Выбрать главу

Avellaneda zacisnął usta na moment i krzyknął:

— Mój drogi Sancho… To byłyby zanadto smutne książki. Życie jest zbyt smutne samo w sobie, żeby czytać opowieści ze złym zakończeniem… Czytając książki o Amadisie, radujemy się jego wyczynami, a więc, otrzymujemy ładunek pozytywnych emocji. — Sąsiad pouczająco podniósł palec. — Oprócz tego… Przecież, jeśli mówić otwarcie, sam „Don Kichot” jest źle napisany, to amatorszczyzna. Sprawia wrażenie, jakby autor ani razu go nie przeczytał… Giermek Sancho pojawia się w piątym rozdziale, a przysłowiami zaczyna sypać w dziewiątym! A jak zmieniają się osoby w trakcie powieści? Na początku i na końcu — toż to absolutnie inni ludzie! Ten autorski, wybaczcie mi, brak profesjonalizmu, nieumiejętność ukazania charakteru bohatera… I te wstawione nudne nowele! Opowieści o Amadisie piszą profesjonaliści, myślą o czytelniku i czytelnik odpłaca im wiernością i uwielbieniem…

— Książki o Amadisie zapomina się na drugi dzień — sucho zaoponował Alonso. — A Don Kichota pamięta każdy, kto choć raz o nim słyszał.

Avellaneda zmrużył oczy:

— A po co, w takim razie, señor Alonso, zbieracie swoją wspaniałą bibliotekę? Czy to tylko danina złożona tradycji, złożona waszym znamienitym przodkom? Czy mimo tych wszystkich nie, jednak je podczytujecie? Hę? Nie krępujcie się, señora Aldonza, my wszyscy grzeszymy słabością do rycerskich powieści, a tylko snob wstydzi się przyznać do tego… A propos tematu Don Kichota, tego, jak on „żyje w pamięci narodu”. Wiecie, co powiedzieli moi siostrzeńcy, dziesięcio- i jedenastoletni, kiedy któregoś razu zapytałem ich, kto to taki Rycerz Smutnego Oblicza? Powiedzieli — „to taki szalony, śmieszny starzec, który nosił na głowie miseczkę do golenia”!

W milczeniu, które nastąpiło, Aldonza nagle się roześmiała:

— Brawo, señor Avellaneda. Załóżmy, że jest tak jak mówicie… Tylko powiedzcie mi, gdzie podziać te listy, które paczkami przychodzą do nas do domu w przeddzień dwudziestego ósmego lipca? Ludzie w całej Hiszpanii zachwycają się rodziną Kechanich i proszą nowego Don Kichota, aby uświęcił swoim pobytem ich dom…

— Ale przecież przychodzą i inne listy — uśmiechnął się Avellaneda.

— Skąd to wiecie? — Szczerze zdziwiła się Aldonza.

Avellaneda zakaszlał:

— To naturalne… Gdzie sława — tam zazdrość i krytyka… Szczególnie, kiedy sława wątpliwej natury. Pokolenia moich przodków, noszących nazwisko Avellaneda, składały ofiary na schronienia, na szpitale, na przytułki… Dawali biednym… Wyobraźcie sobie, ilu ludziom pomogła moja rodzina w ciągu wieku swojej historii! Ilu ludziom rzeczywiście, bezspornie pomogła! Bezinteresownie — nie dla sławy, nie dla listów od entuzjastycznych wielbicieli…

Avellaneda wstał. Demonstracyjnie wytarł usta:

— Dziękuję za przyjęcie… Znaczy się „Amadisa przeciw Frestonowi” można pożyczyć?

— Felizo, znajdź dla señora Avellanedy „Amadisa przeciw Frestonowi” — z uprzejmym uśmiechem zarządziła Aldonza.

Avellaneda wyszedł, kłaniając się i sapiąc.

Cykady za oknem.

Gładki drewniany stół, z którego Feliza już zebrała naczynia; wilgotny blat, zapach mokrego drewna i roczne słoje rysujące się dziwacznym wzorem tak, że można prześledzić każdy rok, przeżyty przez drzewo, zanim je przerobiono na stół…

Pusto. Goście się rozeszli, Sancho także poszedł do siebie do komnaty.

Cykady.

— Jak ich wszystkich drażni Don Kichot… Szczególnie, gdy nie chce z własnej woli zajmować miejsca błazna. Jak drażni… Aldonzo, słyszysz mnie?

— Słyszę. — Opowiedziała po długiej pauzie.

Alonso pociągnął za ukryty sznur i gobelin z wyobrażeniem smutnego starca ustąpił miejsca portretowi śmiejącego się Don Kichota.

