Выбрать главу

Zatem to szansa jedna na milion musiała pchnąć pod barkę przesiąkniętą wodą belkę. Wstrząs był niewielki, ale Myślak Stibbons, który właśnie ostrożnie przetaczał po pokładzie omniskop, wylądował na plecach, otoczony błyszczącymi odłamkami.

Ridcully wybiegł na pokład.

— Coś się dzieje? To kosztowało sto tysięcy dolarów, panie Stibbons! Proszę tylko spojrzeć! Dziesiątki odłamków!

— Nic mi się nie stało, nadrektorze…

— Setki godzin pracy poszły na marne! A teraz nie będziemy mogli obserwować przebiegu lotu! Czy pan mnie słucha, panie Stibbons?

Myślak nie słuchał. Trzymał dwa kawałki omniskopu i wpa trywał się w nie z uwagą.

— Wydaje się, że wpadłem, ha, wpadłem… na pewien znakomity pomysł, nadrektorze.

— Co takiego?

— Czy ktoś już wcześniej rozbił omniskop?

— Nie, młody człowieku. Inni ostrożniej się obchodzą z cen nym sprzętem.

— Ehm… Czy zechce pan zajrzeć w ten kawałek? To bardzo ważne, by zajrzał pan w ten kawałek.

* * *

U stóp Cori Celesti nadszedł czas na wspominanie dawnych dni. Napadający i na padnięci rozpalili ognisko.

— Jak to się stało, że rzuciłeś robotę złowrogiego władcy ciemności, Harry? — dopytywał się Cohen.

— No, wiecie, jak to się ostatnio układa — odparł Złowrogi Harry Lęk.

Orda pokiwała głowami. Wiedzieli, jak to się ostatnio układa.

— Ostatnio ludzie, kiedy atakują taką na przykład Mroczną Wieżę Zła, przede wszystkim blokują tunel ucieczkowy.

— Dranie! — uznał Cohen. — Trzeba pozwolić władcy ciemności na ucieczkę. Wszyscy o tym wiedzą.

— Szczera prawda — zgodził się Caleb. — Przecież na jutro też trzeba sobie jakąś pracę zostawić.

— I nikt mi nie zarzuci, że nie grałem uczciwie — tłumaczył Złowrogi Harry. — Wiecie, zawsze zostawiałem tajemne tylne wejście do mojej Góry Grozy, zatrudniałem jako strażników prawdziwych durniów…

— To jo — oznajmił z dumą wielki troll.

— To ty, rzeczywiście. Zawsze pilnowałem, żeby moi siepacze nosili takie hełmy, no wiecie, takie co zakrywają całą twarz, żeby przedsiębiorczy bohater mógł się w takim przemknąć. A one nie są tanie, możecie mi wierzyć.

— Ja i Zło wrogi Harry znamy się od bardzo dawna. — Cohen skręcił papierosa. — Chyba jeszcze od czasów, kiedy zaczynał z dwoma tylko chłopakami i swoją Szopą Zguby.

— I Cia chaczem, Rumakiem Grozy — przypomniał Złowrogi Harry.

— Tak, tylko że to był osioł, Harry — zauważył Cohen.

— Ale potrafił solidnie ugryźć. Można było stracić palec, jak człowiek nie uważał.

— Czy nie walczyłem z tobą, kiedy byłeś Zgubionym Pajęczym Bogiem?

— Prawdopodobnie. Wszyscy inni walczyli. To były piękne dni. — Harry westchnął. — Na ogromnych pająkach zawsze można polegać, są nawet lepsze niż ośmiornice. Potem, oczywiście, wszystko się zmieniło.

Pokiwali głowami. Rzeczywiście, wszystko się zmieniło.

— Powiedzieli, że jestem plamą zła, która bruka oblicze świata. Ani słowa o tym, że tworzyłem miejsca pracy w ob szarach o tra dycyjnie wysokim bezrobociu. Potem, naturalnie, włączyli się więksi gracze. Trudno było z nimi konkurować z sie dziby poza miastem. Ktoś z was słyszał o Ningu Niewspółczującym?

— Mniej więcej — odparł Mały Willie. — Zabiłem go.

— Nie mogłeś! Co to on zawsze mówił? „Zjawię się znowu w tej okolicy”.

— Trochę trudno to zrobić — stwierdził Mały Willie, nabijając fajkę — kiedy twoja głowa jest przybita do drzewa.

— A co z Pa mdar, Czarnoksięską Królową?

— Wycofała się.

— Nigdy by się nie wycofała.

— Wyszła za mąż — upierał się Cohen. — Za Wściekłego Hamisha.

— Co?

— POWIEDZIAŁEM, ŻE SIĘ OŻENIŁEŚ Z PAMDAR, HAMISH! — wrzasnął Cohen.

