dość już miał bieganiny. Chciał, by chociaż raz przyrządziła obiad w domu. Wróciło tak teraz miłe wspomnienie o dzieleniu się popcornem i wspólnym uczeniu się z Catherine. Wyobraził sobie ich dom, Melissę na huśtawce i Catherine w dżinsach, siedzącą po turecku. Patrząc na zimne, zamarznięte jezioro, które już się oddawało w objęcia nocy, zastanawiał się, jak zareagowałaby Catherine, gdyby zjawił się u jej drzwi. Podszedł gwałtownie do okna i zaciągnął zasłony. Zanim zdołał sięgnąć do przełącznika lampy, Jill podeszła do niego w ciemności. Objęła go ramionami, przytuliła się do jego pleców i westchnęła.

– Może potrafię wymyślić sposób, by wyrwać cię ze złego nastroju – szepnęła ochryple w jego usta.

Pocałował ją czekając na przypływ pożądania, ale odczuł tylko głód – nie jadł dzisiaj lunchu. Uderzyło go to, że burczenie w brzuchu wyparło żądzę. Poczuł się jeszcze bardziej pusty, odczuwając głód; tak, był głodny, ale nie myślał ani o jedzeniu, ani o seksie.

– Później – powiedział, odgarniając jej włosy do tyłu, czując się winny za swój brak pożądania. – Weź płaszcz i chodźmy coś zjeść.

Melissa, która ząbkowała, stała się kapryśna i płaczliwa. Nie chciała spać w łóżeczku, tak więc Catherine kładła ją na podłodze dziennego pokoju, czekała, aż mała zaśnie, po czym zanosiła ją do łóżeczka.

Zadźwięczał dzwonek u drzwi i oczy Melissy znowu się otworzyły.

Och, do licha, pomyślała z niechęcią Catherine. Pocałowała dziecko w czoło i szepnęła:

– Mamusia zaraz wraca, pączusiu. Stojąc pod drzwiami, Clay usłyszał stłumiony głos Catherine:

– Kto tam?

– To ja, Clay.

Nagle Catherine zapomniała o swoim rozdrażnieniu. Miała wrażenie, że żołądek podchodzi jej do gardła, po czym wraca na swoje miejsce w denerwująco niespokojny sposób. To Clay, to Clay, to Clay, pomyślała, szaleńczo szczęśliwa.

Po drugiej stronie drzwi Clay zastanawiał się, co jej powie. Ona z pewnością przejrzy go na wylot.

Catherine otworzyła drzwi na oścież i oniemiała: Clay wyglądał niezwykle atrakcyjnie, z rozwianymi wiatrem włosami, opadającymi na postawiony kołnierz starej skórzanej kurtki. Spłowiałe dżinsy przylegały do jego szczupłych bioder. Ręce wsunął do kieszeni jak nieśmiały licealista, który po raz pierwszy dzwoni do drzwi dziewczyny. Zawahał się, nie wiedząc, co powiedzieć, po czym jego wzrok powędrował w dół, do jej kolan, następnie w górę, a w niej wszystko zamieniło się w galaretę.

– Cześć, Catherine.

– Cześć, Clay.

– Przyniosłem Melissie prezent gwiazdkowy.

Nagle przypomniała sobie, że Melissa leży na podłodze, a do pokoju wdzierają się zimne podmuchy wiatru. Cofnęła się i wpuściła go do środka.

Clay obrzucił spojrzeniem jej ubiór.

– Położyłaś się j u ż spać?

– Och, nie. – Zażenowana podciągnęła zamek błyskawiczny w podomce o dwa cale w górę i wepchnęła ręce do kieszeni.

– Powinienem był chyba wcześniej zatelefonować. – Stał tak, czując się niezręcznie, jak intruz. Bladoróżowa podomka z kapturem i kieszeniami z przodu wyglądała jak przydługa sportowa bluza. Włosy Catherine, odgarnięte do tyłu, przytrzymywała elastyczna opaska, ich końce były wilgotne. Jej twarz błyszczała, świeżo umyta, więc chyba Catherine przed chwilą wyszła spod prysznica. Wiedział, że nie ma biustonosza pod tym puchatym różowym runem.

– Nieważne, wszystko w porządku.

– Następnym razem na pewno najpierw zadzwonię. Przejeżdżałem w pobliżu i postanowiłem wpaść.

– Powiedziałam ci, że wszystko w porządku. Nie robiłyśmy nic szczególnego.

– Nie robiłyście? – zapytał głupio.

– Ja się uczyłam, a Melissa ząbkowała. Uśmiechnął się szerokim, ciepłym cudownym uśmiechem, a ona przygarbiła się i tak głęboko wepchnęła ręce w kieszenie, jak tylko się dało, ponieważ nie wiedziała, jak inaczej ukryć swoje szczęście, że on tu jest.

Nagle rozległ się łomot i w salonie zapanowała ciemność, a po sekundzie rozległ się wrzask przestraszonej Melissy.

– Och, mój Boże! – usłyszał Clay. Natrafił po omacku na kosmatą podomkę, uczepił się jej, idąc za Catherine po schodach.

– Gdzie ona jest?

– Zostawiłam ją na podłodze.

– Podnieś ją. Ja zapalę światło w kuchni. Melissa wrzeszczała, a Catherine miała wrażenie, że serce jej pęknie. Szukając po omacku przełącznika, Clay także poczuł nagły przypływ paniki. Znalazł przełącznik, po czym zrobił pięć długich kroków i ukląkł za Catherine, która uniosła dziecko i tłumiła krzyki Melissy, przytulając ją do siebie.