— Wiesz, Aldonzo? Co chciałem powiedzieć… Dlaczego właśnie on, Rycerz Smutnego Oblicza, przerósł sławą wszystkich swoich potomków? Którzy, zgodnie z tradycją, także wypuszczali się w drogę?

— Dlatego, że on był pierwszy.

— Tak, to także… Ale mimo wszystko, Aldonzo… Popatrz na niego. I popatrz na nich. — Alonso obwiódł ręka komnatę, wskazując na portrety przodków. — Próżny Miguel Kechani, naśladowca Alonso Kechani Drugi… Celestyn, Kristobal, Alonso Trzeci… Diego… A Rycerz Smutnego Oblicza był równocześnie fanatykiem, istotą szlachetności, głupcem i mędrcem, szaleńcem i filozofem, człowiekiem żądnym sławy… Aldonzo, jak ja mu zazdroszczę.

— Ty także chcesz być wszystkim na świecie… W jednym flakonie? — Zapytała ona ostentacyjnie cynicznie.

— Nie… Zazdroszczę mu, ponieważ on, wyruszając w drogę, wierzył.

— W olbrzymy?

— W prawość, Aldonzo. W swoje wzniosłe przeznaczenie. Wyruszył dokonać bohaterskich czynów, a ja… Ja idę na poniżenie.

Zrobiło się cicho. Bezdźwięcznie śmiał się z portretu Rycerz Smutnego Oblicza.

— Aldonzo?

— Co chcesz, żebym ci powiedziała?

— Aldonzo… Czuję się żałośnie stary. Utrzymuję się na powierzchni życia tymczasowo, żyję bez celu. Wcześniej ludzie chcieli szczęścia. Teraz chcą pełnego zadowolenia, komfortu… Przyjemności. Już za czasów Don Kichota — Alonso kiwnął w kierunku portretu — z ideałów rycerstwa się śmiano. Ale teraz… Teraz jest po stokroć gorzej, Aldonzo. Wyruszam w drogę. Nie, ja wychodzę na arenę… W masce klauna. Do czarta… Przecież wiesz, że nie boję się śmierci. Boję się poniżenia, które jest nieuniknione. Dlatego, że to szlak Don Kichota, że inaczej nie można… Wybacz, że ci to wszystko mówię. Z kim jednak mam porozmawiać przed odjazdem?

Aldonza milczała.

— Nie milcz… Powiedz cokolwiek.

— Co?

— Co chcesz.

Aldonza z wysiłkiem się uśmiechnęła:

— Jak myślisz… Jeśliby Rycerz Smutnego Oblicza wiedział, na co się porywa i jak będzie wyglądał jego szlak naprawdę, osiodłałby Rosynanta?

— To niepotrzebne pytanie — powiedział po krótkim milczeniu Alonso.

Aldonza kiwnęła głową:

— Chcesz, żebym cię namawiała? Namawiała do wyjazdu? Po tym wszystkim, co przeżyliśmy, po tym, jak zginął twój ojciec?

Pokiwał głową:

— Chcę, żebyś mnie… Wyjeżdżając, muszę wiedzieć, że mnie rozumiesz.

Podeszła. Położyła rękę na jego ramieniu. Lecz znowu nie powiedziała niczego.

Dom nadal go zadziwiał, ale Sancho cieszyło to zadziwianie. Do jednej i tej samej komnaty można było iść długo, przez przejścia i korytarze, obok rzędu okien-strzelnic, wchodząc i schodząc po kręconych schodach, i można było znaleźć się tam w jednej chwili, po prostu przesuwając niezauważalną na pierwszy rzut oka portierę. Dom, będący siedzibą wielu pokoleń Don Kichotów, nie mógł nie przejąć rysu niejakiej dziwności, szaleństwa. Każdy nowy gospodarz coś dobudowywał i przebudowywał, przestawiał ściany i zamurowywał drzwi. Dom nosił na sobie ślady tego chaotycznego budownictwa, a wraz z nimi odciskało się na nim piętno ubóstwa, zmurszałości, coraz bardziej panoszącego się zapuszczenia.

Sancho studiował charakter domu, wiedząc, że dokładnie zrozumieć jego konstrukcji nie zdąży, jednakże zdawało mu się, że jeśli pojmie tajemnicę siedziby Kechanich, to łatwiej mu będzie zrozumieć samego señora Alonsa.

Domostwo zakpiło dobrodusznie z niego. Przypadkiem skręciwszy w nieznany korytarz, Sancho znalazł się w niszy, oddzielonej od gościnnej komnaty tylko zakurzonym aksamitem; w samej zaś komnacie panował półmrok i było tak cicho, że giermek wzdrygnął się, kiedy wyglądnąwszy zza portiery zobaczył w fotelu señora Alonsa nieruchomą postać gospodarza.