— He, he, he, tak żem zrobił! I co ?

— Chociaż trzeba pamiętać, że to było dawno — zauważył Mały Willie. — Nie sądzę, żeby ten związek przetrwał.

— Przecież była diablicą!

— Wszyscy się starzejemy, Harry. Teraz prowadzi sklep. Spiżarnia Pam. Robi marmoladę.

— Co? Kiedyś była królową, z tronem na szczycie stosu czaszek!

— Nie powiedziałem przecież, że to bardzo dobra marmolada.

— A co z tobą, Cohenie? — zapytał Harry. — Słyszałem, że zostałeś cesarzem.

— Nieźle brzmi, prawda? — Cohen westchnął smętnie. — Ale wiesz co? To nudne. Wszyscy się podlizują, okazują szacunek, nie ma z kim walczyć, a od tych miękkich łóżek tylko w krzyżu człowieka łupie. Masa pieniędzy, ale nie ma ich na co wydawać, chyba że na zabawki. Cywilizacja wysysa z czło wieka całe życie.

— Zabiła Starego Vincenta — poinformował Mały Willie. — Udławił się na śmierć ogrodnikiem.

Zapadła cisza, tylko syczały płatki śniegu wpadające w ogień i grupa ludzi szybko myślących.

— Chodzi chyba o ogó rek — odezwał się w końcu minstrel.

— Rzeczywiście, ogórek — przyznał Mały Willie. — Nie mam pamięci do nazw.

— To bardzo istotna różnica w sy tuacji braku warzyw — stwierdził Cohen. Znowu zwrócił się do Złowrogiego Harry'ego. — Bohater nie powinien umierać: miękki, gruby, jedząc wystawne kolacje. Bohater powinien ginąć w walce.

— Tak. Ale wy, chłopaki, nigdy nie załapaliście, o co chodzi w tym umieraniu — zauważył Złowrogi Harry.

— Bo nie wybieraliśmy odpowiednich wrogów. Ale tym razem mamy zamiar spotkać się z bogami.  — Postukał w beczkę, na której siedział, a reszta Srebrnej Ordy drgnęła mimowolnie. — Mamy tu coś, co należy do nich.

Rozejrzał się i do strzegł ledwie zauważalne skinienia głów ordyńców.

— Wybrałbyś się z nami, Złowrogi Harry? — zaproponował. — Możesz zabrać swoich złowrogich siepaczy.

Złowrogi Harry wyprostował się dumnie.

— Chwileczkę! Jestem władcą ciemności! Jak by to wyglądało, gdybym zaczął się włóczyć z bandą bohaterów?

— Nijak by nie wyglądało — odparł surowo Cohen. — I może lepiej ci wytłumaczę dlaczego. Jesteśmy ostatni, rozumiesz? My i ty. Nie ma więcej bohaterów, Harry. I nie ma złoczyńców.

— Zawsze są jacyś złoczyńcy — upierał się Złowrogi Harry.

— Och, są złośliwi, złowrodzy, podstępni dranie, to prawda. Ale teraz wykorzystują prawo. I nigdy nie mają takich imion jak Złowrogi Harry.

— To ludzie, którzy nie znają Kodeksu — dodał Mały Willie.

Wszyscy pokiwali głowami. Można nie przestrzegać prawa, ale trzeba przestrzegać Kodeksu.

— Ludzie z kawał kami papieru — dodał Caleb.

Znów nastąpiło zbiorowe przytaknięcie. Ordyńcy nie byli zagorzałymi czytelnikami. Papier okazał się wrogiem, tak samo jak ludzie, którzy go używali. Papier okrążał człowieka i przej mował władzę nad światem.

— Zawsze cię lubiliśmy, Harry — zapewnił Cohen. — Grałeś według zasad. To co, idziesz z nami ?

Złowrogi Harry był wyraźnie zakłopotany.

— Hm, bardzo bym chciał — powiedział. — Ale… wiecie, przecież jestem Złowrogim Harrym, nie? Ani na moment nie możecie mi zaufać. Przy pierwszej okazji zdradzę was wszystkich, wbiję nóż w plecy albo co… Muszę, rozumiecie? Oczywiście, gdyby to ode mnie zależało, byłoby całkiem inaczej. Ale muszę pamiętać o swojej reputacji, nie? Jestem Złowrogim Harrym. Nie proście, żebym szedł z wami.

— Słusznie rzecze — pochwalił Cohen. — Lubię ludzi, którym nie mogę zaufać. Przy takim niegodnym zaufania człowiek wie, na czym stoi. Tylko taki, z którym nic nie wiadomo, zawsze sprawia kłopoty. Chodź z nami, Harry. Jesteś jednym z nas. I twoi chłopcy też. Nowi, jak widzę… — Cohen uniósł brwi.